PublicystykaWybory prezydenckie 2020. Makowski: "Donald Tusk wzywa do powszechnego bojkotu majowych wyborów. Innego wyjścia nie miał" [OPINIA]

Wybory prezydenckie 2020. Makowski: "Donald Tusk wzywa do powszechnego bojkotu majowych wyborów. Innego wyjścia nie miał" [OPINIA]

Donald Tusk przyzwyczaił opinię publiczną do zapowiadania ważnych wystąpień, dozowania napięcia, a następnie ogłaszania politycznych zwrotów, które dyktują narrację dla całego obozu Koalicji Obywatelskiej. Dzisiaj oficjalnie "pobłogosławił" bojkot majowych wyborów. Pod względem prawnym nie miał wyjścia, politycznie oznacza to jednak wygaszenie kandydatury Kidawy-Błońskiej.

Wybory prezydenckie 2020. Makowski: "Donald Tusk wzywa do powszechnego bojkotu majowych wyborów. Innego wyjścia nie miał" [OPINIA]
Źródło zdjęć: © PAP
Marcin Makowski

28.04.2020 | aktual.: 28.04.2020 11:56

"Nie będę uczestniczył w procedurze głosowania organizowanej przez ministra Sasina i PiS. Celowo unikam słowa 'wybory', bo to wybory nie są" - rozpoczął swoje opublikowane na Twitterze oświadczenie były premier, a obecnie szef europarlamentarnej frakcji EPP Donald Tusk.

Choć jego publikację zapowiedział wcześniej, możliwe były właściwie tylko dwa scenariusze rozwoju wypadków.

Znacznie bardziej prawdopodobny, związany z wezwaniem do bojkotu, oraz ryzykowny i kontrintuicyjny - czyli apel o walkę do końca i "gryzienie trawy", na wzór Władysława Kosiniaka-Kamysza czy Szymona Hołowni.

Wygrał wariant zachowawczy, w jakiejś mierze spójny z prowadzoną w ostatnich dniach komunikacją całego obozu, zebranego wokół kandydatury Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Ona sama po wystąpieniu Tuska, zadeklarowała we wtorek w Sejmie, że jeśli dojdzie do majowych wyborów korespondencyjnych, po prostu nie weźmie w nich udziału. Zostawiając argumenty prawne i zdrowotne, bo do nich jeszcze przejdę, zarówno Tusk jak i Kidawa-Błońska, w tej fazie kampanii - aby wyjść z twarzą - innego wyboru nie mieli.

Wybory prezydenckie 2020. Donald Tusk nie miał wyjścia

Obecne oscylowanie na poziomie kilku punktów procentowych, początkowy brak decyzji odnośnie do udziału lub bojkotu głosowania, zawieszenie, a potem odwieszenie kampanii oraz jej fatalna jakość (wisienką na torcie był występ w prowadzonej przez posłankę PO "telewizji" Kidawa TV), sprawiły, że nie tylko kandydatka przestała się liczyć w tym wyścigu, ale również wewnętrzne sondaże partii poszybowały w dół.

Gdyby w tej chwili Platforma zmieniła strategię, a Donald Tusk zaapelował o walkę do końca, na wzór retoryki lidera Ludowców, który w tygodniku "Do Rzeczy" twierdził, że choć majowego terminu nie popiera, "nie może oddać Polski walkowerem", a żeby "kwestionować wynik wyborów i zbadać ewentualne fałszerstwa, lepiej robić to biorąc udział w wyścigu" - były premier wystawiłby swój obóz polityczny na pożarcie, a kandydatkę na ośmieszenie. Dlatego rozsądniej było się ostentacyjnie wycofać. To zrozumiałe.

Oczywiście Donald Tusk przedstawił argumenty nie tylko polityczne, i z tymi wypada się po prostu zgodzić. O ile samo bezpieczeństwo głosowania korespondencyjnego jest kwestią, na temat której powinni się wypowiadać epidemiolodzy, znacznie poważniejszy zarzut ciąży na legalności wyborów. Nie jest do bowiem procedura wolna, równa ani bezapelacyjnie - tajna. Tusk zauważył również, że zmiany w ordynacji zostały wprowadzone za późno, a media publiczne jawnie wspierają kampanię obecnego prezydenta.

Wybory prezydenckie 2020. Co będzie dalej?

Dzisiaj plan Tuska jest zatem prosty - bazując na podzielanym przez większość społeczeństwa argumencie z wątpliwości prawnych, należy doprowadzić do bojkotu nie tylko elektoratu PO, ale również masowego zadeklarowania, że opozycja do urn nie pójdzie. Wtedy, jak spekuluje Tusk, "PiS się wycofa".

I tutaj dochodzimy do punktu wyjścia.

Stanowisko Tuska spełnia wszelkie przesłanki racjonalności, jeśli uwzględnimy pozycję sondażową Małgorzaty Kidawy-Błońskiej oraz Platformy, a także dodamy do niego mocne argumenty prawne. Faktycznie, w świecie brutalnej polityki, to jednak wywieszenie białej flagi.

Naiwnością byłoby bowiem sądzić, że reszta kandydatów podejmie podobne decyzje, a Jarosław Kaczyński pod względem tego apelu się ugnie. To się nie wydarzy. Co zatem zostaje? Jak stwierdził były premier: "bycie przyzwoitym". A po fakcie, jeśli do głosowania dojdzie, podważanie legitymizacji całego procesu wyborczego i drugiej kadencji Andrzeja Dudy. Innego wyjścia nie widzę. A z czym zostaje sama Małgorzata Kidawa-Błońska? Z być może jedną z najgorszych kampanii prezydenckich, przy której ta prowadzona przez Bronisława Komorowskiego wyglądała jak petarda.

Marcin Makowski dla WP Opinie
Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)