Wojna USA z Chinami nadal jest możliwa. Donald Trump nie uspokoił nastrojów
Spór o wyspy na Morzu Południowochińskim, Korea Północna i Tajwan to punkty zapalne w relacjach pomiędzy Chinami a USA. Spotkanie Donalda Trumpa z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem nie zmniejszyło napięć i konfliktów pomiędzy dwoma mocarstwami. Konflikt dwóch potęg nuklearnych nadal jest możliwy – ostrzega "Le Figaro"
Według pekińskiego korespondenta gazety, Cyrille’a Pluyette, zeszłotygodniowe spotkanie prezydenta USA z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem nie do końca przekreśliło ryzyko konfliktów zbrojnych w Azji i wojny z USA. A potencjał militarny Chin rośnie w takim tempie, że za 10 lat będą mogły realizować swoje ambicje bez rozpoczynania walki zbrojnej.
Według korespondenta "Le Figaro" głównym punktem zapalnym jest arsenał jądrowy Korei Północnej. A wysłanie przez USA lotniskowca w pobliże koreańskiego wybrzeża świadczy o tym, że prezydenci USA i Chin nie mogą uzgodnić, w jaki sposób powstrzymać zbrojenia jądrowe Kim Dzong Una.
"Stany Zjednoczone dały do zrozumienia, że gotowe są uderzyć na Koreę Północną, jeśli Pekin nie zwiększy nacisków na niesforną sąsiadkę" – czytamy. Cytowany przez gazetę sinolog z uniwersytetu w Hongkongu obawia się, że konsekwencje "chirurgicznego" uderzenia, z którego miałoby ograniczyć skalę konfliktu i tak mogą być trudne do opanowania. W przypadku ataku na Koreę Północną, Kim Dzong Un może zdecydować się na kontratak na sąsiada z południa, z którym formalnie nigdy nie zakończono wojny.
Jednak według innego eksperta, Chiny mają obawiać się wojny atomowej w pobliżu swoich granicy i za wszelką cenę chcą uniknąć takiego scenariusza. Ale z drugiej strony nie chcą też wywrzeć presji gospodarczej na Korei Północnej aby obalić reżim Kim Dzong Una. Jak tłumaczy ekspert, Chiny równie mocno, jak wojny, obawiają się zjednoczenia obu Korei i fali uciekinierów.
Duży może więcej
Sprawa Korei Północnej nie jest jedynym źródłem napięcia. Punktem zapalnym jest Tajwan i wysepki na Morzu Południowochińskim. Chiny regularnie roszczą sobie do nich prawo i tym samym rozszerzają kontrolę nad zasobami naturalnymi pod dnem morza, co nie podoba się sąsiadom Państwa Środka. Gazeta przypomina pojawiające się w chińskiej prasie groźby, że "próba powstrzymania Pekinu przed panowaniem nad tymi wyspami oznaczać będzie wojnę między dwoma mocarstwami jądrowymi".
Według ekspertki od Azji Południowo-Wschodniej Sophie Boisseau du Rocher, Donald Trump nie pójdzie na wojnę z Chinami w obronie spornych wysp na Morzu Południowochińskim. Tym bardziej, że część państw regionu woli zrzec się kontroli nad wyspami kosztem dobrych relacji z Chinami. Jednak "nie można wykluczyć incydentów w przypadku kolizji myśliwców lub okrętów (chińskich i amerykańskich) na Morzu Południowochińskim" - zauważa "Le Figaro".
Chiny nie rezygnują z Tajwanu
Ekspertów niepokoi też sprawa Tajwanu. Chiny od lat uważają ten kraj za zbuntowaną prowincję i wciąż nie zrezygnował z możliwości użycia siły, żeby przyłączyć wyspę do reszty Chin. Temperatury sporu nie obniża wysłanie w okolice wyspy jedynego chińskiego lotniskowca. W odpowiedzi Tajwan przegotowuje się na najgorszy ze scenariuszy i stara się wzmocnić swą armię. Jednak bez pomocy USA nie obroni się przed Chinami. Jak zaznacza francuski dziennik, do ofensywy nie dojdzie w najbliższym czasie, ale nie można jej też wykluczyć w dłuższej perspektywie.
Chiny coraz bardziej rywalizują z USA o przewodzenie nad światem i narzucanie swojej woli innym. Jak zauważa "Le Figaro", za 10 lat Amerykanie nie będą w stanie dorównać liczbie chińskich okrętów w regionie. A to może oznaczać, że Pekin osiągnie swoje cele bez rozpoczynania wojny z sąsiadami.