Wojenne podchody USA i Rosji. Z wielkiej burzy będzie mały deszcz?
Buńczuczne groźby, tajemnicze tweety i straszenie wojną. Cały świat zastanawia się, czy Stany Zjednoczone zaatakują syryjski reżim. I czy będzie z tego wojna?
Uderzą czy nie uderzą? To pytanie było powtarzane przez cały tydzień na całym świecie. Odkąd w niedzielę na obleganych przez siły reżimu Baszara al-Asada przedmieściach Damaszku doszło do zbrodniczego ataku chemicznego, napięcie w oczekiwaniu na reakcję Zachodu kształtowało się wraz z kolejnymi beztroskimi tweetami amerykańskiego prezydenta.
Walka na tweety i groźby
Najpierw, we wtorek, była otwarta groźba:
"Rosja zapowiada, że zestrzeli wszystkie rakiety wystrzelone w Syrię. Szykuj się Rosjo, bo one nadejdą, ładne i nowe i "inteligentne"! Nie powinnaś być partnerem Zabijającego Gazem Zwierzęcia, który zabija ludzi i to lubi!".
Chwilę później coś na kształt wyciągnięcia gałązki oliwnej:
"Nasze relacje z Rosją są gorsze niż kiedykolwiek wcześniej. Nie ma powodu, by tak było. Rosja potrzebuja nas do pomocy z jej gospodarką, czymś co byłoby bardzo łatwe i potrzebujemy, by wszystkie kraje działały razem. Zatrzymajmy wyścig zbrojeń?"
W końcu, w czwartek, pełna ambiwalencja:
"Nigdy nie powiedziałem, kiedy nastąpi atak na Syrię. Może nastąpić bardzo szybko lub wcale nie tak szybko! W każdym razie, Stany Zjednoczone pod moją administracją, wykonały świetną robotę pozbywając sie ISIS z regionu. Gdzie jest nasze 'Dziękujemy Ameryko?'".
Ze swojej strony, Rosja też nie pomogła rozjaśnić sytuacji. Najpierw rosyjski MSZ ostrzegał, że atak na syryjski reżim pociągnie za sobą "najpoważniejsze konsekwencje", co przez rosyjskie media zostało zinterpretowane jako groźba użycia broni jądrowej. Potem ambasador Rosji w Libanie ogłosił, że Moskwa zestrzeli wszelkie rakiety wystrzelone w kierunku Syrii, a potem zaatakuje też obiekty, z których zostaną wystrzelone (to do tej groźby odniósł się Trump). A w czwartek przedstawiciel mocarstwa w ONZ stwierdził, że nie da się wykluczyć, że dojdzie do wojny Rosji z USA.
W międzyczasie Rosjanie płynnie przeszli od tezy, że pod Damaszkiem w ogóle nie doszło do żadnego ataku chemicznego, do oznajmienia, że został on sfabrykowany z pomocą służb specjalnych z kraju wrogiego Moskwie. Tymczasem zarówno USA jak i Francja twierdzą, że posiadają dowody, że do ataku doszło. Francuski prezydent Emmanuel Macron oznajmił przy tym, że odpowiada za niego syryjski reżim.
Kompromisowy atak
Co z tego wszystkiego wyniknie? Jeszcze do czwartkowej nocy wydawało się, że atak jest nieunikniony. Wielka Brytania i Francja zadeklarowały wsparcie, a brytyjski niszczyciel HMS Duncan został wysłany na Cypr. Ale wtedy nagle z obu stron zaczęły płynąć bardziej ostrożne komunikaty. Szef Pentagonu Jim Mattis - ten, od którego prawodpodobnie w tej chwili zależy najwięcej - miał stwierdzić, że aby podjąć ostateczną decyzję, potrzebne jest więcej dowodów. W Kongresie powiedział natomiast, że Waszyngton musi brać pod uwagę wszystkie ryzyka
- Staramy się zatrzymać mordowanie niewinnych ludzi. Ale na poziomie strategicznym, chodzi o to, by sprawić, że nie nie spowoduje to niekontrolowanej eskalacji - powiedział Mattis.
Z kolei w piatek rzeczniczka rosyjskiego resortu dyplomacji Maria Zacharowa oznajmiła, że Baszar al-Asad nie jest "ich człowiekiem", a Rosja nie jest "adwokatem Syrii". Mimo to, powtórzyła, że incydent w Dumie był prowokacją.
Zdaniem większości ekspertów, efekt dyplomatyczno-wojennej zawieruchy będzie mniej dramatyczny, niż wskazuje na to język gróźb.
- Wszystkie te groźby to typowa rosyjska histeria. Prawda jest taka, że Rosja nie kocha broni chemicznej Asada tak bardzo, by miała w jej obronie strzelać do amerykańskich odrzutowców - mówi WP kanadyjski analityk Neil Hauer. - Maksimum tego, na co Moskwa się zdobędzie to zestrzelenie kilku pocisków manewrujących. Atakowanie sił USA byłoby nie do pomyślenia - dodaje.
Ekspert wskazuje na doniesienia, według których Amerykanie negocjują z Rosjanami wybieranie celów ataku. Pojawiły się już też pierwsze typowane cele. Według telewizji CNBC, planowane są ataki na 8 miejsc, w tym dwie bazy lotnicze, centrum produkcji broni chemicznej oraz wojskowy ośrodek badawczy.
Niemal wszyscy spodziewają się, że podobnie jak w przypadku zeszłorocznego zbombardowania syryjskiej bazy lotniczej po ataku chemicznym w Chan Szejchun, Moskwa zostanie przynajmniej uprzedzona o nadchodzących rakietach.
W rezultacie, i wilk będzie syty, i owca cała. Trump zrealizuje swoją groźbę, Asad zostanie ukarany za użycie broni chemicznej, ale jednocześnie atak nie będzie na tyle dotkliwy, by zachwiać równowagą wojny w Syrii.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl