Wnioski po debacie. Szydło z góry skazana na ostrzał, Morawiecki punktuje PO, Kosiniak błyszczy
Debata nad wnioskiem o wotum nieufności wobec Beaty Szydło była mocno przewidywalna. Mateusz Morawiecki nie błysnął, ale paroma celnymi uwagami trafnie wypunktował rządy poprzedników. Błysnęli za to młodzi politycy opozycji, którzy zmiażdżyli byłą premier. Ta jest od miesięcy w defensywie.
Gdyby prezes PiS nie leżał w szpitalu, zapewne to on stanąłby w środę podczas sejmowej debaty w pierwszym szeregu obrońców byłej premier. Rolę Jarosława Kaczyńskiego w naturalny sposób winien przejąć Mateusz Morawiecki. I faktycznie, szef rządu jako pierwszy wyszedł na mównicę, podkreślając zasługi PiS w kwestii realizacji polityki prorodzinnej, tyle że... obecnej wicepremier zbytnio nie bronił. A przynajmniej nie było to zauważalne. Skupił się na osiagnięciach rządu, chwaląc częściej minister Elżbietę Rafalską, aniżeli swoją poprzedniczkę. Rozegrał to po swojemu, nadając od początku ton dyskusji, mimo iż jego wystąpienie było nieco "przegadane".
W swoim przemówieniu sporo czasu poświęcił na przypominanie tak "prorodzinnych" osiągnięć rządu PiS, jak przywracanie posterunków policji oraz skupił się na atakowaniu opozycji za to, co robiła "przez osiem ostatnich lat". A właściwie czego - wedle narracji obecnego rządu - nie robiła.
Parę razy celnie, parę razy przewidywalnie
Wystąpienie premiera było mało porywające i dość przewidywalne. A warto wspomnieć, ze parę razy Mateusz Morawiecki błysnął podczas sejmowych wystąpień w przeszłości. Świadczyło to, iż - powoli bo powoli - ale rozwija się jako polityk. Tym razem raczej nie zachwycił. Poszedł na łatwiznę, rzucając z mównicy wyświechtane frazesy pod adresem swoich politycznych oponentów. Używał haseł powszechnie znanych, często już po prostu nużących, mało świeżych. Czasem brnął w trudną do zniesienia demagogię, zarzucając - bezpodstawnie i bez wskazania konkretnego przykładu - politykom PO, iż nazywali rodziny z pięciorgiem czy sześciorgiem dzieci patologicznymi.
Trudno jednak odmówić szefowi rządu kilku bardzo dobrych momentów. Celnym było np. przypomnienie opozycji raportu Najwyższej Izby Kontroli z 2015 r., w którym audytorzy wskazywali, iż za czasów rządów poprzedniej ekipy polityki prorodzinnej "właściwie nie było". – W tym raporcie NIK wyraźnie audytorzy, badający sprawę polityki rodzinnej podkreślili, że polityka rodzinna jest nieskoordynowana, że tak naprawdę brak jest polityki rodzinnej, że nie ma fundamentalnych założeń co do długoterminowej polityki rodzinnej i że w związku z tym polityka rodzinna nie stanowi priorytetu rządu PO-PSL – stwierdził premier Mateusz Morawiecki w Sejmie.
Oczywiście podkreślał rolę programu 500+, który - tu nikt nie ma wątpliwości - odmienił życie milionów Polaków. Mimo iż politycy PO wielokrotnie podkreślali po wprowadzeniu przez rząd Beaty Szydło dodatku w wysokości 500 zł dla polskich rodzin, że programu nie zlikwidują, to właśnie było im w czasie debaty zarzucane.
Oprócz tego Mateusz Morawiecki używał wielkich słów, nawiązując do dziedzictwa "Solidarności", oczywiście wskazując swoją partię jako owego dziedzictwa kontynuatorkę. Czasem tak bardzo odbiegał od głównego tematu debaty - czyli wniosku o odwołanie wicepremier od spraw społecznych - że zaczął nawiązywać... do warszawskiej prekampanii. Wypunktował Rafała Trzaskowskiego za słowa o tym, iż "po co nam Centralny Port Komunikacyjny, skoro już wkrótce wielkie lotnisko będzie w Berlinie". Było to błyskotliwe, złośliwe, ale co wspólnego ma z tym polityka prorodzinna rządu? Słowo "Berlin" padło chyba częściej niż nazwisko Beaty Szydło.
Szydło z góry skazana na ostrzał
Gdy była premier pojawiła się na mównicy, widać było, jak bardzo politycznie jest dziś słaba. Pozbawiona energii, bazująca na firmowanym swoją twarzą programie 500+ - co zrozumiałe - ale z dużo mniejszą wiarygodnością po jej nieobecności w czasie 40-dniowego protestu niepełnosprawnych i ich opiekunów. Na tym polu dużo większą wiarygodność ma choćby sam Mateusz Morawiecki, który przyszedł do protestujących w Sejmie, a także minister polityki społecznej Elżbieta Rafalska - której odwołania także domagała się w środę opozycja.
Szydło z góry była skazana na ostrzał nie do wygrania. Tak, to prawda - to jej rząd w liczbach góruje nad ekipą PO, jeśli chodzi o politykę prospołeczną. Ale ten kapitał była premier - obecnie szefowa Komitetu Społecznego Rady Ministrów - po zignorowaniu niepełnosprawnych i ich opiekunów w dużej mierze straciła. Już zawsze będą ciągnąć się za nią słowa o "nagrodach, które się należały" (zestawiane ze słowami polityków PiS o niemożności przyznania 500-złotowego dodatku niepełnosprawnym, "bo nie ma pieniędzy"), a także słynny już spływ Dunajcem uśmiechniętej Szydło w blasku słońca, podczas gdy chore dzieciaki i ich matki koczowały na zimnej sejmowej posadzce.
Szydło punktowali politycy opozycji. Wśród nich szczególnie wyróżnili się Joanna Scheuring-Wielgus i Monika Rosa (obecne przy protestujących niepełnosprawnych), a już zwłaszcza Władysław Kosiniak-Kamysz, który wyrasta na nowego lidera opozycji. Wystąpienie lidera PSL było błyskotliwe, energiczne, momentami miażdżące dla obecnego premiera i byłej szefowej rządu. – Pan premier może zapomniał, ale to trzeba przypominać. Tak było źle przez 8 lat, tak haniebnie. To czemu był pan przez 8 lat doradcą Tuska i na wizytówce to było wyryte? Zapomniał wół jak cielęciem był. Pan dzisiaj mieni się wielkim orędownikiem polityki rodzinnej. Pan się na niej nie zna i może nie wiedzieć, że program Maluch i Senior był w poprzedniej kadencji. Wy dodaliście do niego tylko Plus – zwracał się do Morawieckiego Kosiniak-Kamysz.
Beatę Szydło lider PSL punktował wypominaniem jej nieobecności w trakcie protestu niepełnosprawnych: – Wiarygodność premier Szydło była w jednym momencie. Kiedy do swojej koleżanki, do minister cyfryzacji powiedziała: "wiesz, że polityczne decyzje zapadają gdzie indziej". To się nie dziwcie, ze nie przyszła do protestujacych przez 40 dni, bo po co miała przyjść? Jak nic nie mogła zrobić jako premier, to jako wicepremier, który ma czystą kartę, jakie były działania przez 6 miesięcy wicepremier Szydło? Nie ma kompetencji, nie ma resortu, nie ma decyzji, nie ma pomocy. Jest szalupa ratunkowa, dla niepoznani ochrzczona wicepremier ds. społecznych. To cała prawda – stwierdził Kosiniak.
Gdy posłowie PiS - nieliczni, bo większość z nich, zamiast pracować w Sejmie, było "w terenie" - zaczęli skandować "Bury, Bury" [od nazwiska Jana B., byłego szefa klubu PSL], Kosiniak ripostował: – Znów krzyczycie „Bury, Bury”. Bury to może być kot prezesa. Pytanie co z Kogutem? [od nazwiska senatora PiS, nad którym ciążą korupcyjne zarzuty - przyp. red.]
Tego typu teksty ubarwiały przewidywalną do cna debatę. Oczywiście skończyła się tak, jak miała - Beaty Szydło ani Elżbiety Rafalskiej opozycja odwołać nie zdołała. Sejm odrzucił wnioski o wotum nieufności wobec wicepremier i minister. Ale opozycji udało się jedno: wywołać byłą szefową rządu do tablicy i przypomnieć jej, jak bardzo była potrzebna podczas protestu najsłabszych, a jak mocno udało jej się wtedy przed nimi schować.
Niestety, ale więcej energii wicepremier Szydło włożyła w obronę sensowności przyznania nagród dla swoich ministrów, niż podczas swojego dzisiejszego wystąpienia w obronie niepełnosprawnych.