Z Bagdadu wciąż można coś wynieść
Przed zdewastowanym budynkiem w Bagdadzie stoi stary volkswagen passat. Kilku mężczyzn mocuje na dachu auta zniszczone biurko. Wynieśli je z Al-Kamii, byłego aresztu wywiadu. W budynku kręcą się inni ludzie, na podwórzu buszują dzieci.
24.04.2003 | aktual.: 24.04.2003 12:08
Aresztantów przed końcem wojny zwolniono. Było ich wtedy 30. Jeden z mężczyzn pokazuje znalezione narzędzie, przypominające kajdanki. "Służyły do tortur" - mówi, dodając, że był tu więziony.
Ze środka sufitu zwisają przewody, w spustoszonej łazience stoją nadtłuczone niebieskie sedesy, których nie udało się wymontować. W pomieszczeniu dawnej centrali telefonicznej Al-Kamii stoją wypatroszone metalowe szafy. Leżą tam obudowy od telefonów, obwody drukowane i inne części urządzeń elektronicznych. Korytarze są usłane formularzami przesłuchań, można też znaleźć broszury z przemówieniami Saddama Husajna.
Na piętrze, gdzie znajdują się cele, jest zupełnie ciemno. Niektóre są w ogóle pozbawione okien, inne mają małe, zasłonięte żaluzjami lub siatką otwory.
Na dziedzińcu stoją kontenery o grubych ścianach. "To były lodówki do przechowywania ciał osób zabitych w czasie przesłuchań" - wyjaśnia tłumacz. W jednej zachował się stelaż do układania ciał. Gdy opuszczamy więzienie, głównym wejściem, pogwizdując, wychodzi mężczyzna zwijający kabel zabrany ze środka.
Z okna budynku położonego naprzeciwko więzienia, gdzie dawniej wydawano paszporty, wydostaje się dym. "Nie wiem dlaczego podpalają i kto to robi, my zabieramy rzeczy z budynków rządowych, ale nie podpalamy" - zapewnia jeden z mężczyzn kręcących się przy zdewastowanym areszcie. (iza)