Wytwórnia (bez)wartościowych papierów
Do niszczarek trafia nawet co trzeci z paszportów i dowodów osobistych wyprodukowanych przez Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych. Dlaczego? Bo mają wady techniczne. Braków nie mają za to oryginalne blankiety dokumentów, które wyciekły do przestępców.
30.03.2006 | aktual.: 30.03.2006 10:58
To nic nadzwyczajnego, gdy policjanci chwytają kryminalistę, który próbuje wylegitymować się sfałszowanym dowodem osobistym. Kiedy jednak w krótkim czasie w jednym mieście w niezależnych od siebie akcjach funkcjonariusze zatrzymują trzech przestępców z podobnie profesjonalnie podrobionymi papierami, sytuacja zaczyna być mocno niepokojąca. Całkiem groźna robi się w momencie, gdy wychodzi na jaw, że fałszywki wykonano na... autentycznych blankietach.
Z takim przypadkiem w Warszawie ma obecnie do czynienia kierownictwo resortu spraw wewnętrznych. Minister Ludwik Dorn przyznaje, że podległe mu służby badają, jak to możliwe, iż najpilniej strzeżone druki wyciekły do środowisk przestępczych. I – co znacznie poważniejsze – czy wyciek oznacza, że dostęp do produkcji urzędowych dokumentów uzyskały zorganizowane grupy przestępcze. Zaniepokojenie policji i całego MSWiA musi potęgować fakt, że CBŚ zatrzymał w marcu macedońskiego gangstera, znanego na świecie specjalistę od fałszowania dokumentów.
54-letni Macedończyk, czasem występujący jako obywatel Serbii bądź Albanii, już raz miał w Polsce wpadkę. W 2000 roku CBŚ zatrzymało go na podstawie listu gończego wystawionego w USA, gdzie ścigany był za kradzieże samochodów i spiskowanie przeciwko Stanom Zjednoczonym. Już wtedy znaleziono przy nim różne fałszywe paszporty i prawa jazdy. Ponieważ podlegał ekstradycji, odesłano go do Ameryki.
W 2004 roku ten superfałszerz ponownie pojawił się w Polsce i zajął się tym, czym się parał wcześniej, czyli fałszowaniem - mówi podinspektor Zbigniew Matwiej, rzecznik Komendy Głównej Policji. – Kontaktował się w tym celu z Niemcami, Białorusinami, Amerykanami. Policja szuka odpowiedzi na pytanie, czy Macedończyk miał udział w podrabianiu polskich oryginalnych blankietów. A kierownictwo resortu wzięło pod lupę Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych, krajowego monopolistę w produkcji paszportów, dowodów osobistych, praw jazdy i dowodów rejestracyjnych.
Plastikowe buble
PWPW drukuje blankiety dowodów i książeczki paszportowe, które MSWiA wypełnia danymi osobowymi konkretnego odbiorcy – ich przyszłego właściciela (czyli dokonuje personalizacji). Choć PWPW należy do strategicznych spółek Skarbu Państwa, rzadko trafia na czołówki gazet. Wygląda jednak na to, że sielanka jej władz właśnie się kończy. W ostatnich tygodniach stosunki między MSWiA oraz PWPW doszły do temperatury wrzenia. Głównym powodem jest przekraczająca wszelkie normy liczba produkowanych przez PWPW bubli. A wyciek czystych blankietów dolał tylko oliwy do ognia.
Liczba wybrakowanych dokumentów rośnie w dużym tempie. W grudniu odrzuciliśmy jeden procent wadliwych egzemplarzy, w lutym – sześć procent, a w marcu na jednej ze zmian aż 30 proc. Tymczasem zgodnie z umowami dopuszczalna wadliwość nie może przekraczać siedmiu promili – wylicza Marian Konsek, główny specjalista w Centrum Personalizacji Dokumentów MSWiA. Pracownicy Centrum wychwytują druki z rozmazaną farbą, rozwarstwione blankiety itp. Przy średniej produkcji 500 tys. egzemplarzy różnych dokumentów miesięcznie wzrastająca liczba odrzutów przekłada się na bardzo konkretne straty. MSWiA żąda od PWPW już 1,5 mln zł odszkodowania za przekraczanie dopuszczalnych wskaźników braków. Nie robi to jednak wrażenia na władzach spółki.
Jeszcze pod koniec zeszłego roku pojawiły się sygnały, że może zabraknąć książeczek paszportowych. Jak opowiada rzecznik MSWiA Tomasz Skłodowski, kierownictwo resortu zdecydowało się nie czekać, aż PWPW poradzi sobie z kłopotami technicznymi. Odstąpiło od powodującego kłopoty wzoru paszportów i wykorzystało nowy, przygotowany pod kątem paszportów biometrycznych. Teraz są drukowane jako zwykłe – mówi. W ostatnich latach władze PWPW przetrzymywały kolejne polityczne zawieruchy i zmiany rządów. Ministrowie skarbu nie dokonywali zmian, choć wytwórnia w stu procentach należy do Skarbu Państwa.
Szara strefa szarej eminencji
Od ośmiu lat spółkę kontrolują ludzie Aleksandra Kwaśniewskiego. Prezesem jest Maciej Flemming, wcześniej dyrektor w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Od 1998 roku funkcję szefa rady nadzorczej pełnił Andrzej Gdula, jeden z najbardziej wpływowych i zaufanych współpracowników Kwaśniewskiego.
Gdula to protegowany Czesława Kiszczaka, komunistycznego szefa MSW, współautora stanu wojennego. To właśnie Kiszczak w 1985 roku wybrał Gdulę na swego zastępcę ds. partyjnych i polityczno-wychowawczych. Rok później Gdula przeszedł na stanowisko kierownika wydziału administracyjnego Komitetu Centralnego PZPR. Było to bardzo istotne dla tajnych służb PRL miejsce – kierownik wydziału nadzorował prace SB, milicji, prokuratur i sądów, miał wiedzę niedostępną nawet dla wysokich rangą towarzyszy.
Ministrom skarbu z rodowodem solidarnościowym nie przeszkadzał taki życiorys szefa rady. W Wytwórni lub w spółkach grupy kapitałowej PWPW znaleźli zatrudnienie: Ireneusz Wachowski, Edward Pietkiewicz i Janusz Wikariak, którzy w różnych okresach byli zastępcami komendanta głównego policji.
To wszystko razem sprawiło, że PWPW uchodzi za milicyjno-esbecki skansen. Opinię tę potwierdza zbieżność dwóch faktów. Gdy świeżo mianowany minister Dorn ogłaszał solenny zamiar przeprowadzenia deesbekizacji podległych mu służb, w PWPW w widocznym tempie zaczęła rosnąć liczba wybrakowanych dokumentów. Jakby na złość.
Z agentami w tle
Napięcia na linii PWPW–Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zdarzały się i wcześniej. W tle przewijała się wówczas węgierska spółka Multipolaris, partner PWPW w produkcji dokumentów. W 2000 roku, gdy ministrem był Marek Biernacki (AWS, dziś PO), Multipolaris wraz z Drukarnią Skarbową (przejętą w wyniku fuzji przez PWPW) wygrały rozpisany przez resort przetarg na produkcję dowodów i paszportów. O wyborze Węgrów zadecydowała dobra opinia wydana przez Urząd Ochrony Państwa, a konkretnie przez jego piony nadzorowane przez wiceszefa UOP Mieczysława Tarnowskiego. Później wyszło na jaw, że za Multipolarisem stoi generał węgierskiej bezpieki, as wywiadu Ferenc Toth, z którym bliskie kontakty utrzymywał właśnie Tarnowski. On sam parę lat potem został zdemaskowany jako były współpracownik wojskowych służb PRL.
Po przejęciu władzy Sojusz Lewicy Demokratycznej nie omieszkał podjąć próby wyeliminowania Węgrów z wartego miliard złotych interesu. Grzegorz Białoruski, dyrektor gabinetu ministra Krzysztofa Janika, łamiąc przepisy antykorupcyjne wszedł do spółki Biatel, która miała przejąć udziały Multipolarisu. Sprawa zakończyła się skandalem, a kwestia węgierskiego koproducenta pozostała otwarta, tym bardziej że Multipolaris nie wywiązywał się z umów. Za rządów Leszka Millera system produkcji dowodów i paszportów nie był zabezpieczony przed wypływem danych osobowych naszych obywateli.
Obecnie Węgrzy dostarczają komponenty do produkcji dokumentów. Jak powiedział nam rzecznik Wytwórni Krzysztof Rak, PWPW powiadamiała o problemach we współpracy z Multipolaris zarówno MSWiA, jak i Ministerstwo Skarbu. Chodziło o zawyżone naliczanie opłat jednej z umów licencyjnych (sprawa jest w sądzie z powództwa PWPW), o wadliwość informatycznej części systemu wydawania dowodów osobistych i paszportów (te kwestie ostro skrytykował raport NIK z kwietnia 2004 roku), o opóźnienia w dostawach komponentów do produkcji, a także o naruszenia ustawy o ochronie informacji niejawnych.
Szybki kredyt bez Żyrantów
Od uzdrowienia sytuacji w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych zależy nie tylko to, czy do obywateli będą na czas trafiać niezbędne dokumenty, ale także to, czy uda się wprowadzić do powszechnego użytku dokumenty wyższej generacji, takie jak paszporty biometryczne (z chipem zawierającym na przykład odciski palców czy obraz siatkówki).
Dlaczego jest to niezbędne, pokazują choćby wnioski z raportu CBŚ za rok 2005. Wynika z nich, że zorganizowane grupy przestępcze specjalizują się w działaniu na szkodę instytucji bankowych, kapitałowych i finansowych, polegającym na wykorzystaniu fałszywych dokumentów do wyłudzania kredytów, pożyczek lub leasingów. Nowe, lepsze dokumenty mają więc zapobiec praktykowanym dziś numerom, polegającym na wykorzystywaniu skradzionych dokumentów do pobrania kredytu w banku lub zakupu hurtowej ilości towarów z odroczoną spłatą. Do policji zgłaszają się nieszczęśnicy ścigani przez banki, w których rzekomo zaciągnęli dług. W zasadzie każdy może stać się obiektem takiego oszustwa. Wystarczy, że przestępca wpisze nasze dane do blankietu dowodu osobistego oraz do książeczki paszportu i weźmie szybki kredyt bez żyrantów. Oczywiście, na wysoki procent.
Profesjonalnie podrobiony dokument ułatwia także wyczyszczenie naszego konta z większych oszczędności. W Polsce na razie istnieją grupy przestępcze specjalizujące się w tej dziedzinie, ale na małą skalę, ograniczoną do puli dostępnej w bankomacie. W takich grupach obowiązuje wewnętrzny, merytoryczny podział zadań. Są tam dostarczyciele skradzionych kart, członkowie grupy zatrudnieni jako kasjerzy w hipermarketach i sklepach, współpracujący z nimi barmani i kelnerzy, osoby dokonujące kradzieży kieszonkowych w środkach komunikacji, członkowie zajmujący się pobieraniem pieniędzy z bankomatów, a także hakerzy odpowiedzialni za włamania do systemów bankowych.
Tymczasem sytuacja w PWPW jest na tyle poważna, że zainteresowała się nią ABW. W Prokuraturze Okręgowej w Warszawie toczy się śledztwo w sprawie zawierania przez zarząd spółki umów niekorzystnych dla PWPW. I wiadomość z ostatniej chwili. Jak dowiedział się „Ozon”, Andrzej Gdula zrezygnował z funkcji w radzie nadzorczej PWPW.