Wyrok po wyborach w Zimbabwe - klęska Morgana Tsvangiraia, zimbabweńskiego "Wałęsy"
Sąd Najwyższy Zimbabwe odrzucił skargę opozycji, zarzucającej panującemu od 30 lat prezydentowi Robertowi Mugabemu, że sfałszował wybory z 31 lipca. Wyborcza przegrana i wyrok sądu oznaczają polityczną klęskę przywódcy opozycji Morgana Tsvangiraia.
Kiedy pod koniec lat 90. 61-letni dziś działacz związkowy Morgan Tsvangirai prowadził ulicami Harare antyrządowe marsze i zakładał własną partię polityczną Ruch na rzecz Demokratycznej Zmiany (MDC), wielu komentatorów przyrównywało go do Lecha Wałęsy i wróżyło podobną karierę. Przewidywali, że odbierze władzę panującemu dwudziesty rok Mugabemu i sam zostanie nowym prezydentem kraju.
Pierwszą porażkę Tsvangiraia w 2002 r. przypisano wyborczym fałszerstwom Mugabego i jego urzędników. Drugą klęskę w 2008 r. tłumaczono terrorem, jaki przed wyborami i podczas nich rozpętały wierne staremu władcy bojówki. Mimo porażek, świat wspierał zimbabweńskiego opozycjonistę, a jego prześladowcę, Mugabego, karał międzynarodowym ostracyzmem i sankcjami.
Trzecia wyborcza klęska Tsvanagiraia w tegorocznych wyborach sprawiła, że nawet jego sprzymierzeńcy i zwolennicy zaczęli powątpiewać w jego mądrość i przywódczy talent. W ciągu ostatnich dziesięciu lat Tsvangirai dał się ograć politycznemu wyjadaczowi Mugabemu nieskończoną ilość razy i nigdy nie zagroził jego panowaniu. Choć nikt nie ma wątpliwości, że i lipcowe wybory były nieuczciwe (urzędnicy Mugabego sfałszowali niemal wszystko - od wyborczych list, po tusz do znaczenia palców, który miał nie schodzić przez kilka dni, a znikał bez śladu niemal natychmiast), tym razem nikt nie stanął w obronie Tsvangiraia.
Opuszczony przez Zachód
USA i Australia ogłosiły, że wyniki wyborów nie oddają prawdziwej woli wyborców, ale na tym się skończyło. Mugabe od lat radzi sobie z wrogością Zachodu, którego polityczne wpływy w Afryce słabną w dodatku wraz z pogłębianiem się kłopotów zachodniej gospodarki. Tym razem, jakby nie wierząc w wygraną Tsvangiraia, Zachód poskąpił mu na nawet pieniędzy na skuteczną kampanię wyborczą, podczas gdy w poprzednich wyborach hojnie go wspierał.
Unia Afrykańska i Południowoafrykańska Wspólnota Rozwoju (SADC), które do niedawna liczyły się ze zdaniem Zachodu, tym razem ogłosiły, że wybory w Zimbabwe były wolne i uczciwe. Prezydent Południowej Afryki Jacob Zuma, który w 2009 r., po poprzednich nieuczciwych wyborach, mediował między Mugabem i Tsvangiraiem i namawiał ich do podzielenia się władzą, tym razem jako pierwszy pospieszył z gratulacjami do Mugabego. W niedzielę zaś przywódcy SADC na naradzie w Malawi postanowili, że w przyszłym roku Mugabe, jako najstarszy władca w Afryce, będzie przewodniczyć wspólnocie.
Uznając wygraną Mugabego, Afryka dała sygnał, że nie wierzy już w skuteczność Tsvangiraia i raczej woli doczekać w spokoju (wybory w Zimbabwe odbyły się spokojnie), aż 89-letni Mugabe dożyje żywota na urzędzie.
Naiwność i pazerność na władzę
Richard Dowden, niegdyś jeden z najlepszych korespondentów zagranicznych w Afryce, a dziś dyrektor Królewskiego Towarzystwa Afrykanistycznego w Londynie uważa, że Tsvangirai przegrał polityczną karierę przez swoją naiwność i pazerność na władzę.
W 2008 r. wygrał pierwszą rundę wyborów prezydenckich, ale wycofał się z drugiej, gdy bojówki Mugabego zaczęły dokonywać pogromów wśród zwolenników Tsvangiraia. Bojkot miał odebrać wiarygodność prezydenturze Mugabego.
Ale już w 2009 r., zgadzając się pod naciskiem SADC zostać premierem w rządzie Mugabego, Tsvangirai sam uznał w nim prawowitego prezydenta. Przez następne cztery lata, korzystając ze wsparcia Zachodu, doprowadził do ładu zimbabweńską gospodarkę (za co zasługę przypisał sobie Mugabe), a sam uległ wszystkim pokusom wynikającym z władzy i wiążącym się z nią przywilejom.
Niegdyś ubogi i prosty związkowiec, jako szef rządu zaczął się pławić w luksusach, a po śmierci żony, wdając się w niezliczone romanse, stał się bohaterem skandali i bulwarowej prasy.
Stracił dawną związkową wiarygodność, zwolenników i przyjaciół. W 2005 r., nie mogąc dłużej znieść jego autorytarnych zapędów i pychy, a także nie wierząc w jego przywódcze talenty, grupa intelektualistów z MDC dokonała rozłamu w partii i utworzyła własną frakcję.
Wyrok po wyborach
Po klęsce w lipcowych wyborach Tsvangirai, niegdyś ulubieniec zimbabweńskiej ulicy, nie ośmielił się wezwać ludzi do ulicznych protestów. Wiedział, że nikt na nie nie przyjdzie. Złożył tylko wyborczą skargę, ale gdy SADC uznało wygraną Mugabego, próbował ją w ostatniej chwili wycofać, przeczuwając, że przyniesie mu tylko kolejne upokorzenie.
Nie pomylił się, bo mianowani przez Mugabego sędziowie Sądu Najwyższego nie pozwolili mu wycofać skargi, a we wtorek orzekli, że nie ma ona najmniejszych podstaw, gdyż lipcowe wybory były uczciwe i czyste jak łza. Wyrok sądu oznacza, że Mugabe bez dalszych przeszkód może zostać zaprzysiężony na kolejną 5-letnią kadencję.
Wojciech Jagielski, PAP