Wszystkie sztuczki Tuska


Donald Tusk wielkie i słuszne cele zawarte w exposé postawił przed ekipą średniaków.

Wszystkie sztuczki Tuska
Źródło zdjęć: © PAP | Paweł Supernak

21.11.2011 | aktual.: 21.11.2011 13:34

Dzisiejszy Donald Tusk zaraz po wyborach wypuścił w Polskę sugestię, że tym razem będzie inaczej niż zwykle. Że rozumie powagę chwili.

Kiedy przekonywał swój klub do poparcia Wandy Nowickiej kandydującej na wicemarszałka Sejmu, opowiadał posłom PO, jak to partia Palikota może stać się kluczem do przyjmowania kontrowersyjnych projektów wbrew PSL-owskiemu koalicjantowi. Równocześnie z zaskakującą pokorą zdawał się znosić pouczenia prezydenta Komorowskiego. Obiecał mu wręcz przy podawaniu rządu do dymisji, że teraz będzie już działał na serio.

Skrócił wszelkie terminy związane ze zmianą władzy. Wyczekiwane przez wszystkich exposé miało stać się apogeum nowej tendencji.

I w jakiejś mierze było. Po rytualnych ogólnikach Tusk przeszedł od razu do naprawy publicznych finansów. Zamiast wyliczanki dziedzin zafundował nam mocne deklaracje antykryzysowe.

I wprawdzie ułatwił sobie sprawę, przypominając o wzroście gospodarczym przez ostatnie cztery lata, ale już nie o tym, że Komisja Europejska uważa nas dziś za kraj zagrożony kryzysem publicznych finansów. Nawet oblężony przez dziennikarzy na sejmowym korytarzu Jarosław Kaczyński rzucił z sarkazmem: „Zręczne przemówienie”.

Przedłużenie wieku emerytalnego i ograniczenie emerytalnych przywilejów, ostrożna reforma KRUS, likwidacja niektórych ulg podatkowych (choć w najmniejszym stopniu kosztem polityki pronatalistycznej ) i ogólnikowa zapowiedź odchudzenia administracji to niektóre z propozycji. Także – choć trudno to nazwać reformą – częściowe podniesienie składki rentowej. Wszystko wypowiadane tonem prawd bolesnych, lecz oczywistych. Przyozdobione mocną retoryką równościową i prorodzinną. Naturalnie PiS zaatakuje, już atakuje poszczególne bolesne cięcia. Ale z tym językiem walczyć będzie mu trudno.

Tyle że to „zręczne przemówienie” nastąpiło po poprzednim dniu. A wtedy Tusk zdawał się ze wszystkich drwić, formując swoją ekipę. Wielkie cele stawiane są przed ekipą średniaków.

Słusznie pouczył dziennikarzy, że rządzą politycy, a nie eksperci i że nie należy od ministrów wymagać stażu w specjalności, którą mają się zajmować. A jednak uczynienie ze Sławomira Nowaka specjalisty od dynamizowania kolei wygląda na przedni dowcip. Nie ze względu na kwalifikacje formalne zawodowego polityka, ale cechy jego charakteru i dorobek. To nie jest twardziel wgryzający się zębami w beton. To człowiek, którego największym osiągnięciem były opowieści o geniuszu lidera. A to koleje były czułym punktem, piętą achillesową rządu i całego procesu modernizacji.

I to tylko jeden z przykładów. Sympatyczna i inteligentna, ale kompletnie niedoświadczona posłanka Joanna Mucha o tym, że ma się użerać z takimi ludźmi jak prezes Kręcina, dowiedziała się dzień przed ogłoszeniem tego opinii publicznej.

Owszem, Tusk wykazał się ludzką twardością, ale służącą jedynie jego własnej satysfakcji. Chwalił publicznie Krzysztofa Kwiatkowskiego i niepotrzebnie go upokorzył. We wtorek ten młody, obiecujący polityk opowiadał wszystkim po spotkaniu z premierem, że zostaje w rządzie. W środę dowiedział się od znajomych, że ten premier go nie chce.

Naturalnie obiektem najbardziej brutalnej akcji Donald Tusk uczynił Grzegorza Schetynę. Czym jest spowodowana ta konsekwentna wrogość, trudno dociec. Może realnymi podejrzeniami o nielojalność, a może starym motywem przedstawianym kiedyś przez Ludwika Dorna: najmocniej nienawidzi się tych, których raz się skrzywdziło.

Nawet Jan Krzysztof Bielecki, który niegdyś doradzał mu, by pozbył się Schetyny, teraz namawiał go do łaskawości. Tusk się jednak uparł. Tym razem już dla sportu. Możliwe, że przygarnięty do rządowej piersi Schetyna ani by zipnął. Tak zaś w oddaleniu od rządowego centrum dowodzenia będzie przeżuwał gorycz. I być może znajdzie kiedyś okazję do rewanżu.

To o tyle ciekawe, że sam Tusk zdaje się przypuszczać, że taki moment może nadejść. Kiedy już po wyborach zwodził Schetynę kolejnymi spotkaniami, popijał z nim winko i opowiadał, że nie może z nim współpracować, przyznawał podobno, że zbliżają się ciężkie czasy. I że to po ich nastaniu jego wciąż pierwszy partyjny zastępca może okazać się potrzebny. – Ten mój rząd może się zgrać szybciej niż poprzedni – miał powiedzieć.

Gdy ludzie z jego najbliższego otoczenia przestrzegali go przed wprowadzeniem na stanowiska słabych ministrów, odpowiadał nonszalancko: „To szybko ich wyrzucę”.

Czy nie bezpieczniej byłoby mianować już dziś ludzi lepiej przygotowanych, pewniejszych? Najwyraźniej Tusk wyobraża sobie, że w obliczu potężnych trudności będzie zrzucał słabszych towarzyszy podróży z sań – na pożarcie wilkom.

Ale i to nie jest pewne, nawet jeśli dziś to sugeruje. Cztery lata temu też dawał do zrozumienia, że zacznie pierwsze roszady rządowe kilka miesięcy po wyborach. Ale później wkrótce powtarzał, że nie będzie miał lepszych ludzi na ministrów, więc tych, którzy są, warto może nie hołubić, ale i nie rozstawać się z nimi. W efekcie poza tak dramatycznymi okolicznościami jak afera hazardowa modelował swoje otoczenie rzadko. A równocześnie coraz mocniej dominował nad swoimi ministrami. Nad tymi będzie dominował jeszcze bardziej.

Niby ma świadomość zagrożeń, ale nawet teraz, kiedy podał tyle konkretów, wciąż czujemy, że może nam zafundować kolejną komedię. Jak wtedy, gdy każdej jesieni „rewolucja legislacyjna” rozpływała się w wielomiesięcznych przestojach. Albo gdy gromko zapowiadał, że wprowadza się do Sejmu, aby pilnować ważnych projektów, po czym pojawił się w nim trzy razy, by szybko znudzić się zabawą.

Niby wiadomo, że tym razem musi być inaczej, że rządzących przygniata ciężar zadłużenia, że przynajmniej w sferze finansów publicznych jesteśmy skazani na ambitne zabiegi. A jednak Tusk już dawno dorobił się reputacji chłopca z bajki, który jeśli nawet pokrzykuje „Wilki! Wilki!”, to tylko po to, żeby zaraz potem razem z Polakami śmiać się z tych alarmów. Przypatrując się temu exposé, poszukajmy w nim terminów. W tej sprawie warto być niewiernym Tomaszem, który nie uwierzy, zanim nie zobaczy.

Można mówić o różnych motywach konstruowania staro-nowej ekipy. To rodzaj układanki, gdzie lewicowca Bartosza Arłukowicza równoważy się konserwatywnym schetynistą Jarosławem Gowinem, a z posłanki Muchy robi się twarz tak potężnego przedsięwzięcia jak Euro 2012 po to tylko, aby rozprawiać na konferencji o „feminizacji rządu”.

Widać też inne motywy, jak wtedy, kiedy Tusk rekomendujący Gowina na ministra sprawiedliwości zachwala go jako młot na prawników językiem nieledwie PiS-owskim. Tu można coś uszczknąć, tam zmylić elektorat – gdy tymczasem nowy minister pozyskany w ostatniej chwili może się okazać na tym stanowisku kompletnie bezradny.

Dodatkowym motywem jest poddanie rządowemu testowi potencjalnych niezadowolonych – tu znowu nazwisko Gowin nasuwa się jako pierwsze. Przecież wiele razy nawoływał Tuska do ambitniejszej polityki.

– Z tego punktu widzenia Tusk powinien jeszcze zrobić Rafała Grupińskiego ministrem kultury, o czym tamten marzył. Ale i tak zrobił go szefem klubu, wszystko w ramach okrążania Schetyny – tłumaczy prominentny polityk PO.

W powodzi marketingowych i taktycznych motywów temu rządowi przytrafili się też kandydaci na dobrych ministrów, jak solidni niezależni urzędnicy: Marcin Korolec (środowisko) i Mikołaj Budzanowski (skarb). Ale ten pierwszy, w przeszłości przeciwstawiający się prorosyjskiemu lobby energetycznemu jako wiceminister, może w przyszłości zostać szefem nowego resortu energetyki. W takim przypadku możliwy byłby powrót wypróbowanego reprezentanta partyjnych interesów Aleksandra Grada.

Niektóre ze zmian dowartościowują nielicznych reformatorów w łonie rządu, ale osłabiają kreatywność samego Tuska. Dla Michała Boniego pozycja ministra administracji i cyfryzacji to awans. Ale premier traci człowieka myślącego serio o strategiach społecznej polityki, który do tej pory stał u jego boku. To namacalny dowód na krótkość platformerskiej ławeczki.

Tak naprawdę jest w tej chwili uzależniony od dwóch osób i jednej okoliczności. Jacek Rostowski stał się niezastąpiony w finansach – jako spec od kreatywnej księgowości. Z kolei Jan Krzysztof Bielecki, szara eminencja, mający decydujący wpływ na kształt rządu, choć bez brania odpowiedzialności, nauczył Tuska małego pragmatyzmu, wyrzeczenia się przekonań wolnorynkowych na rzecz polityki drobnych kroczków.

Obaj stali się nieodzowni, ale niekoniecznie będą w stanie udźwignąć przyszłe wyzwania. Wspierają parę pomysłów na cięcia, kontrowersyjnych i zrozumiałych, gdy przyjrzeć się rozmiarom zadłużenia. Ale czy przejawiają na przykład gotowość wprowadzenia całkiem innej filozofii budżetowania, z budżetem zadaniowym jako celem ostatecznym? I jak pogodzić zamiar odchudzenia administracji z coraz nowymi funkcjami państwa? Takie pytania można mnożyć. A tu cały czas mamy wielką improwizację.

Z kolei okoliczność nie do obejścia to postawa swoistego samoograniczenia w stosunkach z Europą. Tu Tusk mówi cały czas językiem ezopowym. Exposé także nie przyniosło odpowiedzi na pytanie, jak rząd odnosi się do pomysłu większej integracji Unii, co zamierza zrobić z euro, jak chce się mieścić w warunkach narastającego dyktatu francusko-niemieckiego. Pojawiły się ogólniki: Polska chce być przy stole, a nie w karcie dań, tylko polityczni analfabeci będą proponowali peryferia zamiast bycia w centrum. Na polu europejskim premier improwizuje jeszcze bardziej niż na krajowym, zastępując strategię doraźną dyplomacją i nowomową.

Jest jeszcze inna zaskakująca nowość: patriotyczna retoryka, podkreślanie roli narodowej wspólnoty, zapewnienia, że trzeba pogodzić tradycję z nowoczesnością. „Czy nie mówiłem, że Tusk będzie chciał ukraść program Kaczyńskiemu?” – napisał w SMS-ie do mnie doświadczony polityk prawicy, jeszcze w trakcie przemówienia.

I to także kawałek prawdy. Ale wystarczy przeczytać tekst w tym samym „Uważam Rze”, jak to platformerskie władze wspierają finansowo „Krytykę Polityczną”, aby ta sugestywna retoryka zawisła trochę w powietrzu.

Tyle że premier będzie się zmagał głównie z oporem materii rządzenia, a nie z recenzentami. Naprzeciw stoi słaba, zajęta sobą opozycja (nawet jeśli Kaczyński wygłosił dobrą mowę). Na co dzień Tusk przegląda się w mediach, które nawet narzekają na nowy rząd, ale na przykład niedotrzymanie wyborczych obietnic z 2007 r. zaczęły mu wypominać na większą skalę dopiero po wygranych przez PO wyborach. A tam było wszystko – od taniego państwa po demonopolizację NFZ. Polacy to jeszcze pamiętają, słuchając dzisiejszych pięknych słów, choćby o deregulacji.

Ten lider o gigantycznej władzy, jakiej nikt jeszcze nie miał, przeszedł już niejeden egzamin z teflonowości. Tuż przed wyborami był w stanie przeforsować ustawę ograniczającą prawo obywateli do informacji i nie stracił poparcia liberalnego establishmentu, choć słyszał narzekania.

Także i teraz nie powalą go krajowi wrogowie. Co najwyżej własna niemożność i pycha. No i świat zewnętrzny: Tusk przyrodą jednak nie kieruje. Światowymi rynkami też.

Piotr Zaremba

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)