Wszystkie bolączki polskich uczelni
Braki w finansowaniu, złe zarządzanie funduszami i niewystarczająca kontrola efektów pracy naukowców na uczelniach to przyczyny skromnego udziału Polaków w światowej nauce - wynika z ogłoszonego właśnie raportu Ernst&Young na temat produktywności naukowej uczelni.
13.01.2011 | aktual.: 13.01.2011 16:18
Statystyczny polski naukowiec, zatrudniony w szkole wyższej, publikuje raz na trzy lata wyniki swojej pracy w czasopiśmie z tzw. listy filadelfijskiej, czyli w liczących się na świecie czasopismach, według autorów bazy Web of Knowledge z Institute for Scientific Information w Filadelfii. Dla porównania przeciętny naukowy pracownik szwajcarskiej uczelni publikuje swój artykuł w jednym z czasopism z tej listy co roku, a niemiecki, włoski czy austriacki naukowiec nieco rzadziej niż raz na dwa lata.
Co gorsze, według danych pochodzących również z filadelfijskiego instytutu, mało kto polskie prace cytuje we własnych publikacjach. Co jest istotne, bo tzw. cytowalność jest miarą wkładu danej pracy w rozwój nauki. Średnio, na artykuł Polaka powołuje się niespełna siedmiu innych naukowców. Badacze z krajów zachodniej Europy mają pod tym względem znaczącą przewagę. Artykuł badacza z Finlandii jest statystycznie cytowany 15 razy, z Włoch 12, z Austrii i Niemiec ponad 13 a ze Szwajcarii ponad 18 razy.
Autorki raportu "Produktywność naukowa wyższych szkół publicznych w Polsce" dr Joanna Wolszczak-Derlacz oraz dr Aleksandra Parteka zaprezentowały w Warszawie swoją analizę przyczyn skromnego wkładu pracowników polskich uczelni w światowy dorobek naukowy. Autorki przywołały wcześniejsze analizy, z których wynika, że w Polsce zwykle autorami dwóch trzecich wszystkich publikacji i cytowań na całej uczelni jest trzech do pięciu pracowników naukowo-dydaktycznych. Reszta skupia się na prowadzeniu wykładów. Mogą to robić, bo nikt nie rozlicza ich z efektywności badawczej.
Problem wynika również z tego, że na badania uczelnie mają ciągle za mało pieniędzy. A wystarczyłby nawet niewielki wzrost nakładów na ten cel, żeby znacząco poprawić sytuację. "Według oszacowań analizy ekonometrycznej, wzrost nakładów (...) może być powiązany z więcej niż proporcjonalnym wzrostem efektywności naukowej" - napisały badaczki w swoim raporcie. Jak podkreśliły, wzrost finansowania o 10% może spowodować wzrost efektywności naukowej nawet o 40% Ponadto, skromne środki nie są wykorzystywane efektywnie.
- Istnieje negatywna zależność między udziałem pieniędzy publicznych w finansowaniu uczelni, a efektywnością badawczą. Im więcej środków trafia do uczelni automatycznie - w postaci dotacji publicznej - tym mniejsze są efekty pracy naukowej - wyjaśniła Parteka.
Problem widzi również wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego Zbigniew Marciniak, który powiedział podczas prezentacji raportu, że zewnętrzne środki przyznawane są uczelniom w konkursach i przeznaczone są na realizację konkretnego projektu badawczego, co samo w sobie wymusza efekty. - Szukamy sposobów, aby jak najwięcej pieniędzy było przekazywanych w sposób celowy. Organizacją konkursów wkrótce zajmie się utworzone niedawno Narodowe Centrum Nauki - powiedział.
"Dywersyfikacja" źródeł finansowania jest też kluczowa, według prezesa Fundacji na rzecz Nauki Polskiej prof. Macieja Żylicza. - 60% pieniędzy z budżetu państwa na naukę idzie na tzw. działalność statutową jednostek naukowych. Na system grantów dla wybitnych osób wydajemy tylko 13% - podkreślił naukowiec.
Raport "Produktywność naukowa wyższych szkół publicznych w Polsce" powstał w ramach programu firmy Ernst&Young "Sprawne państwo". Jego autorki porównały efektywność naukową (czyli liczbę publikacji i cytowań na pracownika naukowo-dydaktycznego) 291 uczelni z siedmiu krajów, w tym 34 z Polski. Badały też jak ten wynik waha się m.in. w zależności od poziomu finansowania, rodzaju uczelni, miejsca jej działania oraz obciążenia pracowników aktywnością dydaktyczną.