Wybory na Węgrzech nie były w pełni uczciwe. W Polsce też nie będą
Tak krytycznej opinii o wyborach w państwie UE jeszcze nie było. OBWE uznała, że choć były wolne, to zasady gry nie były równe dla wszystkich partii. Wiele wskazuje na to, że podobnie ocenione mogą być przyszłe wybory w Polsce.
10.04.2018 | aktual.: 10.04.2018 15:29
Już cztery lata temu Organizacja na rzecz Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie wydała krytyczny raport na temat uczciwości wyborów na Węgrzech, uznając głosowanie za wolne, ale nieuczciwe. Teraz wstępna opinia była jeszcze ostrzejsza. Choć nie było zastrzeżeń co do samego głosowania, organizacja wytknęła Węgrom wiele elementów systemu wyborczego, które nie spełniały międzynarodowych standardów. Chodzi m.in. o brak przejrzystości finansowania kampanii i zakaz obywatelskiej kontroli wyborów.
Przede wszystkim jednak na uczciwość wyborów wpłynęły trzy czynniki: zatarcie granicy między działaniami państwa i działaniami partii rządzącej, skrajna stronniczość mediów publicznych oraz zastraszająca i ksenofobiczna retoryka ze strony rządzących.
Co państwowe, to partyjne
"Wybory na Węgrzech charakteryzowały się wszechobecnym mieszaniem się państwowych i partyjnych środków, podważając możliwości konkurentów do rywalizacji na równych prawach" - stwierdziła OBWE. Chodziło przede wszystkim o wykorzystywanie rządowej "kampanii informacyjnej" na potrzeby kampanii wyborczej Fideszu. Finansowana przez rząd i uruchomiona w czasie kampanii wyborczej akcja billboardowa dotycząca powstrzymania migrantów doskonale współgrała z wyborczym przesłaniem partii Viktora Orbana, która z tematu migracji uczyniła swój główny - i niemal wyłączny - temat.
Ale były też inne wątpliwe przypadki. Na miesiąc przed wyborami, rząd ogłosił, że każdy emeryt otrzyma bony zakupowe warte 10 tys. forintów (ok. 130 zł). Zapowiedziano też obniżkę opłat za usługi komunalne w wysokości 12 tys. forintów. Decyzje te również były okazją do przeprowadzenia "kampanii informacyjnej".
Stronnicze media
Jeszcze więcej uwagi OBWE poświęciła mediom. Według organizacji, zarówno w tych publicznych jak i prywatnych, nie było miejsca na rzeczową debatę wyborczą. Przekaz mediów był skrajnie upartyjniony, a jedyną oazą pluralizmu był internet. A ponieważ media na Węgrzech są zdominowane przez ośrodki sprzyjające Orbanowi, to opozycja nie miała szans na uczciwą rywalizację w kampanii. Tym bardziej, że w stronniczości przodował publiczny kanał M1. Jak podaje OBWE, państwowa telewizja poświęciła aż 61 procent swojego czasu w pasmach publicystycznych partii rządzącej, z czego ponad 90 procent w pozytywnym kontekście. O opozycji mówiło się znacznie mniej i w 82 procentach w negatywnym tonie.
"Stoi to w sprzeczności ze zobowiązaniami OBWE oraz międzynarodowymi standardami dotyczącymi niezależności mediów publicznych i sprawiedliwego dostępu do ich programów" - stwierdzili obserwatorzy.
Krytykowany był również zastraszający i ksenofobiczny język używany w kampanii. Chodzi o wypowiedzi takie jak przemówienie Viktora Orbana z okazji święta narodowego 15 marca, kiedy przysiągł on zemstę na swoich wrogach. Dużo czasu w swoim przekazie Fidesz poświęcił też ostrej krytyce organizacji pozarządowych. W rezultacie, jak stwierdzają obserwatorzy, udział społeczeństwa obywatelskiego w kampanii został stłamszony, a opinia publiczna pozbawiona bezpartyjnej oceny sytuacji.
A co z Polską
Czy powyższe uwagi brzmią znajomo? Jeśli nie, to powinny. Bo większość z głównych punktów krytyki OBWE dotyczącego krajobrazu medialno-politycznego na Węgrzech odnoszą się lub mogą odnosić się także do Polski. Skrajna stronniczość TVP faktem jest od dwóch lat i nie potrzeba szczegółowych badań, aby to potwierdzić. Nie znaczy to, że takich badań nie ma. Według jednego zestawienia z sierpnia ubiegłego roku - dokonanego przez samą telewizję - politycy rządzącej koalicji mieli do dyspozycji 53 godziny czasu antenowego, zaś największa partia opozycyjna - 4 godziny. Trudno oczekiwać, by po latach służenia jako partyjny organ propagandowy media publiczne przed wyborami nagle odzyskały swój pluralizm.
Podobnie jest w przypadku pozostałych punktów krytyki OBWE. Owszem, nie wiadomo czy rząd skorzysta z wybiegu swojego węgierskiego sojusznika i do kampanii wyborczej zaangażuje państwowe środki. Ale z pewnością nie byłby to ich pierwszy raz. Wystarczy przypomnieć akcję billboardową "Sprawiedliwe Sądy", kiedy za pomocą Polskiej Fundacji Narodowej i pieniądzy spółek skarbu państwa PiS zorganizował sobie bezpłatną partyjną kampanię.
Niczym nowym dla ekipy rządzącej byłoby zorganizowanie nagonki na organizacje pozarządowe, partie opozycyjne czy w końcu migrantów i cudzoziemców. Retoryka PiS, przedstawiająca opozycję jako "Targowicę", demonstrujących aktywistów jako opłacanych z zagranicy puczystów i "ubeckie wdowy" jest bardzo zbliżona do tego, co w swoim przekazie prezentował Orban.
I choć w Polsce zasady finansowania kampanii są nieco bardziej przejrzyste niż na Węgrzech, to obserwatorzy z pewnością poświęcą więcej uwagi funkcjonowaniu zreformowanego systemu wyborczego, w tym nowych komisarzy wyborczych. Niewykluczone, że OBWE zgłosi też uwagi co do niezależności sądów, a szczególnie Sądu Najwyższego, który odgrywa rolę w procesie wyboczym.
Wiele wskazuje na to, że Węgry tylko niedługo pozostaną jedynym państwem w Unii, w którym istnieją tak duże wątpliwości co do uczciwości wyborów.