PublicystykaWyniki wyborów 2020. Majmurek: "Co nas teraz czeka? Dwa tygodnie totalnej mobilizacji" [OPINIA]

Wyniki wyborów 2020. Majmurek: "Co nas teraz czeka? Dwa tygodnie totalnej mobilizacji" [OPINIA]

Pierwsza tura wybory prezydenckich w tym roku bez niespodzianek. Wysoka frekwencja, wysoka mobilizacja, kolejność jak w sondażach. W drugiej turze w wyścigu zmierzą się Rafał Trzaskowski i Andrzej Duda. Urzędujący prezydent Polski i niedawno wybrany prezydent Warszawy. Gwarant trwania układu władzy PiS do 2023 roku i kandydat dający szansę przynajmniej na jego rozszczelnienie. Co wydarzy się dalej?

Wybory prezydenckie. Wyniki wyborów 2020. Według wyników sondażowych Exit Poll Rafał Trzaskowski zajął drugie miejsce. W drugiej turze wyborów zmierzy się z ubiegającym się o reelekcję prezydentem RP Andrzejem Dudą.
Wybory prezydenckie. Wyniki wyborów 2020. Według wyników sondażowych Exit Poll Rafał Trzaskowski zajął drugie miejsce. W drugiej turze wyborów zmierzy się z ubiegającym się o reelekcję prezydentem RP Andrzejem Dudą.
Źródło zdjęć: © PAP | Paweł Supernak
Jakub Majmurek

29.06.2020 | aktual.: 01.03.2022 13:28

Co nas teraz czeka? Przede wszystkim dwa tygodnie totalnej politycznej mobilizacji i polaryzacji. Kampania przed drugą turą wyborów prezydenckich będzie niezwykle intensywna. Obie strony nie będą oszczędzać czasu, pieniędzy, pracy, politycznej energii.

Pierwsza tura była jak pojedynek w fazie grupowej piłkarskiego turnieju. Teraz zaczyna się faza pucharowa: można albo wszystko przegrać albo wygrać, wóz albo przewóz, nie ma opcji remisu. Obie strony są przy tym przekonane, że to walka o najwyższą stawkę, mecz o wszystko.

Na ile ta stawka faktycznie jest tak wysoka, spróbuję zastanowić się na końcu. Najpierw warto jednak odpowiedzieć sobie na pytanie o to, kto w ciągu tych najbliższych dwóch tygodni ma większą szansę na to, by przekonać do siebie większość głosujących Polaków i Polek.

Zobacz też: Andrzej Duda kontra Rafał Trzaskowski. Oto programy kandydatów

Wyniki wyborów 2020. Szklany sufit PiS

Patrząc na wyniki pierwszej tury, faworytem wydaje się Andrzej Duda. To partia urzędującego prezydenta wygrała w ciągu ostatnich lat pięć wyborów z rzędu – licząc z samorządowymi, gdzie, choć spektakularnie przegrała wielkie miasta, to wyszła zwycięsko z boju o mandaty w sejmikach wojewódzkich i radach powiatów.

Od zwycięstwa Andrzeja Dudy w drugiej turze w wyborach prezydenckich pięć lat temu – gdy pokonał Bronisława Komorowskiego z przewagą zaledwie 0,5 miliona głosów – PiS nigdy nie udało się jednak jedno: zdobyć większości poparcia głosujących, a nawet przewyższającego to głównych partii demokratycznej opozycji.

Nawet w wyborach europejskich w 2019 roku, gdy PiS zanotował szczyt swojego poparcia – 45,38 proc. i 6,192 miliona głosów – rządząca partia zebrała mniej głosów niż zsumowane poparcie Koalicji Europejskiej, Wiosny Biedronia i Lewicy Razem (łącznie 6,245 milionów głosów). I to mimo koniunktury gospodarczej, jakiej w Polsce po 1989 roku nigdy wcześniej nie było, hojnych transferów społecznych i obniżenia wieku emerytalnego.

To nie wystarczyło, by Jarosław Kaczyński przekonał do siebie większość Polaków. Dlatego w trakcie wieczoru wyborczego jesienią 2019 roku prezes PiS, mimo zwycięstwa dającego mu samodzielną większość w Sejmie, wydawał się niepocieszony i wprost mówił, że jego partia "zasłużyła na więcej".

Szklany sufit ponad połowy poparcia dla kandydata PiS przebił tylko Andrzej Duda w maju 2015. Był wtedy jednak młodym kandydatem zmiany, nie obciążało go pięć lat rządów PiS – z ich wszystkimi aferami, wojną z szeregiem niezależnych instytucji, blamażami na arenie międzynarodowej, agresywnym, dzielącym społeczeństwo językiem. Za dwa tygodnie Dudzie może być o wiele trudniej powtórzyć wynik sprzed pięciu lat. Zwłaszcza jeśli frekwencja będzie wyższa niż 55,34 proc. w drugiej turze pięć lat temu. Przy wysokiej frekwencji te 8,6 milionów głosów, jakie zdobył Duda w 2015 roku, może okazać się po prostu niewystarczające do pokonania Rafała Trzaskowskiego.

Wyniki wyborów 2020. Ku ekstremum czy ku centrum?

Andrzej Duda nie może więc liczyć wyłącznie na swój elektorat z pierwszej tury, musi sięgnąć po nowy. Elektorat Lewicy odpada, badania przepływów elektoratu wskazywały, że prawie cały zagłosuje na Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze. Do wzięcia dla Dudy jest potencjalnie część elektoratu Konfederacji, bardziej konserwatywnych wyborców Władysława Kosiniaka-Kamysza i Szymona Hołowni.

Problem w tym, że Dudzie trudno będzie zbierać elektoraty z obu tych skrzydeł. Jeśli za bardzo wychyli się po elektorat Konfederacji, przestraszy wyborców środka; jeśli za bardzo przesunie się ku środkowi, Konfederaci najpewniej zostaną w domu. Sztab Dudy musi więc bardzo szybko i bardzo dokładnie policzyć, w którą stronę ruch bardziej mu się opłaca. Ten do centrum będzie przy tym znacznie trudniejszy. W pierwszej turze – choćby przez ataki na środowiska LGBT – prezydent bardzo mocno zapędził się pod prawą ścianę, skąd trudno mu będzie wrócić.

Kampania skierowana na prawo wcale nie musi przy tym przyciągnąć wyborców Krzysztofa Bosaka. Ich zachowanie będzie największą zagadką drugiej tury. W sondażach badających przepływy elektoratu Konfederaci deklarowali większą gotowość głosowania na Trzaskowskiego niż Dudę w drugiej turze.

Można to jeszcze jakoś zrozumieć w przypadku libertariańskiego, skrajnie wolnorynkowego elektoratu Bosaka, dla którego Duda - prezentujący się w tych wyborach jak twarz socjalnego zwrotu ostatnich pięciu lat - jest w zasadzie socjalistą. Ale Bosak gromadzi też obojętny wobec rynkowego fundamentalizmu narodowy, skrajnie tradycjonalistyczny elektorat. Światopoglądowo zdecydowanie bliższy Dudzie niż Trzaskowskiemu. Elektorat ten głosuje na Bosaka, bo jest na PiS wściekły albo po prostu zmęczony jego władzą. Czy jednak na tyle wściekły, by dopuścić do władzy reprezentującego obce mu wartości Trzaskowskiego?

Andrzej Duda liczy, że nie. Podobnie jak na to, że kandydat KO okaże się zbyt wielkomiejski dla wyborców Kosiniaka-Kamysza i zbyt liberalny dla przynajmniej części elektoratu Hołowni. Pięć lat temu do drugiej tury pofatygowało się ponad dwa miliony wyborców więcej niż w pierwszej. Teraz też Duda będzie grał na przyciągnięcie tych wyborców, którzy może nie kochają ani PiS, ani jego prezydenta, ale obawiają się, że zmiana władzy będzie oznaczać koniec okresu hojnych transferów socjalnych. Albo tego, że kohabitacja między PiS-owską większością w Sejmie a prezydentem Trzaskowskim będzie oznaczać chaos w państwie.

Duda ma bardzo trudne - ale nie niemożliwe - zadanie złożenia koalicji z tych wszystkich wyborców, którzy bardziej boją się zmiany, niż kontynuacji całkowitych rządów PiS. Ma za sobą diabelnie sprawną kampanijną maszynę wyborczą rządzącej partii, media publiczne, na czele z otwarcie prowadzącą kampanię wyborczą TVP, wreszcie rząd, który w razie czego może coś jeszcze wyborcom "dosypać".

Wyniki wyborów 2020. "Mam dość" może nie wystarczyć

Przed kandydatem KO co najmniej równie trudne zadanie. Musi przekonać do siebie więcej wyborców, którzy nie głosowali na niego w pierwszej turze niż Duda, przy okazji nie mobilizując za bardzo potencjalnego elektoratu urzędującego prezydenta.

Koalicja, jaką musi zbudować w drugiej turze Rafał Trzaskowski, także jest bardzo różnorodna. Musi objąć wielkomiejski, zdecydowanie liberalny obyczajowo elektorat Lewicy, jak i często konserwatywnych wyborców Władysława Kosiniaka-Kamysza. Kluczowe będzie też pozyskanie jak największej liczby głosów zwolenników Szymona Hołowni, sceptycznych wobec polityki zdominowanej w ostatnich 15 latach przez duopol PO-PiS. Dalekich od symetryzmu, bardziej krytycznych wobec PiS niż PO, ale też wcale niegotowych bezwarunkowo poprzeć Trzaskowskiego.

Można zgadywać, że gdy czytają państwo te słowa, sztab Trzaskowskiego rozmawia ze sztabami Hołowni i pozostałych kandydatów Paktu Senackiego. Samo przekazanie poparcia przez kandydatów jednak nie wystarczy. Kandydat KO musi zaoferować umowę trzem kluczowym dla drugiej tury elektoratom. Emocja "mamy dość" poniosła Trzaskowskiego do drugiego miejsca w pierwszej turze. Teraz musi powiedzieć coś więcej: jak właściwie może być inaczej, niż jest teraz.

Wyniki wyborów 2020. Stawka jest realna

Oba sztaby przez najbliższe dwa tygodnie będą więc działać na pełnych obrotach. Czy elektoraty także dadzą się maksymalnie zmobilizować? Czy kupią narrację o kluczowych wyborach? Mogą. Bo stawka tych wyborów faktycznie nie jest bagatelna.

Wygrana Dudy oznacza domykanie się systemu władzy PiS, który bez żadnych bezpieczników będzie panował pewnie co najmniej do 2023 roku. W tym czasie, upewniony kolejnym zwycięstwem o swojej racji PiS, może prowadzić Polskę dalej w stronę demokracji nieliberalnej, zacieśniając kontrolę władzy nad niezależnym sądownictwem, samorządami, społeczeństwem obywatelskim, niezależnymi mediami. W parlamencie czekają też ultrakonserwatywne projekty – np. ustawy zakazującej praktycznie edukacji seksualnej – które z prezydentem Dudą w pałacu wejdą najpewniej w życie.

Zwycięstwo Trzaskowskiego oznacza z kolei, że PiS-owska większość będzie miała kogoś, kto w razie czego zaciągnie hamulec. Co wymusi działanie w podstawowych konstytucyjnych ramach, choć może także prowadzić do ciągłej wojny podjazdowej między rządzącą większością a prezydentem. Trzaskowski w Pałacu Prezydenckim będzie też symboliczną deklaracją, że dla polskiego społeczeństwa punktem odniesienia ciągle są raczej dojrzałe liberalne demokracje Europy Zachodniej, nie Budapeszt Orbána. Ten wybór – Bruksela czy Budapeszt – faktycznie może okazać się kluczowy dla naszej przyszłości.

Jakub Majmurek dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)