Wojna z ISIS może potrwać nawet całe dekady. Państwa Islamskiego nie da się pokonać samymi nalotami
Amerykańscy generałowie przewidują, że wbrew optymistycznym prognozom Białego Domu, wojna z Państwem Islamskim może potrwać nawet całe dziesięciolecia. Destabilizacja Bliskiego Wschodu zwiastuje pogłębienie się problemów, z którymi dziś zmaga się Europa.
01.09.2015 | aktual.: 01.09.2015 16:38
Już opublikowany pod koniec lipca wspólny raport amerykańskich agencji wywiadowczych nie pozostawiał złudzeń. Prowadzone od roku naloty na Państwo Islamskie, choć kosztowały miliardy dolarów, w niewielkim stopniu osłabiły jego filary. Co prawda powstrzymano ekspansję samozwańczego kalifatu, jednak to wszystko, na co było stać skleconą przez Waszyngton koalicję. W rzeczywistości na froncie wojny z dżihadystami trwa strategiczny impas.
Perspektywa rychłego zwycięstwa nad ISIS rysuje się tak mgliście, że wojskowi planiści w USA manipulowali nawet doniesieniami wywiadu, aby przedstawić administracji Baracka Obamy bardziej optymistyczny obraz prowadzonej kampanii. Tak przynajmniej wynika z niedawnego śledztwa dziennikarskiego przeprowadzonego przez "New York Times".
Zmęczenie zamorskimi wojnami
Nie zmienia to faktu, że zarówno Biały Dom, jak i większość członków Kongresu unikają jakichkolwiek deklaracji na temat tego, jak długo może potrwać wojna z Państwem Islamskim. Po Iraku i Afganistanie amerykańskie społeczeństwo jest zmęczone zamorskimi ekspedycjami. Nic więc dziwnego, że politycy nie chcą mówić o kolejnej kampanii militarnej, która może przeciągnąć się na długie lata.
Tymczasem amerykańscy generałowie przewidują, że pokonanie ISIS może zająć nawet całe dziesięciolecia. - Według mnie ISIS jest problemem na 10-20 lat, a nie na dwa lata - mówił w połowie lipca gen. Ray Odierno, szef sztabu US Army, krótko przed odejściem ze służby. - Administracja (Obamy) powiedziała, że zajmie to od trzech do pięciu lat. Ale żeby pokonać ISIS, potrzeba będzie o wiele więcej czasu - przewidywał wojskowy, cytowany przez serwis Defense News.
Podobnego zdania jest również admirał Sandy Winnefeld, który tuż przed odejściem ze stanowiska wiceprzewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów udzielił wywiadu magazynowi "Foreign Policy". Walkę z Państwem Islamskim porównał w nim do zimnej wojny i stwierdził, że jego zdaniem potrwa ona całe pokolenie.
Brak wizji strategicznej
Według "Foreign Policy" Odierno i Winnefeld nie są odosobnieni w swoich poglądach. Coraz więcej amerykańskich dowódców wysokiego szczebla w prywatnych rozmowach skarży się na brak - ich zdaniem - spójnego, długoterminowego planu walki z ISIS ze strony Białego Domu czy Kongresu. Na domiar złego, wydaje się, że obecna strategia, choć powstrzymała zwycięski pochód dżihadystów, wyczerpała już swoje możliwości.
- Barack Obama nie ma żadnej strategii. Już konflikty w Syrii i na Ukrainie pokazały, że on nie ma tej wizji strategicznej. Więc nie spodziewałbym się zwiększenia działań ze strony Amerykanów przeciwko Państwu Islamskiemu. Nie wiadomo, co będzie po wyborach, ale byłaby to bardzo trudna operacja - ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską dr Robert Czulda z Uniwersytetu Łódzkiego, znawca tematyki bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie.
Mimo mizernych efektów kampanii bombardowań, Pentagon i Biały Dom wykluczają użycie wojsk lądowych. Trauma po Iraku i Afganistanie jest tak duża, że nawet większość republikańskiej opozycji z góry odrzuca ten pomysł.
- Żeby wygrać taką wojnę partyzancką, co zresztą w historii mało komu udało się zrobić, wystarczy spojrzeć chociażby na Afganistan, trzeba przede wszystkim zaangażować siły lądowe. A jak widzimy, nie ma do tego chętnych ani na Zachodzie, ani wśród krajów arabskich - wskazuje Czulda. - Partyzantów jeszcze nikt nie pokonał z powietrza - dodaje.
Ani Irak, ani Iran
Nawet zakładając, że USA w końcu wysłałyby swoich żołnierzy na front iracki i wyparły bojowników Państwa Islamskiego, to do ostatecznego zwycięstwa potrzebne są sprawne siły państwa irackiego. Wojska amerykańskie nie mogą przecież pilnować porządku nad Eufratem i Tygrysem po wsze czasy.
Amerykanie szkolili Irakijczyków od lat. Nie brakowało im uzbrojenia ani pieniędzy. Jednak kiedy przyszedł dzień próby, ich wartość bojowa okazała się zerowa. W czerwcu 2014 roku tysiące irackich żołnierzy i policjantów porzucały broń i uciekały w popłochu przed wielokrotnie mniejszymi siłami dżihadystów. Dziś Pentagon znów wydaje setki milionów dolarów na szkolenie irackich sił bezpieczeństwa, lecz nikt nie może dać gwarancji, że tym razem efekt będzie diametralnie inny.
Obrazu sytuacji nie zmieni także większe zaangażowanie Iranu. - W wymiarze taktycznym walka z Państwem Islamskim leży w interesie zarówno Iranu, jak i Zachodu. Ale jeżeli spojrzeć szerzej, to te oba bloki mają zupełnie inny cel. Celem Teheranu jest daleko idący wpływ na sytuację w Iraku i Syrii, natomiast państwa zachodnie widzą Irak jako kraj demokratyczny i niezależny, a nie forpocztę Iranu. Zatem z perspektywy strategicznej, na dłuższą metę, te interesy są zbyt rozbieżne - zauważa Czulda. Ponadto rozszerzenie irańskich wpływów nad Eufratem i Tygrysem jest nie do przyjęcia dla rywalizującej z ajatollahami Arabii Saudyjskiej.
Wszystko wskazuje więc na to, że wojna z Państwem Islamskim będzie bardzo długa i niezwykle brutalna. Zwiastuje też pogłębienie się problemów, z jakimi dziś zmaga się Stary Kontynent. Destabilizacja Bliskiego Wschodu napędza kolejne fale uchodźców szturmujących bramy UE. Rośnie też zagrożenie terroryzmem - zarówno ze strony powracających do Europy dżihadystów, jak również "samotnych wilków" inspirowanych przez propagandę ISIS.