Wyspy na północnym Atlantyku chcą być drugim Kuwejtem. Brakuje tylko słońca i piasku
Mieszkańcy wysp na północnym Atlantyku nie chcą być częścią sporów między Unią Europejską, Wielką Brytanią i Szkocją. Uważają, że lepiej poradzą sobie sami i dlatego coraz poważniej zastanawiają się nad niepodległością. Gdyby do tego doszło, to Szetlandy mogą stać się atlantycką wersją rajskich wysp - przynajmniej dla tych, którzy nie poszukują słońca, piaszczystych plaż i drinków z palemkami.
17.02.2017 13:43
Wstrząsy wywołane decyzją Brytyjczyków o wyjściu z Unii Europejskiej dotarły do kamienistych wysp na północnym Atlantyku. Nicola Sturgeon, pierwsza minister Szkocji, do której formalnie należą Szetlandy, zapowiedziała powtórne referendum niepodległościowe. W pierwszym głosowaniu w 2014 r. mieszkańcy wysp jednoznacznie opowiedzieli się za pozostaniem w Zjednoczonym Królestwie. Jeżeli drugie referendum nie pójdzie po ich myśli, to staną się częścią rozgrywki między Brukselą, Londynem a Edynburgiem, czego bardzo chcieliby uniknąć.
Na Szetlandach żyje zaledwie 23 tys. ludzi, ale wody północnego Atlantyku skrywają prawdziwe skarby. Ogromne ławice ryb oraz pola naftowe i gazowe powodują, że niezależność od Brukseli, Londynu i Edynburga jest kuszącą perspektywą dla potomków Wikingów dumnych ze swojej niezależności i skandynawskich korzeni. Zwłaszcza, jeżeli uda im się zatrzymać większą niż dotychczas część eksploatowanych bogactw...
Działacze ruchu Wir Shetland, co w lokalnym dialekcie oznacza „Nasze Szetlandy”, zdają sobie sprawę z tego, że pełna niepodległość wysp może być pięknym, ale mało realistycznym marzeniem. W grę wchodzi zbyt wiele komplikacji i zależności finansowych i biurokratycznych, a przecież bez szetlandzkich bogactw naturalnych trudno będzie Szkotom marzyć o niezależności finansowej. Nie mniej sympatycy Wir Shetland uważają, że mają szansę odłączyć się od Szkocji i stać się terytorium zamorskim Wielkiej Brytanii na wzór Falklandów położonych po przeciwnej stronie globu.
Narodowe marzenia Kornwalijczyków
W rozmowie z Wirtualną Polską John Beauchamp, dziennikarz polsko – brytyjski zauważył, że perspektywa Brexitu dodała skrzydeł także separatystom kornwalijskim. – To najbiedniejszy region Anglii, który formalnie nie jest nawet państwem, ale hrabstwem – mówi Beauchamp. – Działa tam partia Mebyon Kernow, której sympatycy twierdzą, że Kornwalijczycy są etnicznie powiązani z Baskami i jako osobny naród zasługują na więcej praw pod czarną flagą z białym krzyżem. Stąd, na przykład, zakończone niepowodzeniem próby włączenia narodowej reprezentacji Kornwalii do Igrzysk Wspólnoty Narodów.
Mabyon Kernow cieszy się poparciem zaledwie 4 proc. mieszkańców hrabstwa i posiada czterech przedstawicieli w jego radzie. Najgłośniej o tych ambicjach niepodległościowych zrobiło się w 2004 r., gdy jedna ze stacji telewizyjnych wyemitowała program, w którym Lisa Simpson, postać z amerykańskiego serialu animowanego, żądała wolności dla Kornwalii.
Perspektywa Brexitu może spowodować, że dążenia te przestaną być tylko zabawną dykteryjką, zwłaszcza, że Bruksela co roku wspiera ubogie hrabstwo kwotą blisko 70 mln. euro. Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej oznaczać będzie utratę tych pieniędzy. Nie jest pewne, że Londyn będzie stać na wyrównanie tej straty, a pozbawiona przemysłu Kornwalia nie poradzi sobie wyłącznie w roli dzikich ostępów odwiedzanych przez żądnych przygód angielskich turystów.
Niepodległość Szetlandów czy Kornwalii można traktować jako bardziej lub mniej zabawny skutek Brexitu, o trudnych do przewidzenia konsekwencjach. Referendum otworzyło także bardziej bolesne i znacznie groźniejsze debaty, takie jak ta nad przyszłością Irlandii Północnej, która może doprowadzić do ponownego rozlewu krwi. Nikt nie wie, jak wyglądać będzie jedyna granica lądowa pomiędzy Unią Europejską a Wielką Brytanią, czyli granica pomiędzy Republiką Irlandii a Irlandią Północną. Czy porozumienie pokojowe przetrwa rozwód Londynu z Brukselą? I jak zachowają się ekstremiści? Można mieć jedynie nadzieję, że nie zabraknie zdrowego rozsądku i dobrej woli.