Wyrok na bestię z Kozłowa. 25 lat za zakatowanie 10‑letniego chłopca

Metalową rurką zabił 10-letniego Filipa oraz ciężko ranił swojego syna i konkubinę. Sprawca masakry w Kozłowie w Małopolsce usłyszał dziś wyrok – 25 lat więzienia. Matka zakatowanego dziecka wierzyła, że wyrok będzie brzmiał: dożywocie.

Grzegorz P. przed ogłoszeniem wyroku
Grzegorz P. przed ogłoszeniem wyroku
Źródło zdjęć: © WP | Paweł Figurski
Paweł Figurski

Był wieczór, 27 marca 2021 roku. 42-letni Grzegorz P. wpadł na chwilę do swojego domu w Kozłowie, niewielkiej wsi 60 km od Krakowa. Chciał zabrać kilka rzeczy, bo od początku miesiąca nie mieszkał już z partnerką. W mieszkaniu zastał Wiktora, 13-letniego syna i Filipa, jego 10-letniego kolegę.

O tym, że dzieje się coś złego, sąsiadów zaalarmował przeraźliwy krzyk. Natychmiast zadzwonili do pani Justyny, żony Grzegorza P. Okazało się, że nie było jej w domu - wyszła na zakupy.

Co wydarzyło się w szarym bloku, ustaliła dopiero policja.

- 42-letni mężczyzna zaatakował metalową rurką najpierw 10-letniego syna sąsiadów, a potem rzucił się na syna. Kiedy wróciła jego była partnerka i stanęła w obronie chłopców, mężczyzna pobił również ją - relacjonował Sebastian Gleń, rzecznik małopolskiej policji.

Na miejscu szybko pojawili się ratownicy medyczni. Niestety, Filipa nie udało się im uratować, a Wiktora w stanie ciężkim przetransportowano śmigłowcem do szpitala w Krakowie. Obrażenia odniosła też pani Justyna.

Grzegorza P. policja odnalazła na sąsiedniej posesji. Próbował podciąć sobie gardło, ale powstrzymali go funkcjonariusze.

Zabójca nie mówił o motywach, ale się przyznał

Proces Grzegorza P. ruszył przed Sądem Okręgowym w Krakowie w marcu 2022 roku. Prokuratura oskarżyła go o zabójstwo 10-latka oraz próbę zabicia syna i 35-letniej partnerki. Mężczyzna, który w mieszkaniu zabił jeszcze psa, przyznał się do winy. Nie podał motywów swojego działania, prokuraturze wyznał jedynie, że nie zamierzał nikogo zabijać, a jedynie "dać do myślenia".

- To był po prostu zbir. Zawsze miał kłopoty z prawem. Nie pracował i co rusz za coś siedział. Sadysta. Nie dalej jak dwa tygodnie temu tę swoją partnerkę pobił i gdzieś zniknął. Słyszałam, że ich syn krzyczał kiedyś do awanturującego się ojca: "jak dorosnę, to cię zabiję!". Tragedia była tylko kwestią czasu – tak tuż po tragedii mówiła dziennikarzowi krakowskiej "Wyborczej" jedna z sąsiadek.

Wiadomo, że Grzegorz P. nie miał stałego zatrudnienia, dorabiał, wykonując tatuaże. Leczył się psychiatrycznie. Jego mecenas mówiła, że był chorobliwie zazdrosny o partnerkę.

- Mój klient albo pił, albo całą uwagę poświęcał na jej śledzenie, szukając dowodu zdrady – mówiła "Faktowi" Aneta Dudek.

Nękana, wielokrotnie chciała uwolnić się od agresywnego partnera, ale zwykle mu wybaczała.

Wyrok

Na salę rozpraw Grzegorz P. wszedł w zielonym więziennym drelichu. Czekały na niego matki zakatowanego Filipa i Wiktora. Mężczyzna zachowywał się spokojnie. Gdy sędzia opisywał szczegóły zbrodni, patrzył przed siebie. Sędzia Janusz Kawałek zwrócił uwagę, że mężczyzna w trakcie zabójstwa miał ograniczoną poczytalność. Wymierzył mu karę łączną 25 lat więzienia. Wyrok jest nieprawomocny.

Obecny partner pani Justyny powiedział dziennikarzom, że wyrok jest satysfakcjonujący. Tłumaczył, że w przypadku dożywocia, Grzegorz P. do końca życia byłby na utrzymaniu podatników. Kara 25 lat więzienia oznacza, że ostatnie lata życia spędzi na wolności. - Nikt mu nie udzieli pomocy, jest spalony. To będzie dla niego ciężka końcówka życia - powiedział pan Paweł.

Mężczyzna zapowiedział, że w momencie uprawomocnienia kary, on i jego partnerka będą domagać się odszkodowania od policji.

- Tej zbrodni można było uniknąć - stwierdził, dodając, że policja mogła zatrzymać Grzegorza P., gdy zgłaszane były przypadki jego agresywnego zachowania.

Matka zamordowanego 10-latka dodała, że jej zdaniem odpowiednią karą powinno być dożywocie.

Policjanci winni i nagrodzeni

O co chodzi z odszkodowaniem, o którym wspominał partner pani Justyny?

Policja wiedziała o tym, że Grzegorz P. był wcześniej agresywny. Trzy tygodnie przed tragedią 42-latek pobił partnerkę, a potem poszedł z kolegami upić się na swoją działkę. Szukający go funkcjonariusze mieli nawet szukać P. w tym miejscu, ale odnaleźć go się nie udało.

Reporterzy "Uwagi" TVN, którzy ujawnili sprawę tamtego pobicia, pytali Sebastiana Glenia, czy gdyby policja zatrzymała wówczas Grzegorza P., 10-letni chłopiec uniknąłby śmierci.

- Nie mogę takich wniosków przedstawiać. Komendant wojewódzki polecił sprawdzenie, czy przeprowadzono wszystkie procedury przewidziane przy tego typu zdarzeniach - odpowiedział rzecznik.

Kontrola, o której mówił Gleń, dowiodła nieprawidłowości w miechowskiej policji, która prowadziła sprawę pobicia. Postępowaniem objęto ośmiu funkcjonariuszy. Komendantowi, jego zastępcy i naczelnikowi wydziału kryminalnego zarzucono brak właściwego nadzoru, a pozostałym funkcjonariuszom niewdrożenie procedur dotyczących przypadków przemocy w rodzinie.

Małopolska policja uznała policjantów winnych przewinienia dyscyplinarnego. Równocześnie uznała, że nie miały one wpływu na wydarzenia w Kozłowie, które zakończyły się śmiercią dziecka.

Nie wymierzyła też kary, powołując się na "przesłanki łagodzące". Ustawa o policji daje taką możliwość, jeżeli stopień winy nie jest znaczny, a dotychczasowy przebieg służby uzasadniają przypuszczenie, że pomimo odstąpienia od ukarania policjant będzie przestrzegał dyscypliny oraz zasad etyki zawodowej.

Samo uznanie za winnych, według policji, miało rodzić konsekwencje finansowe. Mimo tego, pod koniec 2021 roku komendant policji w Miechowie Andrzej Kot otrzymał nagrodę za "bieżące osiągnięcia".

Paweł Figurski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (19)