Włodzimierz Olewnik: daj Boże, żeby ta osoba żyła!
Portal tvn24.pl podał, że tuż przed porwaniem Krzysztofa Olewnika dwie osoby zostały ranne w jego domu. Prokuratorzy nie znają tożsamości jednej z nich i podejrzewają, że osoba ta została zamordowana. Poszukują jej zwłok, by porównać DNA. - Daj Boże, żeby ta osoba żyła, żeby coś powiedziała - oświadczył Włodzimierz Olewnik komentując te informacje.
05.10.2010 | aktual.: 05.10.2010 20:27
Włodzimierz Olewnik zaprzeczył, by w domu jego syna Krzysztofa, przed jego uprowadzeniem, odbyła się druga impreza. Podkreślił zarazem, że nie przypomina sobie innych gości przyjęcia - oprócz tych już znanych.
Przyznał, że najważniejszą dla niego kwestią jest ustalenie zleceniodawców uprowadzenia i zabójstwa jego syna. - Mój cel to poznać zleceniodawcę. Kto jeszcze był - oświadczył Olewnik.
Według niego, na imprezie przed porwaniem Krzysztofa Olewnika były dwie osoby, które - jak ocenił - brały bezpośredni udział w uprowadzeniu: były policjant, a także ówczesny bliski znajomy syna, Jacek K., któremu prokuratura przedstawiła w lutym 2009 r. zarzuty udziału w grupie przestępczej planującej porwanie Krzysztofa Olewnika oraz współudział w jego uprowadzeniu i przetrzymywaniu. Jacek K. nie przyznaje się do tych czynów.
- Nie było innej imprezy. Wszystkie naczynia znajdowały się na tym samym miejscu. Nie widać było śladów żadnej drugiej imprezy. Twierdzę to z całą odpowiedzialnością - powiedział Włodzimierz Olewnik.
Jego zdaniem, na przyjęciu nie było nikogo poza gronem osób już znanych. - Ja takiej osoby nie pamiętam. Nawet jeżeli moja pamięć byłaby zawodna, minęło już przecież tyle lat, to żaden z innych gości, poza jednym, nie wspominał o innych osobach na imprezie - dodał Olewnik.
We wrześniu Waldemar Orzechowski, jeden z uczestników imprezy, po której porwano Krzysztofa Olewnika, zeznał przed sejmową komisją śledczą, że na imprezie - oprócz już znanych - była jeszcze jedna osoba, której nie udało się dotąd zidentyfikować. Orzechowski to były policjant. Szefował agencji ochroniarskiej, która ochraniała wszystkie obiekty ojca porwanego - Włodzimierza Olewnika.
Według Włodzimierza Olewnika, różnice w filmach, na których uwieczniono wnętrze domu Krzysztofa Olewnika po jego porwaniu, mogą wynikać z rutynowych działań, dotyczących zabezpieczania śladów przestępstwa.
- Moja wiedza jest taka, że jest jeden film policyjny i drugi film, który robił mój zięć, prawdopodobnie dwadzieścia cztery godziny później. Te filmy muszą się różnić, jeżeli śledczy brali ślady, może zabrali koszulę, może krzesełko, może fotel - powiedział Olewnik. Przyznał, iż w międzyczasie w domu Krzysztofa Olewnika mógł nocować ktoś z rodziny lub znajomych.
Włodzimierz Olewnik zapewnił, że w chwili porwania przed domem jego syna Krzysztofa nie było "z całą pewnością" kamery monitoringu. - Żadnego monitoringu nie było. Mogła być atrapa (kamery), bo było to w trakcie akurat robienia monitoringu - uściślił Olewnik.
Portal tvn24.pl podał, że na tapczanie z domu Krzysztofa Olewnika znaleziono ślady krwi, nieznanych dotąd w śledztwie osób. Według portalu gdańska Prokuratura Apelacyjna podejrzewa, że aż dwie osoby zostały ranne w domu Krzysztofa Olewnika tuż przed jego porwaniem. Z doniesień portalu wynika, że prokuratorzy nie znają tożsamości jednej z tych osób, najprawdopodobniej mężczyzny i podejrzewają, że osoba ta została zamordowana, poszukują jej zwłok, by porównać DNA; prokuratorzy ustalili jednak, kim była druga osoba - to kobieta, która żyje.
- Daj Boże, żeby ta osoba żyła, żeby coś powiedziała - oświadczył Włodzimierz Olewnik komentując te informacje. Przyznał zarazem, że nie ma żadnych oficjalnych danych na temat ustaleń prokuratury. - Może to raczej jakieś domniemanie - dodał.
NaSygnale.pl: Makabryczna zbrodnia w Słupsku. "Kto zabił mojego tatę?"