"Wojny nie będzie". Eksperci wskazują jednak na zagrożenie dla PiS
Wojny nie będzie - przekonują w rozmowie z Wirtualną Polską analitycy polityki. Jak wskazują, PiS zyskuje na nieustającej atmosferze konfliktu i zagrożenia ze strony Rosji, a jednocześnie nie musi się martwić o uderzenie gospodarcze w związku z potencjalnym atakiem zbrojnym Putina na Ukrainę. Wszystkie scenariusze są jednak możliwe, choć wciąż ten najczarniejszy jest najmniej prawdopodobny.
- Z wielkiej chmury będzie mały deszcz, albo w ogóle tego deszczu nie będzie. Rosjanie wysyłają sygnały, które mówią: "zobaczcie, propaganda wojenna Zachodu przegrała", widzimy wycofywanie jednostek rosyjskich z pogranicza z Ukrainą. Ten scenariusz gospodarczo dla Polski jest dobry, ale politycznie dla PiS już niekoniecznie - mówi Wirtualnej Polsce prof. Antoni Dudek z UKSW.
Dlaczego? - Ponieważ nie będzie zjawiska podobnego jak w przypadku kryzysu przy granicy z Białorusią: czyli konsolidacji społecznej wobec władzy, na czym PiS skorzystało w ubiegłym roku - tłumaczy ekspert.
Prof. Dudek dodaje, że wciąż możliwy jest scenariusz tzw. ograniczonej wojny. - Akcja zbrojna Ukrainy na terenie spornym, czyli na terenach republik Ługańskiej i Donieckiej, mogłaby wywołać reakcję Rosji. To byłby jednak konflikt lokalny, o ograniczonych konsekwencjach ekonomicznych z punktu widzenia Polski - wyjaśnia politolog.
Przyznaje, że politycznie dla PiS taki scenariusz nie byłby zły: - Prorządowe media przedstawiałyby ten konflikt jako konflikt wręcz apokaliptyczny, znów doszłoby do pewnej konsolidacji wokół władzy - podobnie, jak było to podczas kryzysu przy granicy z Białorusią - mówi ekspert.
Po drugie - jak wskazuje nasz rozmówca - do Polski mogłaby dotrzeć grupa migrantów ekonomicznych z Ukrainy. A Polska potrzebuje rąk do pracy - przekonuje prof. Dudek.
Przypomnijmy: Rada Najwyższa Ukrainy wezwała społeczność międzynarodową do potwierdzenia integralności terytorialnej i nienaruszalności ukraińskich granic oraz do nieuznawania decyzji Rosji dotyczących statusu separatystycznych regionów. Niemal w tym samym czasie rosyjska Duma zaapelowała do Władimira Putina o uznanie niepodległości zajętych siłą terenów na wschodzie Ukrainy, gdzie prorosyjscy separatyści utworzyli marionetkowe republiki.
Antoni Dudek w rozmowie z WP przyznaje, że scenariusz ostrej eskalacji militarnej - o którym grzmiał pod koniec ubiegłego tygodnia Waszyngton - jest dziś najmniej prawdopodobny. - Putin zdaje sobie sprawę, że okupacja Ukrainy przy mocno antyrosyjskim nastawieniu większości Ukraińców byłaby powtórką z Afganistanu dla Związku Sowieckiego. Putin miał jeszcze złudzenia w 2014 roku, ale dziś sytuacja jest inna - tłumaczy politolog z UKSW.
Prof. Dudek przyznaje, że gdyby ten najgorszy scenariusz się zrealizował - a w Polskę uderzyłoby gospodarcze tsunami - to "PiS wszystko zrzuci na wojnę". - Władza miałaby tu rację, bo jeśli Zachód nałożyłby maksymalne sankcje na Rosję, to ceny nośników energii poszłyby bardzo mocno w górę. Ale ja w radykalny scenariusz nie wierzę - mówi politolog.
Podobnie uważa prof. Rafał Chwedoruk z Uniwersytetu Warszawskiego. - Nie ma realnej groźby konfliktu zbrojnego - uważa politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - Rosja kilkanaście lat zabiegała o budowę gazociągu Nord Stream 2. Największe dochody czerpie ze sprzedaży surowców do Europy Zachodniej. I po tym wszystkim Rosja miałaby to wszystko zniszczyć, tylko dlatego, żeby zająć zdepopulowane ziemie ukraińskie? - pyta retorycznie ekspert.
Nasz rozmówca dodaje, że w obecnej sytuacji korzystać może obóz rządzący, ponieważ "mamy do czynienia ze społecznym przeświadczeniem o istnieniu zagrożenia". - Taka sytuacja sprzyja każdemu, kto sprawuje władzę - mówi nam Chwedoruk.
I przypomina, że na kryzysie w 2014 roku korzystała - przed wyborami do Parlamentu Europejskiego - Platforma Obywatelska.
Prof. Chwedoruk uważa, że ewentualnym zagrożeniem dla PiS mogłyby być napięcia społeczne i ekonomiczne w przypadku napływu dużej liczby migrantów zza wschodniej granicy.
Wojna pogłębi kryzys gospodarczy
Ryzyka wojny nie widzą także na horyzoncie niektórzy ekonomiści. - Uważam, że ze strony Rosji to jest tylko i wyłącznie demonstracja, która ma przyciągnąć do dyskusji i przestraszyć - i to się udało. - To jest teatrzyk wojenny Putina, który chce uzyskać owoce wojny bez wojny - uważa Piotr Kuczyński, analityk rynków finansowych Xelion.
Z kolei Piotr Bujak, ekonomista z PKO BP, bierze pod uwagę ryzyko eskalacji konfliktu. Jakie konkretnie skutki może to przynieść?
- Ukraina i Rosja to bardzo poważni gracze na światowym rynku zbóż. Jest zagrożenie, że tej podaży ukraińsko-rosyjskiej zabraknie - mówił w programie "Money. To się liczy" Bujak.
Jak przyznał ekspert, gdyby doszło do eskalacji działań militarnych, doszłoby do czasowych zaburzeń dostaw nie tylko zbóż, ale także innych produktów rolnych, surowców, stali. - Ceny ropy i gazu powędrują w górę. Ten konflikt jest poważnym źródłem presji inflacyjnej. Będziemy mogli to zauważyć w naszych rachunkach - zaznaczył Piotr Bujak.
W przypadku eskalacji działań militarnych na wschodzie - jak wskazują eksperci - grozi nam osłabienie złotego, dalsze spadki na giełdzie, odpływ kapitału i ograniczanie ryzyka ze strony inwestorów. Możliwe są problemy z dostawami gazu, wzrost cen surowców i skok inflacji. Zagrożona będzie wymiana handlowa. To wszystko odbije się na kieszeniach Polaków - a sytuacja finansowa milionów obywateli jest już dziś i tak dużo gorsza niż przed pandemią.
Pewne jest, że przygotowana przez rząd tarcza antyinflacyjna nie zdusi drożyzny, którą spotęguje eskalacja działań militarnych Rosji. Wojna uderzyłaby także w strategię NBP - umacniania złotego i kontynuowania podwyżek stóp procentowych. O niektórych zagrożeniach z tym związanych pisał portal Money.pl.
Ale to wciąż najczarniejszy z możliwych scenariusz. Jest on brany pod uwagę, ale - zdaniem ekspertów - nadal jest mało prawdopodobny.
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl