Wyborczy chaos. Organizacja wyborów wciąż przerasta władze 38‑milionowego kraju
Wyniki wyborów poznamy w środę. A może w czwartek. Jeśli ktoś nie mógł zagłosować, choć się zapisał, to może pójść do sądu. Taki jest przekaz Państwowej Komisji Wyborczej kilkanaście godzin po zakończeniu głosowania. Pokazuje, jak bardzo teoretycznie istnieje nasze państwo.
22.10.2018 | aktual.: 22.10.2018 09:58
Co jakiś czas w dyskusji publicznej pojawia się hasło wyborów przeprowadzanych przez internet. Nawet Jarosław Kaczyński nie mówi już, że nie chce by ktoś głosował między piwkiem a pornosem. Ale te wybory jak żadne inne pokazały, że wciąż jesteśmy w epoce kamienia. O cyfryzacji możemy mówić jako o bajce przyszłości, trudnej do osiągnięcia. Tak wygląda strona internetowa PKW kilkanaście godzin po zamknięciu głsowania.
Ale przede wszystkim słabość państwa pokazała sprawa internetowego dopisywania się do spisu wyborców. W tym roku złożono rekordową liczbę wniosków, w dużej mierze dzięki temu, że usługa stała się dużo bardziej dostępna - udostępniono ją kilku milionom klientów największych banków. I o ile system informatyczny jako tako działał (choć oczywiście momentami serwery były przeciążone), to nie zadziałała reszta. Urzędy nie były w stanie przerobić wszystkich wniosków, wiele z nich pozostało nierozpatrzonych.
Szybko zaczęło się przerzucanie odpowiedzialnością miedzy PKW, Ministerstwem Cyfryzacji a samorządami. Te ostatnie przekonywały, że ustawodawca dał zbyt mało czasu na rozpatrzenie wniosków. Po ich stronie stanął Wiesław Kozielewicz, wiceszef PKW. - Nie jest winą urzędów, że polski wyborca wszystko robi na ostatnią chwilę. Należy zadbać o dopisanie się. Nie trzeba było czekać do ostatniego momentu, tylko zrobić to np. tydzień albo 10 dni wcześniej - przekonywał.
Nawet jeśli czasu rzeczywiście było za mało, to nie wina wyborców, tylko posłów i senatorów. Podstawą naszego systemu prawnego jest założenie, że ustawodawca działa racjonalnie. Wybrańcy narodu z uporem próbują nas przekonać, że jest wręcz przeciwnie.
Nie tylko w kwestii składania internetowych wniosków o dopisanie do rejestru wyborców. Bo politycy przesadzili także z optymizmem w sprawie obsady komisji wyborczych. Przez całą kampanię w mediach pojawiały się sygnały o problemach ze skompletowaniem komisji. Ale dopiero w niedzielę wyborcy zobaczyli co to w praktyce oznacza. W sieci roiło się od relacji wyborców na temat komisji, w których nie ma ustawowej minimalnej liczby członków (czterech). Dużo zastrzeżeń budziło też wydawanie kart do głosownia przez innego członka komisji niż ten, który sprawdzał dowód tożsamości.
W niektórych komisjach były podobno ścieralne długopisy, co z kolei dało paliwo teoriom spiskowym o fałszowaniu wyborów. Pomoże im też długa procedura liczenia głosów. - Brak doświadczenia pracujących w komisjach ds. ustalenia wyborów może powodować wolniejsze liczenie głosów. Ale bez dramatyzowania, najważniejsze, żeby zadanie było wykonane rzetelnie - przekonywał Wiesław Kozielewicz, wiceszef PKW.
Jednak ta rzetelność i tak będzie kwestionowana, o czym już pisaliśmy. Pomóc mogłoby sprawne i szybkie przeprowadzenie wyborów przez dobrze przeszkolone komisje. Ale jak widać to przerasta władze 38-milionowego kraju, który na przeprowadzenie wyborów wydaje 455 milionów złotych.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl