Polska"Wyszedłem po mleko i prawie wziąłem 30-letni kredyt"

"Wyszedłem po mleko i prawie wziąłem 30‑letni kredyt"

W najnowszym felietonie Jamie Stokes zastanawia się nad polskim fenomenem wyrastających jak grzyby po deszczu nowych oddziałów bankowych. "Mam wrażenie, że staracie się wybudować jeden na osobę" - zauważa. Zwraca też uwagę, że w Polsce przeciwnie niż w Wielkiej Brytanii bycie bankowcem wydaje się bardzo szanowaną profesją. "Tam skąd pochodzę, przyznanie się do bycia bankowcem to prawie jak przyznanie się do molestowania dzieci. W Anglii całkowicie legalne jest szczucie bankowców wściekłymi psami i biczowanie ich w okresie świąt Bożego Narodzenia" - przyznaje.

"Wyszedłem po mleko i prawie wziąłem 30-letni kredyt"
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

Jaka liczba banków byłaby dla Polski wystarczająca? Postanowiłem zapytać, bo mam wrażenie, że kiedyś doszło tu do jakiegoś nieporozumienia i staracie się teraz wybudować jeden na osobę. Na polskim rynku rywalizuje ze sobą niewiarygodna liczba banków, a każdy z nich posiada niewiarygodną liczbę oddziałów rozmieszczonych na wszystkich ulicach Rzeczpospolitej. W Polsce jest niemal tyle banków, ile można ich znaleźć w Szwajcarii, ale tam, o ile dobrze kojarzę, otwieranie banków jest sportem narodowym. W moim mieście banki w alarmująco szybkim tempie wydają się zastępować kolejne sklepy. Czasem boję się, że wkrótce prócz nich na ulicach nie będzie można znaleźć już niczego innego, co na pewno otworzy drogę do sukcesu wszystkim dostawcom szarych dywanów i meloników, ale zdecydowanie utrudni zakup chleba.

Transformacja użytecznego sklepu na rogu w cichutki oddział banku przebiega zwykle tak szybko, jak opanowanie świata przez obcych w filmach science-fiction. Wychodzę sobie kiedyś z mojego lokalnego sklepu, po drodze przypomina mi się, że zapomniałem o mleku – wracam więc i prawie podpisuję umowę na 30-letni kredyt we frankach szwajcarskich, zanim udaje mi się zorientować, że w chwili, gdy akurat nie patrzyłem, mój sklep przeobraził się w kolejny oddział Alior Banku. Wszyscy dają się wciągać w tę bankową grę: gość żebrzący na rogu ulicy oferuje mi pięć procent udziałów w jego psie przez 20 lat w zamian za pół papierosa. Oczywiście szybko się zgadzam i liczę na równie szybką emeryturę pod palmami w Chorwacji. Czekam jeszcze aż nawiedzający mnie ostatnio świadkowie Jehowy przedstawią mi post-armagedonowy plan emerytalny.

Nazwy rzeszy polskich banków bywają kłopotliwe. Jakkolwiek jestem gotów uwierzyć, że bank Millennium jest faktycznie tysięcznym bankiem w Polsce, trudniej mi przyjąć do wiadomości to, że GE Money Bank jest jedynym, który akceptuje pieniądze. Czasem kusi mnie, by wejść do ich oddziału z workiem ziemniaków i zapytać, czy mógłbym otworzyć konto warzywne, tylko po to, by kasjer mógł powiedzieć mi: „Nie, proszę Pana, bo my jesteśmy MONEY Bank.” Odrzekłbym wtedy: „Trzeba było to napisać w swoim logo!” Ostatnio widuję coraz mniej oddziałów Money Banku, wygląda więc na to, że to kolejny z moich planów, który nigdy się nie spełni.

Bycie bankowcem wydaje się być w Polsce bardzo szanowaną profesją, do czego, przyznaję, musiałem się tu długo przyzwyczajać. Tam skąd pochodzę, przyznanie się do bycia bankowcem to prawie jak przyznanie się do molestowania dzieci. W Anglii całkowicie legalne jest szczucie bankowców wściekłymi psami i biczowanie ich w okresie świąt Bożego Narodzenia. Polscy pracownicy banków mogą natomiast faktycznie poszczycić się wysokimi standardami: cztery razy musiałem podpisywać jeden dokument, zanim z satysfakcją uznali, że udało mi się odtworzyć w końcu swój własny podpis – oznaka wspaniałego przywiązania do porządku wzbudzająca jednak pewien niepokój o bezpieczeństwo moich pieniędzy. Znacznie lepsze relacje mam z polskimi bankomatami. Zawsze pytają mnie, czy chcę zobaczyć napisy po polsku, angielsku czy niemiecku i zawsze wybieram angielski, mimo że linijka tekstu z zapytaniem o mój PIN nie jest trudna do zrozumienia. Bankomaty kuszą mnie, rozbudzając moją leniwość, której, za ich namowom, zawsze się poddaję.

Przyznaję, że nie znam się za bardzo na pieniądzach. Jako zarabiający pisaniem rzadko je widuję. Kiedyś miałem ich trochę i nawet mi się to podobało, ale spowodowały brzydkie wybrzuszenie w moich spodniach, więc wymieniłem je na skrzynkę Johnny'ego Walkera. Ponieważ brak mi doświadczenia, czuję się zmuszony do otwarcia mojego własnego banku. Zamierzam go nazwać Angol Money Bankiem. Reklamy przedstawiać będą pijanych mężczyzn biegających po polskich ulicach bez spodni i oferujących porady finansowe starszym paniom. To będzie sensacja. Zanim wybuchnie, zachęcam do wysyłania depozytów gotówkowych lub warzyw okopowych już teraz.

Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wielka brytaniapolskabank
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (162)