Współtwórczyni reformy oświaty o maturze z religii
O ostrym sporze o maturę z religii "Gazeta Wyborcza" rozmawia z Ireną Dzierzgowską byłą wiceminister edukacji w rządzie Jerzego Buzka, współtwórczynią reformy oświaty.
17.12.2007 | aktual.: 20.12.2007 16:44
Zdaniem Dzierzgowskiej musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy wpływy państwa i Kościoła są rozdzielone w Polsce, czy też się zazębiają i Kościół domagając się wprowadzenia matury z religii wkracza w kompetencje państwa. Jednak to także kłopot organizacyjny: w Polsce jest 15 oficjalnie zarejestrowanych religii - mówi. Gdyby z każdej jakiś uczeń chciał zdawać maturę, to tylko z religii maturalnych arkuszy byłoby więcej niż ze wszystkich innych przedmiotów razem wziętych.
Na pytanie czy religia na maturze grozi dyskryminacją niewierzących, rozmówczyni gazety odpowiada, że może sobie wyobrazić, iż przyszły pracodawca wybierze absolwenta, który ma na świadectwie ocenę z religii.
Według Komisji Episkopatu ds. Wychowania ocena z religii ma być za wiedzę, nie za wiarę, zauważa "Wyborcza". To jest niemożliwe - odpowiada Dzierzgowska. Zaznacza, że na lekcjach religii przygotowuje się np. dzieci do pierwszej Komunii Świętej, chodzi się wtedy z nimi do Kościoła, przygotowuje do pierwszej spowiedzi. Powiedzmy sobie jasno - katecheci nie uczą religioznawstwa, lecz prowadzą katolicką katechezę. Moim zdaniem Kościół szuka argumentów za wpisywaniem religii do średniej, bo to - według Kościoła - podniesie rangę tego przedmiotu - mówi Dzierzgowska.
Zdaniem b. wiceminister średnia z oceną z religii jest groźniejsza niż matura. Uczeń, który nie chodzi na religię, ma jedną ocenę mniej (etyka praktycznie nie jest nauczana w polskich szkołach). Ponadto ten, który chodzi na religię, względnie łatwo zyskuje ocenę dobrą, bo katecheci łatwiej stawiają piątki czy szóstki. To oznacza dyskryminację tych, którzy na religię nie chodzą.