Wzruszające słowa wdowy po Piotrze Kijance. Do samego końca miała nadzieję
"Najdłuższy spacer w życiu" - tak Agnieszka Kijanka, wdowa po Piotrze, opisuje moment, kiedy dowiedziała się o wyławianiu zwłok mężczyzny z rzeki. Niestety okazało się, że to jej mąż. - Jestem wdzięczna losowi za te lata, które mogłam przeżyć z Piotrem - mówi.
16.03.2018 | aktual.: 28.03.2022 10:13
Agnieszka Kijanka w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" powiedziała, że do samego końca nie wierzyła w śmierć męża. Mówiła, że jak nie zobaczy zwłok, nie uwierzy. - Gdyby był w rzece, już by go odnaleźli. Szukamy żywego Piotra na lądzie. Musi być dobrze, nie ma innej możliwości. Wszyscy na niego czekamy - tłumaczyła sama sobie. Wbijała sobie do głowy rożne inne scenariusze, co mogło dziać się z Piotrem.
- Znalazł się w złym miejscu, w złym czasie. Ktoś go pobił, a potem przestraszył się i teraz go ukrywa. Pewnie, gdy w końcu go odnajdziemy, będzie wykończony, zmarnowany, będzie trzeba zrobić jakieś badania, więc jestem przygotowana, by w każdej chwili dowieźć jego ubrania do szpitala. Cały czas mam spakowaną torbę - mówiła jeszcze zanim zidentyfikowała jego zwłoki.
Kilka dni po pogrzebie Piotra Kijanki w pokoju nadal leżała nierozpakowana torba z jego ubraniami przyszykowana do szpitala.
Jak dodała Agnieszka Kijanka, mimo tego, że przy zwłokach znaleziono rzeczy osobiste jej męża - dokumenty, obrączkę - nadal miała nadzieję, że to nie on. - Może jakiś psychopata ubrał inne ciało w rzeczy Piotra? To brzmi głupio, ale nie dla osoby, która do końca wierzy - opowiadała.
Zobacz także
Po niedowierzaniu walka z żalem
- Serce pęka jak pusta butelka, kończy się wszystko. Droga powrotna do domu w zupełnej ciszy - tak Agnieszka Kijanka opisała moment, kiedy wiedziała, że ciało należy do jej męża. Dzisiaj wie jednak, że nie może się załamać.
- Tydzień, dwa i przyjdzie szara rzeczywistość. Zejdzie adrenalina, która trzyma mnie od dwóch miesięcy. Wiem jednak, że Piotr chciałby, bym była teraz silna. Muszę być silna, choćby dla niego, dla dzieci - stwierdziła. Ma pomysł na to, by "żal przekuć w konkretne działania" i "zrobić coś dla Piotra". - Choćby postarać się, żeby powstało oświetlenie na bulwarach, by zainstalowano monitoring, może barierki. Będę działać w tym kierunku. Zostaję w mieszkaniu nad Wisłą, chcę wychować tutaj dzieci, stwórzmy bezpieczny bulwar - mówiła.
Wdowa po Piotrze Kijance dodała, że jej mąż "miał piękne życie: dzieci, mnie, dobrą pracę, jeździł po świecie". Był też duszą towarzystwa i perfekcjonistą. - Oczywiście, że jestem wkurzona, że tak się stało, ale też wdzięczna losowi za te lata, które mogłam przeżyć z Piotrem - podsumowała.
Przypomnijmy, że Kijanka był poszukiwany od stycznia. Ostatni raz był widziany na kamerach monitoringu w rejonie mostu Kotlarskiego. Wcześniej, w restauracji na krakowskim Kazimierzu świętował wraz z przyjaciółmi urodziny swojej żony. Ona wcześniej wróciła do domu, by zająć się dwuletnim dzieckiem pary. Kijanka wyszedł z lokalu po godz. 23, ale nie dotarł do domu.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"