Wszystkie zamachy na Lecha Wałęsę. Kto planował zamordowanie lidera "Solidarności"?
• W 1981 r. Wałęsa przez przypadek uniknął w Rzymie spotkania z uzbrojonymi mężczyznami, którzy mogli być zamachowcami
• Wałęsę do zabójców miał doprowadzić Luigi Scricciolo, tajny współpracownik bułgarskich służb specjalnych oskarżanych o zlecenie zamachu na papieża
• W 1985 r. do Wałęsy zgłosił się Józef Szczepański, który twierdził, że był namawiany do dokonania zamachu
• SB chciała prawdopodobnie przekonać Wałęsę, że jego życie jest zagrożone
03.03.2016 18:24
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Polecamy wywiad z Lechem Wałęsą, w którym mówi o zamachach na jego życie
W ostatnim czasie Lech Wałęsa z szybkością karabinu maszynowego publikuje coraz to nowe informacje dotyczące swej przeszłości. Raz stwierdził, że rozmawiał z kontrwywiadem, raz - że to bezpieka współpracowała z nim, a nie odwrotnie. Większość z tych rewelacji trudno zweryfikować historykom. Jednak może jedna z nich - na pierwszy rzut oka mało przekonujący wątek zamachów na życie lidera "Solidarności" - nie jest tak niewiarygodna, jak mogłoby się zdawać. Według Wałęsy, zamachów było pięć. Pewne poszlaki pozwalają podjąć co najmniej trzy tajemnicze tropy.
Trop pierwszy: śmierć czeka w Rzymie
Był wieczór 18 stycznia 1981 r., sobota. Andrzej Celiński, bliski współpracownik Lecha Wałęsy, próbował namówić go na spacer po Rzymie. Obaj przylecieli do Wiecznego Miasta pięć dni wcześniej w ramach delegacji "Solidarności", zaproszonej przez włoskie związki zawodowe. Program był bardzo napięty, goście odbywali niezliczone spotkania ze związkowcami, przedstawicielami Polonii, mediami, a 15 stycznia przebywali na prywatnej audiencji u Jana Pawła II. Teraz nadarzyła się rzadka okazja, by na chwilę wyrwać się z hotelu i swobodnie pospacerować. Danuta Wałęsa, zmęczona wydarzeniami ostatnich dni, postanowiła jednak nie wychodzić i w efekcie Lech też został.
Z Celińskim poszła za to Bożena Rybicka (Grzywaczewska), sekretarka Wałęsy. Oboje opuścili budynek hotelu i weszli do pobliskiego parku. Wtedy jak spod ziemi wyrósł obok nich Luigi Scricciolo, szef włoskiej centrali związkowej UIL. Cywiński nie miał zaufania do tego człowieka, nie podobało mu się, że Scricciolo często przesiedywał w holu hotelu i obserwował, który z członków delegacji "Solidarności" wchodzi i wychodzi. Teraz Włoch zapytał, dlaczego nie ma z nimi Wałęsy. Celiński wyjaśnił. Cała trójka skierowała się w jedną z przyparkowych uliczek prowadzących w stronę jakiejś fontanny.
Nagle w pobliżu pojawiły się dwa samochody, Celińskiemu wydawało się, że były to fiaty. Jeden gwałtownie zatrzymał się przed spacerującą trójką, a drugi za. Z pierwszego wysiadł mężczyzna. Celiński dostrzegł w jego ręku pistolet z drewnianą rękojeścią. Nie wiedział czy przestraszyć się, czy roześmiać. Od razu przypomniały mu się opisywane w książkach sceny z porachunków mafijnych.
- "Patrz, jaki teatr!" - szepnął do Rybickiej.
Gdy mężczyzna zbliżył się na parę metrów, milczący Scricciolo wykonał dłonią przeczący gest. Człowiek z pistoletem zauważył to i przeszedł spokojnie dalej. Celiński i Rybicka, zdziwieni, wzruszyli ramionami.
Oboje nie mogli wiedzieć, że pięć miesięcy później papież Jan Paweł II cudem uniknie śmierci po strzałach Alego Agcy. Nie mogli też wiedzieć, że Scricciolo był tajnym współpracownikiem bułgarskich służb specjalnych. Tak się składa, że to właśnie te służby specjalizowały się w zamachach. Nie na darmo oskarżano je o zlecenie zabójstwa papieża. Zresztą sam Ali Agca po latach zeznawał, że wraz z pięcioma bułgarskimi pomocnikami pracował na zlecenie KGB nad przygotowaniem zamachu na Wałęsę. Jego słowa trudno jednak uznać za wiarygodne.
Co być może bardziej istotne, w 1982 r. Scricciolo został aresztowany pod zarzutami przynależności do lewackiej organizacji terrorystycznej Czerwone Brygady oraz szpiegostwa. Uniewinniono go po kilku latach. Niedawno okazało się, że Scricciolo kontaktował się również z rezydenturą wywiadowczą działającą w ambasadzie PRL w Rzymie.
Gdy z perspektywy czasu Celiński skojarzył te wszystkie fakty, nabrał pewności, że gdyby Wałęsa wybrał się na wieczorny spacer po Rzymie 18 marca, straciłby życie. Twierdzi tak do dzisiaj.
Trop drugi: morderca samobójca
W maju 1985 r. Lecha Wałęsę, oficjalnie "zwykłego" robotnika, odwiedził dziwny gość. Przedstawił się jako Józef Szczepański i powiedział, że w 1980 r. zabił w bójce milicjanta, za co trafił za kratki. Ku przerażeniu gospodarza, dodał też, że podczas przepustek był namawiany przez tajemniczego mężczyznę do zabicia Wałęsy w zamian za złagodzenie kary. Nieznajomy obiecywał mu wolność, kilka tysięcy dolarów, polski paszport i amerykańską wizę. Pewnego razu otrzymał nawet broń. Gdyby wpadł, miał głosić absurdalną tezę, że do morderstwa nakłonili go pracownicy amerykańskiej ambasady i udawać niepoczytalnego.
Pełen skruchy, Szczepański zgodził się zeznawać w Wydziale Śledczym WUSW w Gdańsku, który wszczął postępowanie w tej sprawie. Jednak bardzo szybko odwołał swe zeznania, przekonując, że je zmyślił, pragnąc uzyskać od Wałęsy pieniądze i pomoc w staraniach o ułaskawienie. W MSW obawiano się jednak, że na sali sądowej podejrzany mógłby znowu zmienić zeznania. Z polecenia centrali sprawie ukręcono łeb. Historia dopisała jednak tragiczny epilog: w 1988 r. Szczepański popełnił samobójstwo. Wersja ta nie została do dziś podważona.
Czy Szczepański był tylko rozchwianym emocjonalnie frustratem? Warto pamiętać, że przy wielu tajemniczych zgonach z tego okresu pojawia się pytanie, czy aparat represji nie korzystał z usług przestępców kryminalnych do wykonywania mokrej roboty. Wykluczyć tego na pewno nie można.
Trop trzeci: SB i "zamachowcy" z opozycji
W sześciu tomach sprawy operacyjnego rozpracowania "Aktywni", w ramach której SB inwigilował kierownicze struktury "Solidarności", można znaleźć zaskakującą informację opatrzoną klauzurą "tajne specjalnego znaczenia" i pochodzącą z 1981 r. Co charakterystyczne, nie została podpisana. Wiemy tylko, że przygotowano ją w Wydziale III Departamentu III A MSW, wyspecjalizowanym w inwigilacji władz krajowych "Solidarności". Stwierdzono w niej, że "elementy ekstremalne" (czyli radykalni działacze opozycji) planują "fizyczne unicestwienie" Lecha Wałęsy - w taki sposób, by obciążyć winą za zamach MSW.
Wymieniono okoliczności, w których mogłoby dojść do zabójstwa: w czasie posiłku, pobytu w miejscach publicznych, podróży po kraju, w pokoju hotelowym czy własnym mieszkaniu. Czyli praktycznie wszędzie. Morderstwa miano dokonać bronią, ostrym narzędziem lub "wszelkimi dostępnymi środkami toksycznymi". Czyli wszystkim. Bardziej konkretnie wymieniono potencjalnych sprawców: członków KOR, działaczy mazowieckich struktur Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego, a także - z imienia i nazwiska - Jana Rulewskiego, Andrzeja Rozpłochowskiego i Andrzeja Kołodzieja. Rulewski ostro dyskutował z Wałęsą. Kołodziej w lipcu 1981 r. publicznie zarzucił mu zdradę robotników w grudniu 1970 r. Rozpłochowski zaś... kontaktował się z Lugim Scricciolo w Rzymie podczas styczniowej wizyty delegacji "Solidarności". Obaj mieli spotkać się w amerykańskiej ambasadzie.
Nawet jednak ten nieoczekiwany związek hipotezy o nieudanym zamachu w Rzymie z supertajną informacją Wydziału III nie pozwala uznać spostrzeżeń funkcjonariuszy za wiarygodne. Czy naprawdę wierzyli, że przeciwnicy polityczni Wałęsy z "Solidarności" planują jego zabójstwo? Że Kołodziej czy Rulewski wrzucą Wałęsie truciznę do kawy albo zastrzelą go podczas konferencji prasowej? Brzmi to absurdalnie i może świadczyć o oderwaniu esbeków od rzeczywistości.
Można jednak ten dokument odczytać inaczej. Grzegorz Majchrzak przekonuje, że w istocie chodziło być może o dyskretną propozycję zabójstwa lidera "Solidarności", którym można by obarczyć opozycyjną "ekstremę". Czy jest przypadkiem, że dokument nie został podpisany? Dlaczego w obszernej dokumentacji sprawy "Aktywni" nie pojawia się już ani jedna konkretna informacja o przygotowaniach do zamachu ze strony radykałów? To oczywiście tylko nikłe poszlaki i daleko idące przypuszczenia.
Tajemniczy "Arab" i szalony dentysta
Najbardziej prawdopodobne wydaje się inne rozwiązanie: SB nie chciała Wałęsy zabić, tylko nastraszyć i podsycać jego obawy o własne życie, w ramach skomplikowanej gry toczonej z nim przez wiele lat. Według tego klucza można wyjaśnić dziwną historię Józefa Szczepańskiego. Może wykorzystano go właśnie do zastraszenia lidera "Solidarności"?
Wałęsa od 1980 r. otrzymywał anonimy z pogróżkami. Brakuje śladów, które wskazywałyby na rolę MO czy MSW w ich tworzeniu, w grę mogli wchodzić różni frustraci. Ale dlaczego nie kto inny, jak wiceminister spraw wewnętrznych Adam Krzysztoporski zaproponował osobiście swą pomoc w wydaniu Wałęsie pozwolenia na broń? Czy nie był to chwyt psychologiczny? Wiemy na pewno, że w pierwszych miesiącach 1983 r. specjalny, międzyresortowy zespół zajmujący się liderem "Solidarności" (na czele z Czesławem Kiszczakiem) polecił SB ograniczyć publiczną aktywność Wałęsy, m.in. skłonić go do nieużywania publicznych środków lokomocji. Do realizacji tych celów miało służyć dyskretne dawanie mu do zrozumienia, że służby przygotowują zamach na jego życie w ramach tajemniczej operacji o kryptonimie "Arab". Do dzisiaj nie udało się odnaleźć śladu po tej akcji. Być może była tylko wymysłem SB.
W każdym razie zabiegi funkcjonariuszy trafiały na podatny grunt. Jeszcze podczas internowania Wałęsa odmówił dalszego leczenia zęba w Centralnym Szpitalu Klinicznym MSW sugerując, że dentysta mógł podać mu zatruty opatrunek.
Należy wyraźnie podkreślić, że mówimy w tym tekście tylko o poszlakach i pozwalamy sobie na spekulacje. Rewelacji co do morderczych zamiarów służb wobec Wałęsy było zresztą więcej, np. były współpracownik i funkcjonariusz SB Eligiusz Naszkowski po swej ucieczce z Polski przekonywał, że gdyby nie Pokojowa Nagroda Nobla, którą szef "Solidarności" otrzymał jesienią 1983 r., na pewno zostałby zamordowany. Trudno wierzyć takim efektownym, acz wyzutym z treści tezom. Jednocześnie nie sposób zakładać, że w dokumentacji służb odnajdą się plany czy zlecenia morderstw. Takie sprawy załatwiało się ustnie.
Niewątpliwie najbardziej poważnie wypadałoby podejść do wątku rzymsko-bułgarskiego. W 2006 r. prokuratorzy IPN rozpoczęli oficjalne śledztwo w tej sprawie. Niedługo potem włoski prawnik Ferdinando Imposimato, badający sprawę zamachu na papieża, stwierdził w swej książce, że ci sami zamachowcy próbowali wcześniej zabić Wałęsę, ale odstąpili od tego zamiaru, by nie utrudniać sobie priorytetowego zadania, jakim było zabójstwo Jana Pawła II.
Wydaje się, że komunistyczne służby specjalne zadowalały się zastraszaniem Wałęsy i nie zajmowały się realnym planowaniem jego śmierci. Lugi Scricciolo zmarł jednak w 2009 r., IPN-owskie postępowanie zostało umorzone, a archiwa sowieckie (i bułgarskie) wciąż pozostają niedostępne. Dlatego więcej w tej sprawie pytań, niż odpowiedzi. Zadają je sobie i historycy, i pewnie sam Wałęsa.
prof. Patryk Pleskot dla Wirtualnej Polski