"Wyciągali nas jak szmaty"
W kwietniu 1943 roku na terenie getta warszawskiego przebywało ponad 40 tys. osób, w tym kilkuset bojowców, którzy przygotowywali się do podjęcia rozpaczliwej walki zbrojnej przeciwko Niemcom. Tylko nielicznym powstańcom udało się wyjść z płonącego getta kanałami.
26.04.2010 | aktual.: 29.04.2010 23:16
Wieczorem 8 maja 1943 roku, wbrew zakazowi poruszania się po ulicach, pod dom Wacława Śledziewskiego, pracownika Inspekcji Sieci Wodociągów i Kanalizacji w Warszawie podjechała dorożka. Mężczyzna o pseudonimie Kolejarz wyskoczył z dorożki i pobiegł do mieszkania Śledziewskiego. „Kolejarz zwrócił się do mnie z temi słowy »wstawaj Wacek masz duże zadanie wyprowadzenia powstańców z getta z ulicy Miłej«, a ja do niego mówię, że to jest niemożliwe tam dojść, a on mi na to »po trupach a musisz tam dojść«. Wstałem z tapczana ubrałem się i chcę wyjść, to żona mnie nie chciała puścić z domu, a Kolejarz na to wyjął broń i zagroził żonie. Na klatce schodowej dał mi pistolet i dwa magazynki i mówi do mnie »w razie czego będziesz się bronił«” – wspominał po wojnie Wacław Śledziewski (AŻIH 301/5966). Dorożka pojechała następnie na Pragę po drugiego kanalarza, Czesława Wojciechowskiego. Trzeba go było sterrozyzować bronią, żeby wyszedł z domu.
Choć Śledziewski znał kanały „jak swoje pięć palców”, a do getta nie raz dostarczał żywność i broń, to tym razem bał się tam iść. Jakiś czas temu Niemcy pozakładali w kanałach puszki gazowe, pozamykali boczne wejścia do kanałów (przez co ścieki były spiętrzone i sięgały do ramion), włazy zasypali gruzem, a te niezasypane były pilnowane przez żołnierzy. Mimo to, przed północą 8 maja 1943 roku trzech (lub czterech) mężczyzn zeszło do kanałów: dwóch przewodników i łącznik z getta Symcha Ratajzer „Kazik”, który od tygodnia już przebywał po stronie aryjskiej – usiłował zorganizować ucieczkę tym powstańcom, którzy ocaleli. Za jedyną możliwą drogę uznał kanały. Do pomocy pozyskał dobrze opłacanego króla szmalcowników, któremu powiedział, że jest to AK-owska akcja ratowania Polaków. U niego w mieszkaniu zorganizował bazę.
Koło 1 w nocy „ekspedycyjna” trójka mężczyzn dotarła kanałami na teren getta w pobliże ulicy Miłej 18, gdzie w bunkrze miała przebywać duża grupa cywilów i bojowców. Śledziewski i Ratajzer otworzyli właz – zobaczyli oświetloną i strzeżoną przez Niemców bramę do getta. Żeby dostać się do bunkra, musieli przeczołgać się na brzuchu na drugą stronę ulicy. Kiedy tam dotarli, okazało się, że nikt na nich nie czeka. Nie mogli wiedzieć, że tego samego dnia po południu Niemcy namierzyli bunkier – kilkuset przebywających tam cywilów wyszło z bunkra, a 120 przebywających tam bojowców, na czele z przywódcą ŻOB-u Mordechajem Anielewiczem, popełniło samobójstwo lub zatruło się gazem.
Kazik Ratajzer postanowił szukać w kanałach tych, którzy ocaleli. Wkrótce natknął się tam na grupę Żydów. Okazało się, że była to 10 osób, które komendanci w getcie postanowili wysłać kanałami na stronę aryjską. I tak poszli bez mapy i znajomości kanałów licząc na łut szczęścia, który się zdarzył. Pnina Grynszpan-Frymer, która była wśród tych osób po latach opowiadała Ance Grupińskiej: „Kiedy dowiedziałam się, że mam wejść do kanału, skoczyć do tej brudnej wody – ja byłam bardzo nieszczęśliwa. Koleżanka z mojej grupy powiedziała »Pnina, powinnaś się lepiej ubrać, żebyś wyglądała porządnie jak wyjdziesz«. (…) Chodziliśmy po tej wodzie ze świecą w ręku. Chodzimy, chodzimy, i nagle słyszymy jakieś szmery. Byliśmy przekonani, że natknęliśmy się na Niemców bośmy wiedzieli, że włazy są obstawione. A więc kto to może być? Tylko Niemcy! Ale po chwili usłyszeliśmy rozmowy po polsku i nasze hasło: »Jan«. Okazało się, że to grupa Kazika. Przedtem Kazik był w getcie i szukał nas w bunkrach. Kazik był już tak
zrezygnowany, że nawet myślał popełnić samobójstwo” („Po kole. Rozmowy z żydowskimi żołnierzami”). Dwie osoby wysłano spowrotem do getta po resztę. I tak do kanałów zeszło około 50 cywilów i powstańców, m.in. Marek Edelman. W latach 60. wspominał Wacław Śledziewski: „Po krótkiej przerwie ustawiliśmy się do odmarszu, bo godzina była późna. Ciężka to była droga dla tych, co pierwszy raz szli kanałem. Oni byli wcześniej w dużym kanale, a my szliśmy maleńkimi (wysokimi na 110 cm i szerokimi na 60 cm), trzeba było zachować ostrożność i być cicho”.
Kanalarze wyszli na powierzchnię 9 maja 1943 roku o 4.30 rano. Żydowscy uciekinierzy musieli poczekać na ciężarówki w kanałach. Trwało to aż 48 godzin. Nie mogli się wyprostować, woda sięgała do ust, co jakiś czas ktoś mdlał. Niektórzy byli tak spragnieni, że pili wodę z kanałów.
Dopiero 10 maja o godzinie 10 rano przed właz na ulicy Prostej i Twardej podjeżdżają dwa ciężarowe samochody. Z kanału wychodzą umęczone cienie ludzi. „Zaczęliśmy wywlekać się na ulicę. Jak myśmy wyszli? To był cud. Ostatkiem sił weszliśmy na tę drabinkę we włazie. Wyciągali nas jak szmaty. Ja byłam cała obsypana wrzodami. W tym aucie jeden drugiego nie mógł poznać – tak strasznie wyglądaliśmy” – wspominała Pnina Grynszpan-Frymer.
Niestety nie wszyscy zdążyli wyjść z kanałów. Niemcy byli blisko, więc trzeba było uciekać. Wcześniej, oczekując na pomoc, ludzie w kanałach rozdzielili się na grupy i stanęli – ze względów bezpieczeństwa – pod różnymi włazami. Kiedy trzeba było szybko wychodzić, nie wszyscy zdążyli wrócić pod ten właz, który był akurat otwarty. Do ciężarówki, która pojechała potem do lasku w Łomiankach, wsiadło tylko trzydzieści kilka osób.
Następnego dnia ci, którzy pozostali w kanałach próbowali wyjść. Ale hitlerowcy już pilnowali tego wyjścia – wszyscy żydowscy uciekinierzy z getta zostali zabici. „Kazik” Ratajzer wrócił po nich, ale było już za późno.
Marta Tychmanowicz dla Wirtualnej Polski