Dzień Listonosza. Na górskich ścieżkach Karkonoszy. Bohaterski doręczyciel z przeszłości.
Jest symbolem pionierskiej pracy poczty w tym malowniczym regionie. Codziennie pokonywał 17 kilometrów po górskich wyżynach, by dostarczać przesyłki do schronisk na szczytach i gospodarstw na zboczach gór. Warto go wspomnieć w święto listonoszy.
Dawniej listonosze nosili uniformy. Czy to dlatego byli przybyszami głośno obszczekiwanymi przez psy, nawet wtedy, gdy w domu zjawiali się często. Dziś w praktyce niewielu ludzi ma z nimi realny kontakt - najczęściej awizo ląduje w skrzynce, a listonosza łatwiej spotkać na ulicy, gdy wędruje z transporterem na kółkach, oznaczonym logo Poczty Polskiej, niż pod swoimi drzwiami.
Ale nawet w takich okolicznościach trzeba przyznać, że listonosze zasługują na swój dzień, bo pracują ciężko, znosząc kaprysy aury. Zanim powstały firmy kurierskie i do gry wkroczyły inne podmioty doręczające przesyłki, listonosze cieszyli się ogromną estymą. Kojarzyli się z ważnymi chwilami, dostarczali, paczki, telegramy z dobrymi i złymi wiadomościami, przekazy pieniężne. Te zadania zdjęła z nich elektroniczna bankowość, sms-y, mejle. Ale pozostała pamięć o zawodowej misji.
Tak do swojej pracy podchodził najsłynniejszy karkonoski listonosz. Robert Fleiss umarł dwa lata przed drugą wojną światową, pracował do 1925 roku, przez 37 lat. Zatrudniono go na poczcie w dzisiejszym Miłkowie w 1873 roku. Przez pierwszy rok swojej pracy był pierwszym listonoszem w całej historii tych gór, który co kilka dni, zimą i latem, w różnych warunkach pogodowych, pieszo pokonywał drogę o długości 17 kilometrów i wspinał się na wysokość ponad tysiąca metrów nad poziomem morza.
Te wędrówki, które wtedy były bardziej niż dziś morderczą wspinaczką, bo nie było jeszcze wygodnych turystycznych ścieżek, musiały dać mu w kość. Po roku zrezygnował, na pięć lat wybierając pracę przewodnika turystów i woźnicę turystycznych sań zimą i wyrębem lodu z Wielkiego Stawu, ekspediowanego potem do lodowni w dużych miastach.
Ale i to znudziło mu się i powrócił z torbą listonosza na górskie szlaki. Ciężko pracował do 78 roku życia. Był rozgoryczony, gdy poczta zrezygnowała z jego usług. Odejście na nieoczekiwaną emeryturę osłodziło mu wielkie przyjęcie, wydane przez przyjaciół w gospodzie w Karpaczu Górnym.
Postać karkonoskiego listonosza stała się przed wojną tak słynna, że figurował na kartach pocztowych z gór. Nie był jedynym pocztowym górskim ewenementem. Tuż obok jego rejonu pracy działał bowiem najwyżej położony urząd pocztowy, należący z kolei do poczty czeskiej.
Tę placówkę otwarto na szczycie Śnieżki w 1899 roku, jednak zamknięto ją po aneksji Sudetów przez III Rzeszę. Jednak pamięć o małej górskiej poczcie przetrwała do czasów powojennych. W 1995 roku, dzięki inicjatywie Jaroslavy Skrbkovej, dawnej pracownicy poczty z Wielkiej Upy, w tym samym miejscu powstała nowa poczta, mieszcząca się w drewnianym kiosku. W 2008 roku stanęła tu jednak budząca dyskusje, tak samo jak kiedyś talerze stacji meteorologicznej po polskiej stronie, konstrukcja - dzieło architektów Martina Rajniša i Patrika Hoffmana, które pieszczotliwie nazwane zostało Anežką.
Czeska Poczta na Śnieżce była turystyczną atrakcją - można było kupić i od razu wysłać pocztówkę z pieczątką najwyżej położonego urzędu. W styczniu 2021 roku nowym właścicielem budynku poczty na szczycie Śnieżki po czeskiej stronie stała się praska firma Piange, należąca do włoskiego przedsiębiorcy Eugenia Brameriniego. Jak zapewnia przedstawiciel nowego właściciela, turyści nie powinni odczuć zmiany. Nadal będzie można wysłać kartkę pocztową, kupić pamiątki i skorzystać z bufetu.