Współpracownik prezydenta o botach w kampanii: "Nie używaliśmy ich"
- Może nie powinienem tego mówić, ale sporo z rzeczy, które pojawiły się w sieci podczas kampanii były wymyślane przez internautów. Myśmy mogli tylko przyklaskiwać i podawać dalej - mówi Marcin Kędryna, współpracownik Andrzeja Dudy, doradzający w pracach kampanii internetowej w 2015 r.
14.09.2018 | aktual.: 14.09.2018 17:27
Marcin Makowski: Czy sztab wyborczy, Prawo i Sprawiedliwość, albo jakakolwiek instytucja powiązana z partią lub kampanią kiedykolwiek płaciła zewnętrznej firmie za wykorzystanie botów w kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy?
Marcin Kędryna (współpracownik prezydenta Andrzeja Dudy, zaangażowany w prowadzenie jego kampanii internetowej): Trudno mi się wypowiadać w imieniu Sztabu, czy Prawa i Sprawiedliwości. Powiem tylko, że byłem świadkiem praktycznie całej internetowej kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy. No i nie używano w niej botów. Powiem więcej. Dla mnie, nawet stosowanie płatnego promowania treści było od pewnego momentu pozbawione sensu. Taki był nastrój w sieci. Tego może nie powinienem mówić, bo gdybym zdecydował się sprawdzić w biznesie obniżyłbym swoją wartość, ale powiem. Otóż sporo z rzeczy, które się w internecie w kampanii pojawiły, których autorstwo przypisuje się Sztabowi - były wymyślane przez internautów. Myśmy mogli tylko przyklaskiwać i podawać dalej. Nasi konkurenci wydali straszne pieniądze na nieefektywną kampanię w mediach społecznościowych i mam wrażenie, że wciąż łatwiej im wymyślać niestworzone historie, niż przyznać: tak, byliśmy słabsi. Nasz kandydat był słabszy. Daliśmy się zrobić podwykonawcom w konia. I szukać swojego Pawła Szefernakera.
Wojciech Czuchnowski w piątkowej "Gazecie Wyborczej" nie ma jednak wątpliwości i pisze wprost: "Boty w służbie Dudy”. Coś musiało być na rzeczy.
Wojtka Czuchnowskiego znam od 1991 roku. Nawet z nim przez prawie rok pracowałem w krakowskim ”Przekroju”. Zawsze imponowała mi jego bezkompromisowa służba aktualnie wyznawanym ideom. Pamiętam tekst chyba w ”Super Expressie”, w którym z informacji o wiszącym w jakiejś śląskiej knajpie zdjęciu prezydenta Kwaśniewskiego wyciągnął wniosek o związkach tegoż prezydenta ze śląskim półświatkiem, którego przedstawiciele byli widywani w tej knajpie. W przypadku tekstu o ”Botach w służbie” mam wrażenie, iż Wojtek nie zauważył, że cytowany w tekście dokument nie dotyczy mediów społecznościowych – Twittera czy Facebooka - ale moderowania postów na stronie internetowej andrzejduda.pl
Paweł Szefernaker mówił, że umowa została dość szybko rozwiązana. Prawda jest taka, że strona internetowa w kampanii 2015 roku była już narzędziem archaicznym.
"20 zł za wątek, 5 tys. wpisów w każdym wątku, 2 zł za wpis" - taki miał być cennik usług firmy, która zdaniem "Wyborczej" odpowiadała za uruchomienie fali hejtu, która wylała się na Bronisława Komorowskiego. Skąd te liczby?
Warto przeczytać przytoczony dokument w całości. ”Zleceniodawca zobowiązuje się do przeprowadzenia działań z zakresu moderowania wątków dyskusyjnych dot. wizerunku Andrzeja Dudy w serwisach internetowych na stronie http://andrzejduda.pl”. Liczby są wzięte wprost z tego dokumentu. Zastanówmy się raczej gdzie autor tekstu znalazł nazwisko Bronisława Komorowskiego.
Czego w takim razie dokładnie dotyczyła podpisana przez sztab umowa? Bo te pieniądze faktycznie zostały wydane.
Nie widzę powodu, żeby nie wierzyć w to, co jest w dokumentach zapisane.
Wolałbym jednak konkretniejszą odpowiedź.
To, że – wydawać by się mogło poważni ludzie – wierzą, że do zmiany prezydenta w sporym europejskim kraju wystarczy wydać 40 tys. złotych – mnie śmieszy. Choć raczej powinno przerażać, bo sporo z tych ludzi to parlamentarzyści, byli ministrowie.
Czy można mieć pewność, że chodziło jedynie o stronę andrzejduda.pl, a nie np o publikację wpisów na Twitterze? 40 tys. zł za obsługę jednej strony to sporo ponad standardowe cenniki za podobne usługi moderacji.
Nie widziałem dokumentów, ale jestem się gotów założyć, że można z nich wyczytać, iż zapłacono również za inne usługi, ale ta informacja nie pasowała do koncepcji materiału.
W jaki sposób dokumenty ujrzały światło dzienne? Niektórzy mówią, że to przeciek z grona byłego sztabu wyborczego, albo samej agencji. To możliwe?
Dokumenty są jawne, leżą w Państwowej Komisji Wyborczej. Były już w rękach dziennikarzy. Po prostu dotychczas nikt nie wyciągał z nich tak sensacyjnych wniosków.
Rozmawiał Marcin Makowski dla WP Opinie