Wypadek radiowozu z nastolatkami. Giertych ujawnia nowe doniesienia
- Składam wniosek o zawieszenie policjantów z Pruszkowa, którzy spowodowali wypadek, wioząc dwie dziewczyny i nie udzielili im pomocy. Przed tym, jak kazano wsiąść jednej z dziewczyn do samochodu, żarty policjantów nosiły seksualny podtekst. Tak przynajmniej odebrała to moja klientka – mówi Wirtualnej Polsce mec. Roman Giertych, pełnomocnik poszkodowanej nastolatki.
Przypomnijmy, 2 stycznia policyjny radiowóz uderzył w drzewo w miejscowości Dawidy Bankowe pod Warszawą. W samochodzie oprócz funkcjonariuszy były dwie nastolatki. Kilka chwil wcześniej dziewczyny wraz z grupą znajomych zauważyły pożar traw. Na miejsce przyjechała straż pożarna, która ugasiła pożar.
Niedługo później pojawił się radiowóz z pruszkowskimi policjantami. Funkcjonariusze po spisaniu świadków zdarzenia kazali wsiąść dwóm dziewczynom do auta, włączyli sygnały, po czym ruszyli w nieznanym kierunku. Po dwóch kilometrach radiowóz nie wyrobił się na zakręcie i uderzył w drzewo. Zdaniem znajomych dziewczyn jeden z policjantów sprawdził, czy dziewczynom nic się nie stało, natomiast drugi polecił im "spier…".
Nastolatkom udało się zadzwonić do znajomych, którzy przewieźli je do OSP w Raszynie. Tam dopiero przyjechało pogotowie ratunkowe. Okazało się, że jedna z dziewczyn ma złamaną kość nosowo-czaszkową z przemieszczeniem, a także stłuczenie barku i szczęki. W sprawie wszczęto policyjne postępowanie dyscyplinarne, a także śledztwo w Prokuraturze Rejonowej w Pruszkowie. Funkcjonariusze przebywają na zwolnieniu lekarskim.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po wybuchu afery zaczęły pojawiać się relacje bliskich dwóch dziewczyn, a także wersja przedstawiana przez Komendę Stołeczną Policji. Obie relacje dotyczące wejścia dziewczyn do radiowozu znacznie różnią się od siebie. Według rzecznika KSP Sylwestra Marczaka, kilku świadków zdarzenia, w ramach czynności wykonywanych w postępowaniu dyscyplinarnym, miało zeznać, że prośba wejścia do radiowozu wyszła od nastolatek.
"Dobrowolne wejście do radiowozu? Bzdura..."
Pełnomocnik jednej z dziewczyn (17-latki) mecenas Roman Giertych w rozmowie z Wirtualną Polską przedstawia zgoła odmienną wersję.
- To jeden z policjantów miał spytać młodzież, czy nie mają narkotyków. Gdy powiedzieli, że nie, kazał jednej z dziewcząt wsiąść do radiowozu. Przerażona dziewczyna wsiadła, ale poprosiła koleżankę, moją klientkę, aby wsiadła do samochodu razem z nią. Rozmawiałem z pokrzywdzoną w wypadku, ale także z grupą świadków, będących na miejscu, kiedy pojawiła się straż pożarna i policja. Z ich relacji wynika, że nie było mowy o żadnym dobrowolnym wejściu do radiowozu. Moja klientka była tam ze swoim chłopakiem. I nagle razem z drugą dziewczyną miałyby wsiąść chętnie i potulnie do auta? – mówi Wirtualnej Polsce mec. Roman Giertych.
I jak dodaje, dzięki wizji lokalnej, ustalono, że zakręt i droga, w którą skręcali, prowadziła w stronę lasu. Zupełnie w drugą stronę była komenda policji.
- Nawet jeżeli przyjmiemy założenie, że funkcjonariusze nie chcieli nic złego zrobić, to wożenie nocą młodych dziewczyn po takich miejscach wywołało u nastolatek traumę i strach. Sam mam dwie córki, mogę sobie tylko wyobrazić, co dziewczyny w radiowozie mogły przeżywać. Obawiały się, że mogą zostać skrzywdzone – komentuje prawnik.
Jego zdaniem, karygodne jest to, jak się zachowali policjanci po wypadku.
- Kazali im uciekać z radiowozu, a mówiąc wprost - kazali im "sp….". Wiedzieli, że zrobili coś złego. Jeżeli nie mieliby nic na sumieniu, wezwaliby do rannych dziewczyn pogotowie itd. A oni myśleli, że sprawa się rozmyje. Nie udzielili pomocy, próbowali ukryć sprawę. Co oni sobie myśleli, co było dla nich ważniejsze? To przecież funkcjonariusze pełnią publiczną służbę i mają służyć obywatelom. Gdyby nawet jechali obok wypadku, to powinni się zatrzymać i udzielić poszkodowanym pomocy. A przecież to oni spowodowali wypadek – podkreśla mec. Roman Giertych.
"Wniosek o zawieszenie policjantów"
Prawnik już wcześniej zapowiedział, że nie wyklucza złożenia "zawiadomienia na mataczenia w tej sprawie". Jak stwierdził, "zdaniem rodziny pokrzywdzonej nieletniej mieliśmy sytuację uprowadzenia". W rozmowie z "Faktem" ujawnił, że złoży wniosek o przeniesienie śledztwa do innej prokuratury, poza Pruszków. A jak przekazał Wirtualnej Polsce w poniedziałek zostanie złożony kolejny wniosek: o zawieszenie funkcjonariuszy w czynnościach służbowych.
- W mojej ocenie mataczenie w tej sprawie odbywa się publicznie. Dlatego, że ujawnianie przez rzecznika Komendy Stołecznej Policji Sylwestra Marczaka jakichkolwiek informacji ze śledztwa, bez względu czy one są prawdziwe czy też nie, w sytuacji, kiedy nie zostali przesłuchani jeszcze policjanci, jest w sposób oczywisty ułatwianiem złożenia im wyjaśnień. Sytuacja, w której "kolega – policjant" informuje publicznie swoich kolegów funkcjonariuszy po fachu, co zeznali świadkowie w postępowaniu, w którym będą za chwilę przesłuchiwani policjanci, to nic innego jak przyjście im z pomocą. Jest to utrudnianie postępowania przez policję – ocenia mec. Roman Giertych.
I jak dodaje, wniosek, żeby zawiesić policjantów w czynnościach służbowych, jest jak najbardziej zasadny. W jego opinii, funkcjonariusze w każdej chwili mogą wrócić do pracy i zostać wysłani na patrol.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zdaniem Giertycha, sprawę powinna od razu prowadzić Prokuratura Okręgowa w Warszawie, a nie Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie.
- Po pierwsze, sprawa dotyczy funkcjonariuszy publicznych. Po drugie, śledczy z Pruszkowa współpracują z tamtejszą policją na co dzień. To są ich koledzy, to jest małe miasto, gdzie wszyscy się znają. Po trzecie, kiedy wychodzi taka afera policjanci powinni być z marszu zawieszeni, a w pruszkowskiej komendzie powinna być wszczęta kontrola. Powinno się sprawdzić: czy nie było więcej takich przypadków - jak ten z ubiegłego tygodnia. A mam informację, że policja w Pruszkowie zachowywała się tak nie tylko wobec mojej klientki – twierdzi Giertych.
"Popisy przed nastolatkami? Może chcieli je nastraszyć"
Tuż po zdarzeniu, z nieoficjalnych ustaleń Wirtualnej Polski wynikało, że funkcjonariusze "chcieli zaimponować nastolatkom i pokazać im policyjną pracę".
- Zgubiła ich niezrozumiała głupota. Pojechali na interwencję, a ulegli urokowi młodych kobiet, które zabrali ze sobą do radiowozu. Chcieli im pokazać policyjną robotę, doszło do kolizji, po której od razu powinni zawiadomić służby. Nie zrobili tego, mają teraz spory problem – mówił nam policyjny informator, osoba znająca kulisy sprawy. I jak dodawał, do całej sytuacji nie powinno dojść, tym bardziej że jeden z pruszkowskich policjantów był doświadczonym funkcjonariuszem, mającym za sobą 18 lat służby.
Pytany o to mec. Roman Giertych wypowiada się w podobnym tonie.
- Ten starszy policjant ma 40 lat. To nie jest tak, że w takim wieku funkcjonariusz ma popisywać się przed nastolatkami. Może chcieli je nastraszyć. Dziewczyny, będąc w aucie, pytały się policjantów: dokąd jedziemy? Zamiast odpowiedzi radiowóz zaczął jeszcze szybciej jechać. Atmosfera w samochodzie szybko zrobiła się bardzo nieprzyjemna. Policjant w radiowozie nie może podjechać do grupy młodzieży, wybrać sobie dwie dziewczyny i popisywać się przed nimi. Tam padały słowa pod adresem dziewczyn, które jednoznacznie wskazywały na seksualny podtekst. Tak przynajmniej odebrała moja klientka – uważa mec. Roman Giertych. Adwokat ujawnił na nagraniu na kanale YouTube, że jeden z policjantów, wskazując na świecącego się koguta w wozie strażackim, rzucił do dziewczyn, że "może im pokazać innego koguta".
Poprosiliśmy Komendę Stołeczną Policji o oficjalne odniesienie się do opisu zdarzenia przez mec. Romana Giertycha. W odpowiedzi usłyszeliśmy od rzecznika KSP Sylwestra Marczaka, że KSP głos zabierze po wykonaniu wszystkich czynności w ramach postępowania dyscyplinarnego.
"Nie było podstaw prawnych"
- Działania komórek kontrolnych jednoznacznie wskazały, że nie mamy wątpliwości, że w aucie znajdowały się osoby postronne i nie mamy żadnych podstaw do tego, by te osoby w tym radiowozie się znalazły. Stąd decyzja o wszczęciu czynności dyscyplinarnych wobec policjantów – mówił w ubiegłym tygodniu Wirtualnej Polsce rzecznik Komendy Stołecznej Policji Sylwester Marczak.
Jak dodał, jakiekolwiek formalne decyzje ws. policjantów zapadną po zbadaniu i ustaleniu wszystkich okoliczności zdarzenia. - To, że zostaną ukarani, nie ulega wątpliwości. Postępowanie dyscyplinarne określi możliwość ich zawieszenia bądź zastosowania kar dyscyplinarnych. Zakres ich odpowiedzialności będzie możliwy po wykonaniu wszystkich czynności - przekazywał nam rzecznik KSP. Wśród kar dyscyplinarnych może być m.in. nagana, zabranie części uposażenia, ale również wydalenie ze służby.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski