Wojna polsko-polska pod flagą unijną. Skorzystają na niej Donald Tusk i Jarosław Kaczyński
Donald Tusk ignorował polski rząd w zabiegach o pozostanie na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. W konflikcie wokół wyboru szefa Rady Europejskiej obie strony chciały upokorzyć oponenta. Wojna polsko-polska przeniosła się pod flagi unijne. Spór skalkulowano zarówno na zyski Donalda Tuska jak i Jarosława Kaczyńskiego; podszyty był jednak wielkimi emocjami.
09.03.2017 | aktual.: 09.03.2017 18:01
Politycy PiS nie raz podkreślali, że Donald Tusk nie zwracał się nigdy do polskiego rządu z prośbą o udzielenie mu poparcia albo wystawienie go jako kandydata ubiegającego się o odnowienie mandatu. Opinia rządu ws. Tuska jest jednak - zwłaszcza tutaj - wykonaniem decyzji samego Jarosława Kaczyńskiego. A prezes PiS już w październiku 2016 r. mówił, że poparcia dla Tuska nie będzie. Pytanie było tylko takie: czy będzie sprzeciw czy nie.
Im bliżej było decyzji Unii ws. Tuska, tym bardziej zaostrzała się retoryka prezesa, któremu jedynie wtórował rząd PiS. Tuż przed aktualnym szczytem UE w Brukseli nawet drobne odstępstwo od linii PiS ws. Tuska, to byłaby prośba o wyrzucenie z tej partii.
Jednocześnie co rusz pojawiały się sugestie polityków PiS, że Tuska ma pewne szanse na zdobycie poparcia polskiego rządu, ale musi udowodnić, że na nie zasługuje. Witold Waszczykowski mówił choćby, że "Tusk ma czas, aby zmienić swój stosunek do polskiego rządu". To jednak jasne było od miesięcy, że na wsparcie rządu Beaty Szydło liczyć nie może. Tusk niczego nie zmieniał, wbijając czasami - w białych rękawiczkach - szpile w ekipę PiS.
Na gwałtowności starcia o Tuska dodatkowo wpłynął termin decyzji UE - przypadł on bowiem na czas tuż przed rocznicą katastrofy smoleńskiej. A to tylko eskaluje emocje. Kontekst sprzyja zatem nie dyplomatycznemu rozwiązaniu, ale konfrontacji. Zwarcie polskiego rządu z pozostałymi państwami Unii o fotel Tuska nie wygląda na wyreżyserowane. Konflikt obliczony jest na krajowe potrzeby, bo od samego początku nikt z obozu PiS nie mógł zakładać wygranej kontrkandydata Tuska - Jacka Saryusza-Wolskiego. Podobnie szanse na utrącenie Tuska od początku były minimalne.
O nakłonieniu 27 państw Unii do poparcia Janusza Saryusza-Wolskiego nikt - nawet w PiS - nie myślał na serio, a jedynie jako o alibi, że rząd Polski popierał Polaka. A przez to nie zaparł się zasady, która w polskiej polityce jest powszechnie uznawana.
Patrząc już nie na polityków, ale na wyborców, to sprzeciw wobec Tuska wcale nie musi być dla PiS kosztowny. Dlaczego? Badanie dla TVN24 pokazuje bowiem: 30 proc. respondentów uważa, że polski rząd "zdecydowanie nie" powinien popierać Donalda Tuska, a kolejnych 11 proc. mówi "raczej nie" powinien. Przy całej nieufności wobec sondaży, to nawet więcej niż wyniki PiS w badaniach poparcia społecznego.
Opór wobec Tuska jest bowiem zogniskowany przez PiS, ale wspierają go zapewne wyborcy nie tylko tej partii, ale i antysystemowych formacji jak Kukiz'15 czy kolejne wcielenia partii Janusza Korwin-Mikkego. Paradoksalnie więc PiS - ale tylko na krajowym podwórku - może na awanturze w Brukseli skorzystać. Choć straty w polityce międzynarodowej dla Polski są ewidentne.
Już nawet nie chodzi o otwarty spór Warszawy z Berlinem, któremu Tusk zawdzięcza stanowisko, ale także poróżnienie z Węgrami, Litwą, Czechami czy Słowacją. Czyli z państwami naszego regionu Europy, którym zależało na tym, aby przewodniczącym RE był obywatel "nowej Unii".
Wobec nieuchronności porażki w torpedowaniu kandydatury Tuska dla PiS najwygodniej jest zostać ofiarą "brukselskich elit, które nie szanują demokracji", by występować w roli pokrzywdzonych.
Tym sposobem wojna polsko-polska przeniosła się na salon europejski. W Polsce PO i PiS żywią się wzajemnym konfliktem. Dziś w dyskusji wokół Tuska i Nowoczesna Ryszarda Petru i Kukiz;15 czy PSL są zmarginalizowane.
Podtrzymywanie wrogości między PiS a Tuskiem jest tu użyteczne także dla samego Tuska. Wciąż bowiem jest on uosobieniem opozycji wobec PiS. A ignorowanie polskiego rządu i ocalenie stanowiska po takim zlekceważeniu rządu PiS, tylko pokazuje pewność siebie Tuska i buduje jego pozycję w kraju - a to, jeśli będzie kandydował na prezydenta w 2020 r., może być cenny kapitał.