Radiowóz z nastolatkami wjechał w drzewo. "Zgubiła ich niezrozumiała głupota"
Jak nieoficjalnie ustaliła Wirtualna Polska, dwaj policjanci, którzy rozbili radiowóz na drzewie pod Warszawą, mają być najpierw zawieszeni, a później wydaleni ze służby. Jak wykazały wstępne policyjne ustalenia, funkcjonariusze zabrali do auta dwie nastolatki bez żadnej podstawy prawnej, a tylko dlatego, że "chcieli im pokazać policyjną robotę". W sprawie wszczęto postępowanie dyscyplinarne. A Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie prowadzi śledztwo.
– Zgubiła ich niezrozumiała głupota. Dobrze, że nikomu nic poważniejszego się nie stało. Pojechali na interwencję, a ulegli urokowi młodych kobiet, które zabrali ze sobą do radiowozu. Chcieli im pokazać policyjną robotę, doszło do kolizji, po której od razu powinni zawiadomić służby. Nie zrobili tego, mają teraz spory problem – mówi nam policyjny informator, osoba znająca kulisy sprawy. I jak dodaje, do całej sytuacji nie powinno dojść tym bardziej, że jeden z pruszkowskich policjantów był doświadczonym funkcjonariuszem, mającym za sobą 18 lat służby. Drugi policjant znacznie mniej, bo 10 miesięcy.
Z naszych informacji wynika, że na razie wobec policjantów nie wyciągnięto żadnych konsekwencji służbowych. A ich przełożeni czekają na zakończenie postępowania dyscyplinarnego. We wtorek Komendant Powiatowy w Pruszkowie zdecydował o zakazie kierowania samochodami służbowymi przez funkcjonariuszy, nie zostali oni zawieszeni, mogą np. wykonywać piesze patrole.
Do wypadku doszło w nocy z poniedziałku na wtorek (z 2 na 3 stycznia) w miejscowości Dawidy Bankowe pod Warszawą. Radiowóz policjantów z Pruszkowa rozbił się na drzewie. Funkcjonariuszom nic się nie stało, ale okazało się, że w aucie podróżowały z nimi dwie nastolatki. Młodsza ma złamany nos i jest potłuczona.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Informację o zdarzeniu jako pierwszy podał RMF FM. Okazało się, że pruszkowscy policjanci dostali w poniedziałek wieczorem zgłoszenie dotyczące wypalania kabli w Dawidach Bankowych. Na miejscu nie potwierdzili tego zdarzenia. Zastali tylko rozpalone ognisko. Pierwsze nieoficjalne doniesienia mówiły o tym, że dwie nastolatki: 17-letnia i 19-letnia dziewczyny zostały zabrane do policyjnego auta, by wskazać faktyczne miejsce pożaru. Okazało się, że zdarzenie miało drugie dno.
O okolicznościach kontrowersyjnej sytuacji opowiedzieli w TVN Warszawa bliscy nastolatek. Redakcji Kontaktu 24 udało się porozmawiać z matką 17-letniej nastolatki uczestniczącej w zdarzeniu. Jak ujawniła, córka wraz ze znajomymi zauważyła w okolicy Dawidów Bankowych pożar traw. Na miejsce przyjechała straż pożarna, która ugasiła pożar. A chwilę później pojawił się radiowóz z pruszkowskimi policjantami. Funkcjonariusze po spisaniu świadków zdarzenia kazali wsiąść dwóm dziewczynom do auta, włączyli sygnały, po czym ruszyli w nieznanym kierunku. Po dwóch kilometrach radiowóz nie wyrobił się na zakręcie i uderzył w drzewo.
- Dziewczyny z trudem wysiadły z radiowozu. Jeden z policjantów miał do nich podejść, jakby chciał sprawdzić, czy nic im nie jest. Drugi z nich krzyknął: "a teraz sp……ać!". Dziewczyny były przerażone, zaczęły biec, choć nie były w stanie. To wszystko było jak z filmu, jak z horroru. Moja córka miała zakrwawioną twarz - opowiadała pani Sylwia.
Nastolatkom udało się zadzwonić do znajomych, którzy przewieźli je do OSP w Raszynie. Tam dopiero przyjechało pogotowie ratunkowe. Okazało się, że jedna z dziewczyn ma złamaną kość nosowo-czaszkową z przemieszczeniem, a także stłuczenie barku i szczęki. 17-latka z obrażeniami twarzy była wczoraj w nocy w szpitalu. W środę trafiła tam ponownie.
"Nie było żadnych podstaw"
W sprawie zostało wszczęte postępowanie dyscyplinarne wobec dwóch funkcjonariuszy, wyjaśniane są wszystkie okoliczności zdarzenia. Osobne postępowanie w tej sprawie prowadzi również Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie. Jednak już kilka godzin po zdarzeniu wiadomo było, że nastolatki w policyjnym radiowozie przebywały bez podstawy prawnej.
- Działania komórek kontrolnych jednoznacznie wskazały, że nie mamy wątpliwości, że w aucie znajdowały się osoby postronne i nie mamy żadnych podstaw do tego, by te osoby w tym radiowozie się znalazły. Stąd decyzja o wszczęciu czynności dyscyplinarnych wobec policjantów – przekazał Wirtualnej Polsce rzecznik Komendy Stołecznej Policji Sylwester Marczak.
Jak dodał, jakiekolwiek formalne decyzje ws. policjantów zapadną po zbadaniu i ustaleniu wszystkich okoliczności zdarzenia. Nieoficjalnie jednak ich los jest przesądzony. Okolicznościami sprawy jest zbulwersowane kierownictwo Komendy Stołecznej Policji i policjanci z Komendy Głównej Policji. - To, że zostaną ukarani nie ulega wątpliwości. Postępowanie dyscyplinarne określi możliwość ich zawieszenia bądź zastosowania kar dyscyplinarnych. Zakres ich odpowiedzialności będzie możliwy po wykonaniu wszystkich czynności - mówi nam rzecznik KSP. Wśród kar dyscyplinarnych może być m.in. nagana, zabranie części uposażenia ale również wydalenie ze służby.
Jak poinformowała WP Aleksandra Skrzyniarz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, w sprawie wszczęto śledztwo. Prowadzi je Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie.
- Śledztwo wszczęto w sprawie spowodowania wypadku oraz nieudzielenia pomocy. Aktualnie zabezpieczany jest materiał dowodowy. Planowane jest przesłuchanie świadków oraz uzyskanie opinii biegłego z zakresu medycyny sądowej. Obecnie wykonywane są czynności śledcze - przekazała Aleksandra Skrzyniarz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Jak dodała, śledztwo prowadzone jest w sprawie, co oznacza, że nikomu nie przedstawiono zarzutów.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski