"Wprost": Trump - ostatnia nadzieja Putina
Nie da się już zaklinać rzeczywistości twierdzeniem, że Trump nie ma szans na elekcję. W USA kandydat republikanów jest faworytem, i to właśnie na niego stawiają Rosjanie - pisze Grzegorz Ślubowski w nowym numerze tygodnika "Wprost". Zdaniem rosyjskiego publicysty Dmitrija Babicza, to również szansa dla Polski.
W rosyjskiej telewizji Trump jest przedstawiany jako emanacja buntu amerykańskiego narodu przeciwko zakłamanemu establishmentowi. Władimir Putin popiera go publicznie i daje do zrozumienia, że zrobi wiele, żeby pomóc mu wygrać wybory. Putinowi Trump spada jak z nieba, bo podziela rosyjskie zastrzeżenia co do obecności wojskowej Amerykanów za granicą czy handlu światowego. Na takiego prezydenta amerykańskiego Putin liczył od dawna. Pytanie tylko, czy się nie przeliczy?
Na razie w rosyjskich telewizjach trwa festiwal na cześć kandydata republikanów. Państwowa machina propagandowa, dla której Stany Zjednoczone są przecież głównym wrogiem, dokonuje rzeczy niemożliwych, żeby przedstawić Baracka Obamę jako awanturnika, a Donalda Trumpa jako ostoję spokoju. – Martwię się o stan demokracji w Stanach Zjednoczonych, jeśli popierany przez naród kandydat spotyka się z taką wrogością i ślepymi atakami ze strony mainstreamowych polityków i mediów – mówi w rozmowie z „Wprost” Dmitrij Babicz, publicysta związany z medialnym koncernem „Sputnik”. Dla niego wybór Donalda Trumpa to szansa na pokój na świecie, a Obama to prezydent, który wszędzie wprowadzał chaos i zamieszanie.
– Oderwali od Rosji Ukrainę, bez sensu obalili Kadafiego, rozpętali wojnę w Syrii – wylicza rosyjski komentator grzechy Obamy. Według niego Trump to także szansa dla Polski. – Amerykańscy politolodzy traktują Polskę jako strategiczny punkt na mapie, a przecież wam nie jest wszystko jedno, czy na Suwalszczyźnie wybuchnie taktyczna wojna z Rosją – mówi Babicz. Bo dla Rosjan najważniejsze w przypadku Trumpa jest to, że bierze pod uwagę interesy ich kraju. Sam kandydat republikanów wielokrotnie dawał do zrozumienia, że jeżeli zostanie prezydentem, to tak właśnie będzie.
O Władimirze Putinie Donald Trump mówił tak: „On się do mnie pozytywnie odnosi i ja tak samo odnoszę się do niego, będziemy razem pracować dla wspólnej korzyści, niektórzy mi tego zazdroszczą, oni by chcieli, żebyśmy się dalej kłócili, a Ameryka znowu straci 5 mld dolarów”. W wywiadzie dla telewizji ABC na pytanie, czy Trump wie, że w Rosji jest niszczona opozycja i zabijani opozycyjni dziennikarze, Donald Trump odpowiedział: „Jeśli ktoś zabijał dziennikarzy, to jest straszne. Ale nigdy nie udowodniono, że to Putin zabijał. Stał z pistoletem i do nich strzelał? On zawsze temu zaprzeczał. Powiedzieliście, że Putin zabijał dziennikarzy, ale nie ma na to żadnych dowodów. Ja uważam, że Putin jest prawdziwym silnym liderem. Jego popiera 80 proc. mieszkańców. A jeśli się popatrzy na Obamę, to ile będzie, 30 proc.?”.
Władimir Putin nie pozostaje dłużny. „Donald Trump to dzisiaj najpopularniejszy amerykański polityk, człowiek niezwykle utalentowany i odpowiedzialny” – mówi prezydent Rosji i trudno sobie wyobrazić bardziej pozytywny komentarz wobec kandydata, który oficjalnie nie ma nawet partyjnej nominacji.
Nigdy w historii Władimir Putin tak jednoznacznie nie popierał żadnego kandydata na amerykańskiego prezydenta. Rosyjskie poparcie ma konkretny wymiar propagandowy. Oczywiście przoduje anglojęzyczna prokremlowska telewizja Russia Today, nazywana obecnie RT, która zdecydowanie popiera Donalda Trumpa, a krytykuje Hillary Clinton. Nie jest to odosobnione zdanie. – Barack Obama był złym prezydentem, ale Hillary Clinton może być jeszcze gorszym. Jeżeli zostanie wybrana, światu grozi III wojna światowa – uważa Dmitrij Babicz.
Nowy lepszy świat
Przyczyn bliskości Donalda Trumpa i Władimira Putina jest wiele, ale podstawową jest podobne patrzenie na świat i politykę, także międzynarodową. Dla Donalda Trumpa wydaje się ona domeną umów największych tego świata. – Podobnie myśli Władimir Putin – uważa ekonomista Michaił Deliagin. Przestrzega on jednak przed traktowaniem obu polityków jako nieodpowiedzialnych wariatów, bo za ich działaniami kryje się pragmatyzm, chociaż obaj mogą grać ostro. Rosyjski prezydent marzy o powrocie do „koncertu mocarstw”, powtórki porozumień jałtańskich, czego konsekwencją będzie nowy podział świata na strefy wpływów.
– Tak jak to było w Jałcie, tak i teraz przywódcy trzech największych mocarstw, czyli USA, Chin i Rosji, powtórnie zdecydują, jakie będą losy świata – mówi Deliagin. Problem polega na tym, że dzisiejsza Rosja to kraj słaby, z ogromnymi problemami ekonomicznymi, którego jedynym atutem jest broń jądrowa. W żaden sposób nie można porównywać jej potencjału do Związku Radzieckiego z 1943 r.
Dla Stanów Zjednoczonych Rosja nie jest dzisiaj głównym przeciwnikiem, a co najwyżej potencjalnym sojusznikiem w konflikcie z Chinami. Bo to Państwo Środka jest realnym konkurentem, wrogiem politycznym i ekonomicznym. Mówi o tym głośno i Donald Trump, i jego konkurentka Hillary Clinton. Na tym konflikcie Rosja może tylko zyskać, bo jest potencjalnym sojusznikiem obu stron tego sporu. Wydaje się, że tak jak prezydent Richard Nixon popierał Chiny, żeby zwalczać swojego głównego wroga, Związek Radziecki, tak Donald Trump chce popierać Rosję jako przeciw¬wagę Chin.
Zdaniem Michaiła Deliagina tak, prędzej czy później, będzie robił każdy amerykański prezydent bez względu na to, kto nim zostanie. Punkt ciężkości przesuwa się na Pacyfik – to, co będzie decydowało o losach świata, to konflikt amerykańsko–chiński. Tym samym, chociaż Władimir Putin i Donald Trump inaczej oceniają przyczyny, które prowadzą do ich sojuszu, skutki będą bardzo podobne.
– Skończył się amerykański okres dominacji nad światem, przypieczętowany układem z Bretton Woods i Donald Trump to rozumie, dlatego szuka sojuszników przeciwko największemu wrogowi – Chinom. To daje szansę Władimirowi Putinowi, aby Rosja odgrywała znacznie większą rolę niż obecnie – mówi Deliagin.
Podobnie myśli rosyjski specjalista od marketingu politycznego Gleb Pawłowski. Jeszcze kilka lat temu na Kremlu otwierały się przed nim każde drzwi. Był doradcą do spraw międzynarodowych prezydenta Putina. Miał nad rzeką Moskwą dwupiętrowy gabinet, do którego można się było dostać prywatną windą. Dzisiaj Gleb Pawłowski urzęduje przy ulicy Twerskiej – to co prawda główna ulica Moskwy, ale jego gabinet to zawalony książkami skromny pokoik. Pomimo że jest w opozycji wobec tego, co teraz robi Władimir Putin, jego znajomość kremlowskich realiów pozostała.
Dobra zmiana Putina
- Na Kremlu wiążą ogromne nadzieje z dojściem do władzy Donalda Trumpa – przyznaje Pawłowski. Jego zdaniem to tylko część zmiany związana z populistami, którzy dostają się do władzy. Prezydent Putin i rosyjska elita postrzegają tych ludzi jako kogoś, kto mówi i działa podobnie jak oni, a z takimi zawsze łatwiej się dogadać. Zdaniem Pawłowskiego Putinowi nie chodzi o to, żeby odbudować Związek Radziecki, ale raczej o handel wymienny. Dogadywanie się w prostych sprawach. Oczywiście priorytetem rosyjskich władz jest zapewnienie sobie strefy wpływów na terenie byłego Związku Radzieckiego, przede wszystkim na Ukrainie.
Na Kremlu uważają, że ten „handel wymienny” nie jest sprawiedliwy, bo zachodnia elita załatwiała swoje interesy, zasłaniając się jedynie prawami człowieka czy wolnością mediów. Amerykanie rozszerzali strefę wpływów w Ameryce Łacińskiej przy milczącej zgodzie reszty świata, ale jeżeli Rosja chciała wprowadzać swoich ludzi na Ukrainę, Obama krzyczał o prawach człowieka.
Donald Trump stawia sprawę inaczej: my będziemy dalej dbali o swoje interesy, ale wy możecie realizować własne. Prawda jest jednak taka, że Władimir Putin już raz zawiódł się na polityku, którego uważał za strategicznego partnera i z którym łączył go podobny styl rządzenia. Chodzi o prezydenta Turcji Recepa Erdoğana. W Moskwie był on traktowany jak najbliższy sojusznik, do czasu zaostrzenia sytuacji w Syrii, gdy po wysłaniu tam rosyjskich wojsk Turcy zestrzelili jeden z myśliwców.
Gleb Pawłowski uważa, że ta sytuacja przypomina stosunek Związku Radzieckiego do Nowej Lewicy i nowych ruchów społecznych, które pojawiły się na Zachodzie w końcu lat 60. Wtedy także radzieccy przywódcy uważali, że do władzy na Zachodzie dochodzą bliscy im ideowo ludzie. – Pamiętam doskonale te czasy i skończyło się to dużym rozczarowaniem, bo wiele tych ugrupowań było mocno antyradzieckich – wspomina Pawłowskij.
Jedno jest pewne: tak jak w latach 60. i 70. popularność zyskiwały lewicowe idee, tak dzisiaj mocno zyskuje prawicowy populizm. Dla rosyjskich władz jest to wymarzona sytuacja. Przynajmniej na razie wydaje się też, że dla wszelkiego rodzaju populistów Rosja jest również idealnym sojusznikiem. Przecież Władimir Putin od zawsze głosił potrzebę walki z radykalnym islamem. Do tego dochodzi jego niechęć do liberalizmu, mniejszości seksualnych i rosyjska propaganda, która podsuwa gotowe rozwiązania. Dla Kremla ta ogromna zmiana jest postrzegana jako szansa na wyjątkowo korzystną transformację reguł gry w międzynarodowej polityce. Najważniejszy jest oczywiście wybór Donalda Trumpa na amerykańskiego prezydenta i na to bardzo liczy Władimir Putin.