Z Kazachstanu do Polski po ratunek dla synka
Bohdan przyjechał do Katowic z małej wsi w Kazachstanie. Po ratunek. Urodził się ze śmiertelną wadą serca - ciężką postacią tzw. zespołu Fallota. Dziura w sercu i niedorozwój naczyń płucnych spowodowały, że zbyt mało krwi przepływało do jego płuc. Chłopczyk, niedotleniony i siny na twarzy, gasł w oczach.
03.02.2007 | aktual.: 03.02.2007 09:08
Alesa Kazancewa, mama Bohdana, usłyszała od lekarzy w Kazachstanie, że ma przyjść z dzieckiem za... trzy lata. - Wtedy zobaczymy, co da się zrobić - powiedzieli jej w szpitalu. Gdyby ich posłuchała, chłopczyk od dawna by już nie żył.
Bohdan jest jedynym synem Alesy. Upragnionym. Kazancewa nie może mieć więcej dzieci. Za wszelką cenę postanowiła go ratować.
Znajomy opowiedział jej o Marku Witesie, polskim chirurgu, który od lat jeździ do Kazachstanu i operuje dzieci chore na serce. Zdobyła numer jego telefonu i zadzwoniła do Katowic. Błyskawicznie załatwiła formalności.
Do Katowic przywiozła synka przedwczoraj - z dworca do szpitala przywiózł ich docent Wites. Rodzice chłopca są bardzo biedni - ich miesięczny dochód wynosi 250 dolarów. Żeby leczyć synka, musieli wziąć w banku kredyt - 5 tysięcy dolarów. Będą go spłacać do końca życia. Trzeba było zapłacić za wizę, podróż, a przede wszystkim - za leczenie. Jeden dzień pobytu w szpitalu kosztuje tysiąc złotych.
Wczoraj w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach docent Marek Wites, by usprawnić przepływ krwi w organizmie Bohdana, czteromilimetrową rurką połączył jego aortę z tętnicą. Skóra chłopca straciła siny kolor.
To jednak dopiero pierwszy etap operacji. Za pół roku Bohdan musi przyjechać do Polski jeszcze raz, by kardiochirurg mógł zamknąć olbrzymi ubytek w przegrodzie międzykomorowej i dać dziecku zdrowie.
Bohdan ma dziesięć miesięcy, a wygląda jakby dopiero skończył cztery. Waży sześć kilogramów i nie urósł mu jeszcze ani jeden ząb. Ledwo siedzi, podtrzymywany przez mamę. Wrodzona wada serca spowolniła rozwój chłopca.
- To moje jedyne dziecko. Więcej nie urodzę - mówi Alesa, mama Bohdana.
Pierwszy raz zobaczyła synka osiemnaście dni po porodzie, z którego sama ledwo uszła z życiem. Podczas cesarskiego cięcia dostała zakażenia, rozwinęła się sepsa. Trzeba było usunąć macicę. Lekarze nie chcieli jej powiedzieć, że upragnione dziecko, całe sine i słabiutkie, też toczy swoją walkę. - Gdybym wiedziała to z żalu pewnie bym umarła - mówi kobieta.
W małej wiosce leżącej 20 kilometrów od Ałma Aty, gdzie Bohdan mieszka z rodzicami, czas jakby się zatrzymał.
- Mąż pracuje całymi dniami żebyśmy mieli pieniądze na leki i jedzenie. Układa kafelki, wykonuje prace hydrauliczne. Jest taką złotą rączką. Na miesiąc mamy 250 dolarów. 10 dolarów kosztuje opakowanie jednej mieszkanki mlecznej dla synka. Tygodniowo zjada dwie paczki - mówi Alesa.
W Kazachstanie chłopiec byłby skazany na śmierć. Nie ma specjalistów, którzy umieliby zoperować chłopca. Od kilku lat do Ałma Aty jeździ docent Marek Wites kardiochirurg z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. Operuje dzieci z ciężkimi wadami serca. Walczy z czasem, bo zbyt późne rozpoznanie choroby skazuje małych pacjentów na śmierć. - Mimo udanego zabiegu połowa operowanych dzieci umiera - wyznaje doc. Wites. - W szpitalach nie ma warunków, by je doleczyć. Leżą po dwoje w łóżeczkach. Brakuje środków higienicznych. Nigdy nie zapomnę widoku zardzewiałych miednic.
Ale są też sukcesy. Pierwszy kazachski pacjent Witesa - Alwis - operowany kilka lat temu, jest dziś uroczym łobuziakiem. - Najbardziej wzrusza ogromna wdzięczność rodziców - wyjaśnia Wites. - Jeden z ojców wręcz zadręczał się faktem, że nic nie chcę. Ciągle pytał: "co ci dać, co ci dać". W końcu podarował mi kij bilardowy i kupił colę na drogę - uśmiecha się lekarz.
Kazachstan to kraj kontrastów. Z Astany do Ałma Aty prowadzi 1200-kilometrowa niemal prosta droga, z dwoma tylko zakrętami, ale tak naprawdę nic nie jest w tym kraju proste.
- Wspaniali ludzie, ale wszystko załatwia się za "padgatowkę", czyli łapówkę. Pierwszą aptekę założyli tam polscy zesłańcy - mówi doc. Wites. - Prawda jest jednak taka, że po 17 września 1939 r., gdy do Kazachstanu trafili wypędzeni przez Rosjan Polacy, bez pomocy Kazachów nie mieliby szans. Teraz można powiedzieć, że spłacamy dług.
Alesa mówi, że jest dłużniczką nie banków, ale doktora. Po udanej operacji rzuca mu się na szyję, płacze. - Dziękuję za mojego malczika - powtarza kilka razy.
Całą noc poprzedzającą zabieg Alesa tuliła Bohdana i modliła się. Docent Wites przygotował dla niej specjalnie przetłumaczony fragment Ewangelii św. Mateusza: zaprawdę powiadam wam cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci mnie uczyniliście.
Agata Pustułka