Pani wstydu nie ma! Taki duży chłopiec, a nago biega. A higiena? Niech jeszcze nasika na piasek! - niemal każdy, kto latem wypoczywał na polskich plażach, słyszał podobne dialogi. - Najważniejsze, jak dziecko się czuje ze swoją nagością i czy jest mu ona do czegoś potrzebna - mówi seksuolożka Alicja Długołęcka.
Artykuł jest częścią cyklu #JedziemyWPolskę. Chcesz opowiedzieć o czymś, co dzieje się w Twojej miejscowości? Pisz na dziejesie@wp.pl.
Wszystkie teksty powstałe w ramach cyklu #JedziemyWPolskę znajdziesz tutaj.
Anna Śmigulec: Dzieci mogą się bawić na plaży na golasa czy nie?
Alicja Długołęcka, seksuolożka, pedagożka, psychoterapeutka: Najważniejsze, jak dziecko się czuje ze swoją nagością. Mniej więcej do piątego roku życia maluchowi jest "wszystko jedno". Kieruje się wygodą. Może woleć, zostać na golasa, bo zwyczajnie denerwuje go, że musi wkładać kostium, a potem go zdejmować za każdym razem, kiedy wchodzi do wody.
Są też dzieci wysokowrażliwe lub w spektrum autyzmu, które w ogóle nie lubią być w kostiumie kąpielowym, bo jest dla nich niewygodny i drażniący. Ich rodzice będą musieli nauczyć je norm społecznych, trochę na zasadzie tłumaczenia i przekonywania, że trzeba nosić strój, bo tak ustalili sobie ludzie w naszej kulturze.
Ale są też dzieci, które pierwsze wyjdą z inicjatywą: "Ja chcę być w kostiumie!". Jeśli dziecko wychowuje się we wstydliwej rodzinie, to już w wieku trzech lat może się czuć nieswojo ze swoją nagością, nawet jeżeli dorośli namawiają je: "Po co ci ten strój? Czego się wstydzisz?". Wywieranie presji nie będzie wtedy korzystne dla dziecka. Warto się wtedy z uwagą i troską przyjrzeć temu, dlaczego dziecko się wstydzi swojego ciała i co to dla niego znaczy.
A jeśli dziecko ma w domu pozytywne wzorce dotyczące nagości, to ze swoją może się czuć swobodnie nawet rok czy dwa dłużej.
Natomiast przeciętnie ten wstyd związany z nagością, z ocenianiem, z obawą przed reakcjami, pojawia się u dzieci najpóźniej na początku podstawówki. Bo w naszej kulturze tabu seksualne i tabu związane z nagością przychodzi wraz z obserwacją społecznych zwyczajów.
Więc dziecko, które w wieku przedszkolnym się nie wstydziło, może nagle w wieku wczesnoszkolnym zacząć się wstydzić, bo chodzi z klasą na basen, a tam wszyscy się zakrywają w szatni i myją się w kostiumach kąpielowych.
Albo młodsze dziecko obserwuje starszą siostrę czy starszego brata, którzy już się wstydzą i też zaczyna się wstydzić. Również w wyniku obserwacji.
Więc zalecam po prostu obserwować dziecko: jak ono się czuje ze swoją nagością i czy jest mu ona do czegoś potrzebna.
Czyli dla małego dziecka nagość to stan naturalny i dopiero dorośli zaczynają w pewnym momencie robić z niej problem?
Tak, bo w kulturach skandynawskich, gdzie dzieci od małego chodzą z całymi rodzinami - i to wielopokoleniowo, bo również z dziadkami - do saun, są do tego absolutnie przyzwyczajone. I do nagości – ale tej naturalnej. Związanej z różnorodnością płciową, wiekową, gabarytową, sprawnością, niepełnosprawnością, z tym, jak w ogóle wygląda ciało.
I jest oczywiste, że jeżeli dziecko jest wychowywane w takim środowisku, to długo będzie się czuło komfortowo ze swoją nagością i będzie zakładało kostium w pełnym zrozumieniu norm obowiązujących w różnych środowiskach i miejscach.
A jeżeli wychowuje się w rodzinie, w której ludzie wstydzą się swojego ciała i ciągle je oceniają, a także komentują wygląd innych osób, to wstyd pojawi wcześniej. Dziecko będzie się źle czuło z odkrywaniem swojego ciała, należy to uszanować i zastanowić się, czy to jest zgodne z kulturowym albo rodzinnym standardem.
Może się zdarzyć, że trzylatek żąda majteczek lub stroju kąpielowego, a z kolei sześciolatek lepiej czuje się bez nich i chce się bawić nago?
Oczywiście. Dziecko będzie się czuło dobrze ze swoją nagością do pewnego momentu - w zależności od tego, w jakim kraju i w jakiej rodzinie się wychowuje, jaki stosunek do ciała i do nagości mają jego rodzice.
Badania pokazują, że w Polsce nie jest z tym najlepiej. Już dzieci w wieku przedszkolnym mają krytyczny stosunek do swojego ciała, bo taki krytyczny stosunek mają jego rodzice. Czyli dziecko może być oswojone z nagością rodziców, ale jednocześnie obserwować ich silny krytycyzm. Zwłaszcza mamy mocno krytykują swoje ciało. A dziecko nieświadomie przesiąka tym podejściem.
Krótko mówiąc, zupełnie inaczej będzie na plaży w Szwecji, Niemczech czy Holandii, gdzie jest większe przyzwolenie na nagość - również osób dorosłych, w wyznaczonych do tego miejscach. Zupełnie inaczej będzie na plaży naturystów nad Wisłą. A jeszcze inaczej będzie na plaży w Mielnie. To są zupełnie inne środowiska.
Przeciwnicy nagości dzieci na plaży widzą dwa zagrożenia. Pierwsze to pedofile. Pani zdaniem to jest zagrożenie realne czy wydumane?
To strasznie mi się nie podoba. Kojarzy mi się z argumentem, że dziewczyna, która ma na sobie krótką spódniczkę, prowokuje do gwałtu. Nie możemy odpowiadać za to, co inni ludzie mają w głowach. Dla osoby ze skłonnościami pedofilnymi każdy bodziec może być stymulujący. I nie jesteśmy w stanie tego całkowicie kontrolować, ani nawet przewidzieć.
Przypomnę, że za czyny karalne odpowiada sprawca i to prawo powinno być respektowane. Oczywiście mówię to z perspektywy teoretycznej, a praktycznie zachęcałabym do chronienia intymności dziecka w granicach zdrowego rozsądku, czyli bez wdrukowywania swoich lęków na dziecko.
Poza tym pedofil raczej nie zaatakuje dziecka, tylko dlatego, że bawi się nago na plaży, jeśli jest pod opieką dorosłego. Raczej zaczai się na ubrane dziecko, ale pozostawione bez opieki, chociażby w piaskownicy.
Ależ oczywiście. To dorośli mają chronić dziecko przed tym, żeby nie poszło gdzieś z nieznajomym, podobnie, jak żeby nie weszło samo do wody, czy żeby nie zjadło czegoś leżącego na plaży.
Z drugiej strony, pedofil albo ktoś inny może zrobić dziecku zdjęcia i puścić je w niechciany obieg, np. umieścić je na stronach z pornografią dziecięcą.
Warto to brać pod uwagę. Ale pamiętajmy, że to są czyny karalne. Obecność jakichkolwiek rozebranych dzieci w Internecie jest zakazana. Z jakichkolwiek źródeł. Nie powinniśmy umieszczać zdjęć własnych dzieci ani zdjęć siebie samych nago, które zrobiono nam w dzieciństwie.
Prawo chroni wszystko, co wchodzi w zakres naszej prywatności i intymności. A cielesność dziecka bezsprzecznie należy do tego obszaru chronionej intymności.
Więc odpowiedzialność za ewentualne wykorzystanie nagości dziecka powinien ponosić sprawca, który narusza prawo i może skrzywdzić dziecko. Pośrednio czy bezpośrednio.
Z drugiej strony nie musimy rezygnować z rzeczy z zakresu wolności dlatego, że ktoś zaburzony może stanowić zagrożenie.
Więc wszystko w granicach zdrowego rozsądku. I tu uczulam na ważną rzecz: uwarunkowania kulturowe i miejsce. Bo czym innym jest wspomniana już plaża w Mielnie, czym innym polanka nad rzeką w naszej miejscowości, a czym innym przydomowy ogródek. No i należy się liczyć z tym, że w miejscach publicznych, gdzie jest dużo nieznanych nam ludzi, to zagrożenie jest o wiele większe.
I ja właśnie pytam o nagie dzieci na tych naszych zatłoczonych plażach.
Ja bym tam po prostu nie pojechała ze swoim dzieckiem. A w miejscach, w które wybieramy świadomie, jego nagość może być dopuszczalna i dosyć bezpieczna. Wystarczającym argumentem byłoby, że dziecko tak chce, tak lubi, tak jest przyzwyczajone, bo i my się z naszą nagością obchodzimy naturalnie i swobodnie.
Ale w naszym kraju to jest mało popularna postawa. Nie jesteśmy przyzwyczajeni i oswojeni z nagością. W ogóle mamy do niej stosunek restrykcyjny.
W mojej okolicy są rzeczki i jeziora. Jak idziemy z sąsiadkami, które mają małe dzieci, i sobie siedzimy nad brzegiem, to te dzieciaki swobodnie bawią się na golasa. Bo jesteśmy w swoim gronie i czujemy się bezpiecznie. W bardziej kameralnym środowisku zachowujemy się po prostu zgodnie z wyczuciem.
To jest zupełnie inna sytuacja niż wystawianie dziecka na widok publiczny na zatłoczonej plaży, gdzie jest olbrzymia mieszanina ludzi. Tutaj poza wspomnianymi zagrożeniami chodzi też o to, że mnóstwo ludzi to również mnóstwo rozmaitych postaw wobec nagości. Czyli dziecko i rodzice mogą być narażeni na różne nieprzyjemne komentarze i reakcje.
One mogą rzutować na jego dalsze życie?
Oczywiście, że mogą rzutować. Bo to są dwie różne rzeczy: doświadczanie nagości przez dziecko na zatłoczonej plaży, gdzie ludzie mogą komentować, wtrącać się, a nawet gapić się w nieżyczliwy sposób. Albo udzielać reprymendy rodzicom. A zupełnie innym doświadczeniem dla dziecka jest pojechanie z rodzicami i z zaprzyjaźnioną rodziną kamperem nad puste jezioro i pływanie na golasa w tym jeziorze w zaufanym towarzystwie. I budowaniu na golasa zamków z wodorostów.
Tu ta nagość jest wpisana w naturę i w czucie ciała. Nie jest niehigieniczna, nie jest związana z patrzeniem się i z żadnym ocenianiem.
No właśnie, drugi zarzut wobec nagich dzieci na plaży jest taki, że to niehigieniczne. Bo dziecko się zatrze od piasku albo nasika na tę plażę.
Na plaży publicznej, na której są tysiące ludzi, to jest argument. A z drugiej strony, w kameralnym otoczeniu na łonie czystej przyrody – już zupełnie nie. To są dwie zupełnie różne sytuacje.
Parę lat temu sama byłam oburzona, kiedy zobaczyłam kobietę wystawiającą może rocznego chłopca do sikania na środku plaży w Orłowie. A potem znajoma pielęgniarka wytłumaczyła mi, że mocz takiego małego dziecka jest zwyczajnie jałowy, czyli nie stanowi dla innych zagrożenia.
Dlatego mówię: nagość na publicznej plaży może stanowić zagrożenie związane z nadużyciem, przykrą oceną i zakażeniami. I nie chodzi mi o dobro innych plażowiczów, tylko o dobro dziecka. Zwłaszcza w szczycie sezonu, kiedy ludzie sikają, wymiotują, zostawiają mnóstwo śmieci, w tym psujące się jedzenie. To jest siedlisko brudu i bakterii.
A nagość lubi intymność. W tym też intymne, czyste i bezpieczne miejsca w naturze. Więc podkreślam: wszystko w granicach zdrowego rozsądku. I w zgodzie z emocjami dziecka i z naszymi własnymi.
Zadajmy sobie też pytanie: po co to robimy? Czemu ta nagość naszego dziecka służy? Tak samo jak warto sobie zadać pytanie: po co się ubieramy w określonych sytuacjach i w co? Warto te sprawy przemyśleć. Żeby nie działać bezrefleksyjnie, nie małpować cudzych zachowań, bez zbadania własnych motywacji.
Mogę być entuzjastką naturalnego stosunku do ciała i nie chcę dziecka skazić ubieraniem w kostiumy, więc puszczam je nago na plaży, bo takie mam poglądy. Ale dziecko może się czuć na tej plaży zawstydzone i przymuszane.
Stąd kolejne pytanie: czy takie podejście z naszej strony jest rozsądne? W domyśle: no, ja bym to podawała w wątpliwość. Jeżeli chcemy wychowywać nasze dziecko w ciało-pozytywnym klimacie, to warto wziąć pod uwagę, na co je narażamy. Czyli zabierać je w miejsca, w których będzie mniej zagrożone wszystkim, o czym już wspomniałyśmy: że ktoś zrobi zdjęcie, ale też i w ogóle różnymi uwagami innych ludzi. I nie chodzi mi o to, żeby się chować przed wszystkimi, ale żeby brać pod uwagę, że może to być dla dziecka nieprzyjemne, krępujące i zagrażające.
To są bardzo złożone sprawy: co wolno, a czego nie wolno. Ale ostatecznie to my jesteśmy odpowiedzialni za nasze dziecko.
A właściwie co mówi o nas to oburzenie dorosłych na widok nagich dzieci bawiących się na plaży?
Jeżeli się na coś oburzamy, to oznacza, że bardzo szybko włącza nam się ocena. A tam, gdzie jest ocena, a nie refleksja, pod spodem kryje się lęk. I bardzo często nie zdajemy sobie nawet sprawy, przed czym. Czujemy tylko pewien dyskomfort i nie wiemy tak naprawdę, o co nam chodzi. W tym przypadku może to być lęk przed tym, że zdjęcia dzieci zostaną wykorzystane przez środowiska pedofilskie.
Ale drugi lęk, który może wywoływać taką wczesną ocenę w postaci oburzenia właśnie, to często projektowanie własnych uczuć związanych z nagością. Czyli tego wstydu, który został nam wdrukowany w dzieciństwie.
Tu bym zachęcała do tego, żeby się zatrzymać i zdać sobie sprawę, że wyrażanie oburzenia w ten sposób nikomu nie pomaga. Sama osoba oburzona jest w lęku, czyli w dyskomforcie.
Rodzice dziecka są zawstydzani i mogą się czuć sfrustrowani. A dziecko, które jest świadkiem takiej sytuacji, najbardziej na tym cierpi.
Czy to wynika z tego, że w Polsce mamy już uwewnętrznioną postawę wstydu i grzechu?
Zdecydowanie tak. Żyjemy w kraju, w którym ciało jest kojarzone z grzechem, z czymś niższym, gorszym, podległym wobec ducha. I ta ambiwalencja jest tak naprawdę poplatońska, ale też chrześcijańska, związana z rozdzieleniem duszy od ciała.
Żyjemy w czasach, w których ta stara koncepcja zderza się z nową, w której traktujemy siebie już jako całość. Bo przecież bez ciała nie istniejemy. Więc istotne jest, jaki będziemy mieli stosunek do cielesności i czego będziemy uczyć nasze dziecko. I tutaj zgodność i spójność emocji z sytuacją wydają mi się najważniejsze. Czyli że nie ma sensu przyjmować postawy walczącej akurat w tak intymnym obszarze, jakim jest nagość, i np. na siłę zachęcać dziecko do biegania nago, albo mówić: "No, nie wstydź się!". Bo nie tędy droga.
Warto raczej stwarzać takie warunki, w których dziecko może doświadczać swojej nagości w pozytywny sposób. Zatłoczona plaża niekoniecznie się do tego nadaje.
Ale niekoniecznie do czego?
Do tego, żeby dziecko w doświadczaniu swojej nagości musiało się konfrontować z innymi ludźmi.
Naprawdę są do tego lepsze miejsca. Jeśli to w ogóle jest spójne z naszym sposobem myślenia o cielesności i sposobem wychowania.
Bo nie ma jednej reguły. W tym też jako rodzice i jako dorośli jesteśmy różni. Więc podkreślam: wszystko, ale z głową.
No i możemy być rodzicami, którzy mają taki stosunek do cielesności, że nagość zawsze jest intymna. Ale wtedy z reguły dziecko będzie wychowywane w takim właśnie klimacie i tacy rodzice nie będą eksperymentować z nagością dziecka w różnych miejscach. Kwestia nagości raczej dotyczy rodziców, którym zależy na tym, żeby dziecko pozytywnie doświadczało swojej cielesności w swobodnej zabawie w naturze.
Więc najważniejsze to pomyśleć o tym, jakie warunki są dla dziecka bezpieczne i komfortowe.
Anna Śmigulec, dziennikarka Wirtualnej Polski