Wyzywali go od pedałów i pobili. Patrol wezwany do interwencji... minął się z poszkodowanym
Do kuriozalnej interwencji patrolu doszło w Warszawie. Mężczyzna zgłaszając pobicie wpierw długo oczekiwał na patrol policji, a gdy ten w końcu się zjawił - minął się z poszkodowanym. Niemal równie absurdalnie zachowali się napastnicy.
Według relacji ofiary pobicia do zdarzenia doszło w nocy z soboty na niedzielę przy Krakowskim Przedmieściu. Wracał akurat z kina, kiedy zauważył pijanego mężczyznę oddającego mocz na mury Ministerstwa Kultury. Po chwili, tym razem już w towarzystwie kolegi, zaczęli zaczepiać przechodzące ulicą dziewczyny. Poszkodowany twierdzi, że stanął w obronie kobiet, przez co uwaga agresywnych mężczyzn przeniosła się na niego. Został zwyzywany od cweli, pedałów i słoików.
Około 200 metrów dalej przemoc słowną zastąpili fizyczną. "Dostałem kilka ciosów, na początku nie oddałem" - wspomina poszkodowany. Bronić zaczął się dopiero wtedy, gdy napastnicy postanowili go okraść. Odpuścili, a mężczyzna postanowił wezwać policję (godz. 23:34). Poszedł z napastnikami i wsiadł za nimi do autobusu. Tam do wyzwisk i wymyślania od konfidentów przyłączyli się obecni w pojeździe kibice Legii. "Myślałem, że mnie w kilkunastu zlinczują" - relacjonuje pobity mężczyzna, który po raz kolejny zadzwonił pod numer alarmowy. Autobus ofiara i napastnicy opuścili przy Nowym Świecie. Wtedy groźna sytuacja nabrała absurdalnego wymiaru.
Napastnicy zamiast uciekać lub atakować przystapili do... rozmowy ze swoją ofiarą. Zwierzali się z pobytu w więzieniu i problemów z kolegami. Wtedy całą trójkę minął patrol policji. Pomimo prób zatrzymania funkcjonariuszy radiowóz pomknął dalej. Jeden z policjantów krzyczał coś niezrozumiałego przez uchyloną szybę. Jak twierdzi poszkodowany sytuacja zrobiła się "zupełnie surrealistyczna". Agresorzy zaczęli przepraszać, zapraszać na piwo a nawet oferować... pieniądze w ramach zadośćuczynienia. Zaczęli nawet dołączać się do narzekań swojej ofiary na opieszałość polskiej policji.
W końcu pobity odpuścił i poprosił niechcianych towarzyszy, żeby wszyscy rozeszli się do domów. W okolicach Nowego Światu otrzymał telefon od policji, która dopytywała o miejsce jego pobytu. Okazało się, że policja posłała patrol na Krakowskie Przedmieście 53, myląc ulice. Przejechanie krótkiego odcinka na Nowy Świat trwało kolejne 15 minut. Był to ten sam patrol, który wcześniej... odmówił poszkodowanemu pomocy. Wszystko dlatego, że... jechali do jego (!) wezwania, ale pod błędny adres. Funkcjonariusze przekazali, że w związku z brakiem identyfikacji agresorów i znikomym uszczerbkiem na zdrowiu "sprawy nie będzie". Zaproponowali również, żeby poszkodowany we własnym zakresie zdobył nagrania z monitoringu.
Finał historii jest równie pesymistyczny. Skierowany do obdukcji poszkodowany został poinformowany w szpitalu przy ul. Czerniakowskiej, że obdukcje nie są prowadzone w weekendy. Zaproponowano mu zgłosić się w tygodniu do prywatnego lekarza. Opis sytuacji opublikowany na Facebooku rozpoczyna wymowne pytanie: "Po co mi takie państwo?".
W momencie ukazania się artykułu nie otrzymaliśmy jeszcze odpowiedzi rzecznik policji w tej sprawie.