Wyznania pożytecznego idioty. Rafał Woś: PiS dostał władzę i stało się coś strasznego
Różnie o nas mówią. Marynarze, pożyteczni idioci PiS-u, trzeci oddział psychiatryka. A jednak istniejemy. I co nam zrobicie? Wy mądrale nieznośni, co to od początku wiedzieliście. I wy, co wysiedliście z krytycznego tramwaju na przystanku "władza" - pisze Rafał Woś dla Wirtualnej Polski.
12.04.2016 | aktual.: 25.07.2016 19:12
A jeszcze rok temu wydawało mi się, że jest w miarę normalnie. Jak w każdym normalnym kraju można (a nawet trzeba) krytykować silnych i potężnych. Odklejenie się zadowolonych elit politycznych, zjanuszowienie biznesu, permanentną dominację pracodawców, co zaowocowało syndromem sztokholmskim u pracowników oraz patologiczny hejt klasy średniej na dźwięk takich słów, jak dobro wspólne, państwo dobrobytu albo solidarność społeczna. Jeszcze latem 2015 wyglądało na to, że Polska dojrzała do zmiany. A opozycja zarzekała się, że jest na taką zmianę gotowa. Celnie punktowała błędy poprzedników. Mówiła o wzmocnieniu pracownika i bardziej sprawiedliwej redystrybucji owoców wzrostu ekonomicznego. Wielu potrzebnych rzeczy w retoryce dobrej zmiany nie było. Albo było ich zbyt mało. Ale niech tam. Przynajmniej kierunek był słuszny. Miała być korekta neoliberalnej polityki ekonomicznej, która charakteryzowała wszystkie dotąd rządy III RP. Wszystkie. Od postkomunistycznych, przez postsolidarnościowe, po POPiSowe.
A potem PiS dostał władzę i stało się coś strasznego. PiS zdziczał. Zupełnie jak w popularnym ostatnio filmie dla dzieci "Zwierzogród". Zwierzę się w PiS-ie obudziło. I zaczęło kąsać na prawo i lewo. W sumie nie bardzo wiadomo po co i dlaczego. Trybunał został wygaszony, ale pisowskie tłumaczenie czemu to zrobiono, kupy się nie trzyma (zrobienie ze słabego prezesa TK, którym był Andrzej Rzepliński demoniczną szarą eminencję to tylko jeden z przykładów). Nastąpiło też rytualne "proszę odsunąć się od stanowisk", które odebrało PiS-owi poczucie moralnej wyższości. W tym kontekście hasło "dobrej zmiany" brzmi coraz śmieszniej. Nawet dla tych (Staniszkis, Bugaj, Antoni Kamiński), którzy na początku widzieli w nim pewien potencjał. Prawicy zostaje jeszcze "pomidor" (a bo Platforma!!), ale i on będzie z czasem tracił swą świeżość i soczystość.
Co rusz wybuchają nam za to jakieś nowe zasłony dymne: aborcja, inwigilacja albo lustracja. Jakby jakiś zły demon chciał, żeby się Polacy żarli ze sobą, zamiast rozwiązywać prawdziwe problemy stojące przed wspólnotą polityczną. Zmiana zaszła też w wielu prawicowych kolegach komentatorach. Jak dziś pamiętam nasze spotkania w takiej choćby TV Republika, gdzie wspólnie oburzaliśmy się na różne grzechy Platformy i patologie III RP. Gdy dziś spotykam tych samych kolegów oni w sumie pozostali konsekwentni. Nadal najbardziej kręcą ich grzechy Platformy i patologie III RP. Ale spróbuj tylko zasugerować, że PiS niewiele robi, by te grzechy naprawić. Natychmiast dostajesz "z pomidora"; (gdzie byłeś kiedy Platforma?). Albo odwrotnie, kolega prawicowiec z ostrego publicysty wciela się w rolę subtelnego rzecznika rządu. Tłumaczy, że polityka to skomplikowane procesy etc. Jakoś, gdy waliło się w ancient regime (fr. stare rządy) to nie było takie skomplikowane?
Z drugiej strony wiatr w żagle złapał cały zastęp antypisowskich mędrców. Tych co to "od początku wiedzieli, że tak będzie". Ale do nich należy zachować dystans z dwóch powodów. Po pierwsze trudno nie zauważyć, że oni bardzo pomogli w zdziczeniu PiS. Aby zrozumieć, o co chodzi, proponuję okrutne ćwiczenie. Wybierzcie sobie w pracy kolegę i powtarzajcie mu (i wszystkim dookoła) uparcie, że jest zerem, kłótnikiem i specem od wbijania noża w plecy. Jeśli wasz autorytet jest odpowiednio duży, to po pewnym czasie faktycznie stworzycie bestię. Psychologowie nazywają to efektem Golema. W takiego Golema graliśmy w Polsce z tzw. prawicą (wcześniej zwaną też oszołomami) przez lata. Skutki widzimy. Ale z mądralami jest jeszcze inny problem. W swoim antypisizmie doszli do momentu, który był bardzo trudny do pogodzenia ze zdrowym demokratycznym odruchem. Który polega właśnie na tym, że siły polityczne się u władzy zamieniają. Dzięki czemu następuje rozładowanie wielu (prawdziwych i fałszywych) frustracji, które się w
każdej społeczności zbierają. Negując sensowność zmiany (bo przecież czyha PiS!) zaczęli przypominać rodziców, którzy oglądając razem z dziećmi telewizję każą im się odwrócić gdy na ekranie pojawia się całująca para. "Ale tato, ja już mam 35 lat i dwoje dzieci!" - usłyszeli jednak na takie dictum w wyborczym roku 2015.
Co więc robić, gdy z jednej strony otaczają nas odklejeni mądrale, a z drugiej zdziczała prawica? Lawirować, czekając na lepsze czasy? Pozować na marynarza (to popularne dziś w blogosferze określenie na tych, co nie chcą przyznać, że Jarosław Kaczyński jest geniuszem zła, który nas wszystkich powywiesza na drzewach. Ale z drugiej strony nie uważają go też za jedyne dla Polski zbawienie)? Niby kuszące (przynajmniej mnie kusi). Ale zagrożenia też są. Bo wtedy lądujemy w tzw. trzecim psychiatryku. Autorem tej zgrabnej publicystycznej metafory jest bloger Galopujący Major. Który mówi tak: prawica to psychiatryk pierwszy, antyprawica to drugi. Ale nie myślcie sobie, że jak jesteście "ani ani" to udało wam się zachować psychiczne zdrowie. Nic podobnego. Po prostu siedzicie wtedy w psychiatryku trzecim. I też popadacie w paranoję. Myślicie, że jesteście tacy świetni, bo udało wam się zachować równy dystans do "tamtych wariatów". Podczas, gdy wasza moralna wyższość jest nieznośna. I powinniście się leczyć.
Czy jest więc ratunek przed szaleństwem? Jakikolwiek? Nie wiem i nie będę udawał, że mam lekarstwo. Jedyne, co mi w tej chwili przychodzi do głowy to rada, żeby nie walczyć "z" (z Kaczorem, z Tuskiem, z bankami, z Kościołem, z bezbożnymi). Tylko postarać się walczyć "o". Czyli na przykład o to, żeby Polska była krajem bardziej solidarystycznym, a owoce ekonomicznego sukcesu (oraz idący za tym szacunek) rozdzielane były bardziej progresywnie. A wiec nie zawsze kto pierwszy, ten lepszy. A kto ostatni, ten leń i nieudacznik. To oczywiście sprawi, że będziemy musieli czasem pochwalić coś, co zrobi Kaczyński (choć w głębi duszy uważamy go za !&*!). Albo na odwrót. Pojedziemy po PiS-ie, nawet jeśli uważamy, że jest to najlepsza siła polityczna, jaka przydarzyła się Polsce od czasów Kazimierza Wielkiego. A jak nas wkurza, że sprzedaje nam rzeczy w pakiecie (12 złotych za godzinę plus aborcja) to mówimy im, że wyciągniemy z tego konsekwencje przy najbliższych wyborach. Nie wiem, czy to jest do zrobienia. Ale od
czegoś trzeba zacząć. No chyba, że macie jakiś lepszy pomysł.
Rafał Woś dla Wirtualnej Polski