Wojna na słowa, teczki i spoty
Kampania prezydencka dobiega końca. U jej kresu można niewątpliwie potwierdzić, że walka o najwyższy urząd w państwie była brutalna, bezpardonowa, inna niż wszystkie dotychczasowe. Spełnił się czarny scenariusz: światło dzienne ujrzały brudy większe i mniejsze, a ataki kierowano nie tylko wobec kontrkandydatów, ale także wobec ich ojców i dziadków. Były oskarżenia, przeprosiny, sprostowania, nie zabrakło pomówień i ściętych za nie głów.
20.10.2005 12:37
Jeszcze podczas swego wystąpienia programowego w Zabrzu Zbigniew Religa mówił: Wielu życzliwych mi ludzi pyta się: po co to panu? Polityka jest brudna, a kampania będzie brutalna i wymagała grubej skóry. Otóż oświadczam: ważnym powodem, dla którego zdecydowałem się ubiegać o urząd prezydenta jest to, że nie godzę się na taki obraz polityki. Dalej Religa mówił o polityce jako służbie dla wspólnego dobra, obowiązku, odpowiedzialności, konieczności przełomu moralnego, honorze, bezinteresowności... Jak bardzo utopijny wydźwięk miały jego słowa, jak na dłoni widać było już w połowie sierpnia, gdy kampania wyborcza ruszyła z kopyta, definitywnie kończąc ospały wakacyjny okres (dodajmy również, że ostatecznie Religa chyba pogodził się z właśnie takim a nie innym obrazem polityki, skoro ostatecznie z wyborów się wycofał...).
Zmasowanego ataku nie spodziewał się najprawdopodobniej Włodzimierz Cimoszewicz, który na jednej z konferencji prasowych mówił: (...) ze względu na czas wakacyjny, kampania nie będzie intensywna, nie powinna być agresywna. (...) Nie zamierzam atakować moich rywali, jak również odpowiadać na ich ataki. Jeżeli w Polsce jesteśmy tak niezadowoleni z jakości życia politycznego, to nikomu z nas nie wolno ulegać brutalnej logice kampanijnej walki! Bo taki obraz będziemy pokazywali i taki otrzymamy - skłóconej i znienawidzonej nawzajem Polski. A ja takiej Polski nie chcę!
Przyczyna prania brudów
Choć Cimoszewicz bronił się jak mógł przed publicznym praniem brudów, to jednak jak na ironię to właśnie on stał się głównym celem politycznych ataków. Gdzie tkwi przyczyna? W rekordowym poparciu w sondażach po tym jak Cimoszewicz, najpierw odpowiednio podsycając napięcie, a potem - co było do przewidzenia, stanął do walki o prezydencki fotel? Zauważmy, że burza wokół należących do niego akcji PKN Orlen i upoważnienia do zmiany oświadczenia majątkowego wcale nie była początkiem brudnej kampanii wyborczej. Znacznie wcześniej bowiem politycy stosowali zagrywki, mające postawić w złym świetle ich „przeciwników”. A to Jarosław Kaczyński w telewizyjnym spocie krytykował Aleksandra Kwaśniewskiego za decyzję o wyjeździe do Moskwy na obchody 60. rocznicy zwycięstwa... A to Liga Polskich Rodzin, również w telewizyjnej reklamówce, próbowała przekonać, że „dwóch pederastów to nie to samo co mąż i żona”...
Podczas ogłaszania decyzji o ubieganiu się o najwyższy urząd w państwie wielu kandydatów mówiło o: zdrowym rozsądku i konieczności przywrócenia przestrzegania prawa (Lech Kaczyński), umiarze, optymizmie i wierze w przyszłość (Marek Borowski) czy prawdzie i wartościach (Donald Tusk). Nastroje zradykalizowały się nieco później – Kaczyński chociażby ostrzegał społeczeństwo, że wybór między nim a Cimoszewiczem będzie wyborem między Polską solidarnościową a Polską peerelowską. Zaktywizował się również kandydat PSL Jarosław Kalinowski, oskarżając elity o „złodziejską prywatyzację” i „wysługiwanie się obcym”. Komentator „Gazety Wyborczej” Edward Krzemień napisał wówczas: Kalinowski w pogoni za Lepperem i Giertychem popłynął z modnym dziś nurtem. Rynsztokiem. (Tylko PSL ma czyste ręce - mówił Kalinowski w „Sygnałach Dnia” w Polskim Radiu w połowie lipca).
W nakręcającej się spirali wzajemnych oskarżeń opamiętać się próbował Marek Borowski, który w wywiadzie dla Wirtualnej Polski zaapelował o ucywilizowanie i zracjonalizowanie brutalnej kampanii wyborczej. (...) Zaproponowałem ujawnienie teczek kandydatów i zaprezentowanie konkretnych programów zamiast skupiania się na rozliczaniu przeszłości. Sam jako polityk trzymam pewien standard kultury politycznej i tego nie zmienię - oświadczył Borowski, po czym jego sztab wyborczy zaatakował Samoobronę za rzekomy plagiat hasła wyborczego Borowskiego z 2001 roku (kampania do Sejmu) – „Każdy człowiek jest ważny”.
Byleby do władzy
Borowski wypełnił to hasło rzetelną treścią. Andrzej Lepper natomiast traktuje hasła i programy czysto instrumentalnie – jest mu wszystko jedno pod jakim hasłem, z jakim programem pójdzie, byleby tylko zdobyć władzę - uznał sztab wyborczy kandydata Socjaldemokracji Polskiej. Fakt, iż – jak podał pan Marek Borowski na swojej stronie internetowej, że używał tego hasła w ostatnich wyborach do Sejmu, gdy organizował konkursy gazetek szkolnych i akcje leczenia zębów u dzieci, nie daje mu praw do wyłączności - odparł dyrektor Biura Krajowego Samoobrony Jerzy Maksymiuk. Ot, taka polityczna wymiana złośliwości, do której nota bene doszło również między SdPl a sztabem Donalda Tuska, gdy ludzie Borowskiego za kłamliwe uznali telewizyjne spoty wyborcze kandydata z ramienia Platformy Obywatelskiej. Generalnie poszło o to, kto bardziej przysłużył się faktowi odebrania posłom „trzynastek”- cały Sejm, czy może sam Tusk. Poszło też o to, że SdPl zaprotestowała przeciw przedstawianiu PO jako „jedynej partii politycznej,
która nie bierze pieniędzy z kasy państwowej”, bo przecież – jak dowodził szef prezydencko-parlamentarnego sztabu SdPl Arkadiusz Kasznia – Socjaldemokracja też nie bierze...
By na wyborczej scenie nie zrobiło się zbyt spokojnie, postarał się dodatkowo sztab Zbigniewa Religi, oskarżając Borowskiego i Tuska razem wziętych za to, że ich spoty rzekomo łamały prawo wyborcze, a więc emitowane były w czasie reklamowym, przeznaczonym dla partii politycznych. Jak oświadczył wówczas szef sztabu Religi Aleksander Pociej, „przed rozpoczęciem tej kampanii wyborczej wszyscy zakładali, że będzie to kampania pełna przemocy i nieczystych zagrań, ale nikt się nie spodziewał, że będzie to kampania charakteryzująca się łamaniem prawa przez sztaby wyborcze i samych kandydatów na najwyższy urząd w państwie”.
Za wymianę złośliwości – bo raczej były to argumenty typu ad personam – trudno było uznać notoryczne wypominanie Cimoszewiczowi powiązań jego ojca ze służbami specjalnymi PRL. Nie dało się jednocześnie usprawiedliwić ataku Cimoszewicza na media, które niejednokrotnie przypominały mu, iż jest człowiekiem wrośniętym w struktury partyjne. Jak w rozmowie z Informacyjną Agencją Radiową podkreślił socjolog Ireneusz Krzemiński, „marszałek Sejmu nadal jest członkiem SLD i wywodzi się z PZPR”. Dodał, że wściekłość, z jaką Cimoszewicz zareagował na pytania dziennikarzy o tę kwestię, mogła świadczyć, iż chciał ukryć przed społeczeństwem swe partyjne korzenie.
Wyborco – drżyj!
Dlaczego Cimoszewicz się wściekał? Czy wytłumaczeniem może być teza przedstawiona przez „Rzeczpospolitą”, iż by zwiększyć swoje szanse w wyborach, polityk powinien wzbudzić w wyborcy strach? Jak powiedziała dziennikowi dr Alina Głębocka z Uniwersytetu Opolskiego, „w sytuacji lękowej pojawia się w ludziach potrzeba wyrazistego politycznego przywództwa, oczekiwanie autorytarnego lidera, który zaprowadzi porządek i powie, co jest dobre a co złe”. Według „Rzeczpospolitej” politycy wykorzystują to zjawisko, strasząc nas na przykład ekspansją sił antynarodowych, biedą czy rozpasaniem elit.
Być może z sugestii tej skorzystał Donald Tusk, wyliczając „osiem grzechów głównych” lewicy. A było się czego przestraszyć... pogłębienie bezrobocia i nierówności społecznych, zapaść w służbie zdrowia, korupcja, wzrost podatków i zadłużenia kraju, wzrost kosztów obsługi władzy, kryzys rządów prawa, nieprzygotowanie na atak terrorystyczny i osłabienie międzynarodowej pozycji Polski. Jak napisała „Rzeczpospolita”, w większym stopniu dotrą do nas słowa tego polityka, który ostrzega przed wzrostem bezrobocia niż tego, który obiecuje jego spadek...
Co najciekawsze w tym publicznym praniu brudów poprzedników to „ujawnienie” przez Tuska faktu, iż Polska ma jednego z najdroższych prezydentów w Europie. Nie przeszkodziło to jednak kandydatom, którzy apelowali o redukcje w administracji (wzywał do tego np. Andrzej Lepper) walczyć jak lwy o to najbardziej kosztowne stanowisko w państwie. Wygląda jednak na to, że przynajmniej część kandydatów w tegorocznych wyborach prezydenckich miała kłopoty z liczeniem pieniędzy. Pisało o tym „Życie Warszawy”, według którego spółka Cimoszewicza BMC to biznesowy niewypał a Religa prawie dał się nabrać oszustom, którzy chcieli wspomóc jego fundację. Stołeczny dziennik ostrzegał, że „duże powodzenie w biznesie może wydać się podejrzane, natomiast biznesowe niedołęstwo polityka będzie wyborców do niego zrażać”.
Grunt to wybaczyć?
Jeśli zmęczonym nieustającymi walkami politycznymi wyborcom wydawało się, że nic ostrzejszego niż sprawa Cimoszewicz kontra Jarucka nie będzie miało miejsca - zawiedli się. Do apogeum brudnej kampanii doszło bowiem w starciu dwóch wyborczych gigantów - Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego. Oskarżenia, pomówienia, rzekome dowody, a potem przeprosiny, wypieranie się... I ścięta głowa, czyli wyrzucenie z Prawa i Sprawiedliwości Jacka Kurskiego, który oskarżył nieżyjącego dziadka Donalda Tuska o to, że na ochotnika zgłosił się do Wehrmachtu. Jak skomentowała zdarzenie telewizja Polsat, powagę źródel posła PiS potwierdzić było trudno, gdyż były... anonimowe.
To, czego najbardziej się obawialiśmy, właśnie ma miejsce. Brudna kampania trwa - takie były słowa szefowej sztabu Włodzimierza Cimoszewicza Katarzyny Piekarskiej, gdy była asystentka społeczna Cimoszewicza Anna Jarucka ujawniła, iż na żądanie zamieniła jego oświadczenia majątkowe. W „Polityce” 24/2005, w artykule zatytułowanym „Spadek po Kwaśniewskich”, Mariusz Janicki napisał: „Kwaśniewskiemu wybaczano potknięcia, jak mijanie się z prawdą co do wykształcenia, całowanie ziemi przez jego ministra Marka Siwca, ‘chorą goleń’ podczas uroczystości w Charkowie, słynne wsiadanie do bagażnika na Białorusi. Coś, co powinno było zdmuchnąć prestiż takiej prezydentury w mgnieniu oka – ku rozpaczy oponentów Kwaśniewskiego – w ogóle jej nie szkodziło”.
Panie i panowie, brudna kampania dobiega końca. Komu wyborcy wybaczą najwięcej?
Joanna Skrzypczak, Wirtualna Polska
W tekście wykorzystałam materiały Polskiej Agencji Prasowej, Informacyjnej Agencji Radiowej, „Gazety Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „Polityki” i „Życia Warszawy” oraz informacje zamieszczone na stronach internetowych kandydatów na prezydenta.