Wybory w USA. Trump wygrał wbrew większości sondaży. Dlaczego ośrodki badań znów tak znacząco się pomyliły?
• Donald Trump zwyciężył wbrew większości sondaży i prognoz komentatorów
• To kolejna w ostatnich latach prestiżowa wpadka ośrodków badań opinii
• Wpływ na taki stan rzeczy może mieć kilka czynników
• Przede wszystkim era telefonii komórkowej znacznie utrudnia zebranie reprezentatywnej próby społeczeństwa
• Część ekspertów wskazuje, że niektórzy wyborcy Trumpa mogli wstydzić się mówić ankieterom, że na niego zagłosują
• Ponadto unikalność postaci kandydata republikanów może powodować, że całkowicie wyłamuje się on z dotychczasowych wzorców wyborczych
Tuż przed wyborczym w wtorkiem w USA Hillary Clinton według uśrednionych sondaży miała ponad 3-procentowe prowadzenie nad Donaldem Trumpem. Mało tego, kandydatka demokratów posiadała niewielką przewagę w wielu kluczowych stanach wahadłowych, które decydują o rezultacie wyścigu do Białego Domu. Te w większości opowiedziały się jednak za jej rywalem.
Tak czy inaczej, oznacza to kolejną w ostatnich latach klęskę ośrodków badań opinii. Wystarczy przypomnieć zaskakujący rezultat głosowania w sprawie Brexitu czy niespodziewane zdecydowane zwycięstwo konserwatystów w brytyjskich wyborach parlamentarnych w 2014 roku.
Podobnie zdarzyło się w 2012 roku, gdy uśrednione badania pokazywały remis między Barackiem Obamą a Mittem Romneyem, a niektóre ośrodki przewidywały nawet zwycięstwo tego drugiego. Ostatecznie jednak ubiegający się o reelekcję prezydent z łatwością pokonał rywala różnicą prawie czterech punktów procentowych.
Najświeższą klęską ośrodków sondażowych były przewidywania dotyczące referendum w sprawie porozumienia kończącego wojnę domową w Kolumbii. Badania pokazywały, że Kolumbijczycy gładko poprą forsowany przez prezydenta plan pokojowy. Tymczasem został on odrzucony. Co prawda niewielką liczbą głosów, ale jednak
Wstyd wyborców Trumpa?
Skąd nieoczekiwane zwycięstwo Trumpa, wbrew większości sondaży oraz prognoz komentatorów, którzy powtarzali, że mapa wyborcza USA znacznie faworyzuje byłą pierwszą damę? Niektórzy eksperci wskazują, że być może kluczem do odpowiedzi na to pytanie jest fakt, że wyborcy wstydzili się przyznać do tego, że popierają kontrowersyjnego kandydata republikanów.
- Możliwe, że ludzie nie mówią prawdy ankieterom. Na zasadzie: "Nie chcę mówić ankieterowi, że głosuję na Trumpa, ale prywatnie tak uważam i zamierzam to zrobić" - mówił na finiszu kampanii Robert P. Jones, szef niezależnego ośrodka badania opinii PRRI, cytowany przez CNN.
- Bardzo prawdopodobnie istnieje fenomen tajnego zwolennika Trumpa. Nie sądzę, by możliwe było oszacowanie, ilu ich jest, i sondaże z definicji ich nie wyłapią - mówił z kolei w rozmowie ze tą stacją Steve Hilton, były doradca brytyjskiego premiera Davida Camerona. Jego zdaniem istnieje podobieństwo pomiędzy zwolennikami Brexitu i elektoratem Trumpa, bo obie grupy były obiektem "powszechnego napiętnowania moralnego" w mediach głównego nurtu. To mogło powodować, że ukrywali swoje prawdziwe poglądy w badaniach opinii.
Hilton przypominał głośną i mocno krytykowaną wypowiedź Clinton z kampanii wyborczej, która nazwała połowę zwolenników Trumpa mianem "koszyka żałośników". - Znajdziecie w nim rasistów, seksistów, homofobów, islamofobów - mówiła kandydatka demokratów, która przepraszała i kajała się potem za te słowa. Według byłego doradcy Camerona idealnie odzwierciedla to oskarżenia, jakie padały pod adresem Brexitowców - że są bigotami, ksenofobami, rasistami.
Z drugiej strony wielu uznanych ekspertów zajmujących się badaniami opinii stanowczo odrzuca tezę, że wyborcy Trumpa masowo zatajają swoje prawdziwe poglądy. Ich zdaniem nawet jeśli istnieją takie osoby, to jest to grupa zbyt marginalna, by wpłynąć na wynik wyborów. Jak jednak wyjaśnić zaskakujący triumf kandydata republikanów?
Coraz trudniej o wiarygodne sondaże
Jednym z powodów błędnych przewidywań jest dynamiczny rozwój telefonii komórkowej. Ludzie rezygnują z telefonów stacjonarnych, przez co ankieterom trudniej uzyskać wysokiej jakości reprezentatywną próbę społeczeństwa. 10 lat temu tylko 6 proc. Amerykanów polegało tylko na komórkach, dwa lata temu było to już 60 proc. Obecnie ta liczba jest z pewnością jeszcze wyższa.
W USA jest to o tyle istotne, że sondażownie polegają na automatycznym, losowym wybieraniu numerów stacjonarnych. Jak wyjaśniał to magazyn "The Week", aby zebrać 1000-osobową próbę, trzeba było wykręcić ponad 20 tys. losowych numerów. Szkopuł polega na tym, że federalne prawo zabrania autowybierania w stosunku do telefonów komórkowych, co dziś nastręcza ankieterom nie lada problemów w dotarciu do wystarczającej liczby respondentów. - Nie powiedziałbym, że badania opinii są mniej precyzyjne, ale stają się coraz trudniejsze - mówił portalowi Vox Joshua Dyck, ekspert z University of Massachusetts Lowell.
Negatywnie na przedwyborczych prognozach mogły odbić się też błędne założenia przyjęte przez ankieterów. Jak wyjaśniał to tygodnik "The Nation", łatwo jest wydzwonić ludzi i zapytać, na kogo planują głosować. Pytanie jednak, ilu z nich rzeczywiście pójdzie na wybory, bo w ostatnich dwóch elekcjach prezydenckich ponad 40 proc. Amerykanów zostało w domach. Właśnie przede wszystkim na tym poległ prestiżowy Instytut Gallupa, który w 2012 r. przewidywał zwycięstwo Romneya. Już pomijając fakt, że zauważalna grupa wyborców decyzję podejmuje niemal w ostatniej chwili, więc nie sposób wiarygodnie prognozować, kogo ostatecznie wybiorą.
Być może tu tkwi klucz do odpowiedzi na niedoszacowanie poparcia dla Trumpa. Jego elektorat oceniany jest jako bardziej zdyscyplinowany. Z kolei w tych wyborach zauważalny był spadek frekwencji wśród Afroamerykanów, stanowiących tradycyjny elektorat Partii Demokratycznej. Mobilizacja Latynosów na rzecz Clinton widocznie nie zrekompensowała tego spadku, choć zdecydowana większość amerykańskich mediów przewidywała inaczej.
"The Nation" zwracał uwagę na jeszcze jedną rzecz - unikalność postaci Donalda Trumpa. "Wszystko w naukach politycznych oparte jest na historii, na idei, że wzorce z przeszłości będą kontynuowane w przyszłości. To ma sens: ludzie, którzy głosowali na Obamę w 2008 i 2012 roku raczej nie poprą Trumpa. Ale Trump jest tak różny od wszystkich innych kandydatów z ostatnich lat, że eksperci obawiają się, że może wyłamać się z historycznych wzorców wyborczych" - pisał tygodnik niedługo przed dniem wyborów.