ŚwiatWłodzimierz Cimoszewicz: nie da się zapobiec kryzysowi migracyjnemu bez dalszej integracji UE

Włodzimierz Cimoszewicz: nie da się zapobiec kryzysowi migracyjnemu bez dalszej integracji UE

Europa już dziś ma problem z przybyciem ponad 300 tys. uchodźców. A co będzie, gdy w ciągu jednego roku przybędzie milion albo dwa? - mówi były premier i były szef dyplomacji Włodzimierz Cimoszewicz. W jego ocenie nie da się zapobiec kryzysowi bez dalszej integracji UE.

Rośnie presja na kraje tzw. nowej Unii w kwestii imigrantów. Co Polska powinna zrobić?

Włodzimierz Cimoszewicz: - Przyjąć uchodźców w większej liczbie niż to zadeklarowała. Liczby są bardzo abstrakcyjne i nie uświadamiają ludziom skali wysiłku. Pomyślmy: mamy w Polsce 3,5 tysiąca gmin. Gdyby do każdej gminy trafiła jedna czteroosobowa rodzina uchodźców, byłoby to praktycznie niezauważalne, bo pojawienie się jednej rodziny w gminie nie jest przecież żadnym problemem. A w sumie w ten sposób Polska przyjęłaby 14 tysięcy osób.

Te 2 tysiące (zadeklarowane przez rząd jako liczba uchodźców, którą Polska przyjmie w ramach programu relokacji - PAP) to zaledwie jeden uchodźca w co drugiej gminie. Spory dotyczące tych liczb są więc z tego punktu widzenia zupełnie niepotrzebne i chwilami zawstydzające.

Ale jest też drugi problem. Powinniśmy mieć świadomość, że ta dramatycznie wzbierająca fala imigracji do Europy z obszarów Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej, Afganistanu to wedle wszelkiego prawdopodobieństwa zapowiedź czegoś w skali tsunami nadciągającego do Europy przypuszczalnie w najbliższych dwóch dziesięcioleciach.

To wiąże się oczywiście z utrzymującymi się różnicami w poziomie życia i niestabilnością polityczną w regionach przylegających geograficznie do Europy. Ale to także wynik eksplozji demograficznej na tamtych terenach, której tu w Europie sobie nie uświadamiamy.

W ciągu zaledwie jednego pokolenia w świecie arabskim będzie żyło dwa razy więcej ludzi niż w Europie. Ludność Afryki prawdopodobnie ulegnie podwojeniu. To wszystko oznacza, że na terenach, z których stosunkowo łatwo przedostać się do Europy, będzie żyło prawdopodobnie 1,5 miliarda ludzi. A liczba ludności w Europie - około 500 milionów - nie wzrośnie. Musimy liczyć się z tym, że dziesiątki milionów ludzi będzie chciało przenieść się do Europy.

Nasza mądrość i wyobraźnia powinny polegać na tym, że już dzisiaj powinniśmy głębiej przemyśleć politykę imigracyjną i politykę sąsiedztwa w Unii Europejskiej. Bez tego sobie nie poradzimy. Już dziś Europa ma problem z przybyciem ponad 300 tysięcy uchodźców. A co będzie, gdy w ciągu jednego roku przybędzie milion albo dwa?

Jakie jest rozwiązanie?

- Skuteczniejsze przyspieszanie rozwoju regionów, z których ludzie uciekają, z powodu konfliktu czy ze względów ekonomicznych. Wiąże się to z większą aktywnością UE jako całości w globalnych stosunkach. A to z kolei oznacza, że Unia powinna być jeszcze bardziej politycznie zintegrowana i mieć wspólną politykę zagraniczną, co do dzisiaj nie jest faktem.

A wręcz odwrotnie - szanse na większą integrację maleją. Londyn chce renegocjować unijne traktaty, by ograniczyć swobodę przepływu ludzi.

- To wynika właśnie z tego, że nie ma w Europie wspólnoty politycznej. Mamy rządy narodowe, z których każdy gra na rzecz swoich interesów. Poza tym w Europie uprawia się politykę reaktywną - reaguje się na zaistniałe kryzysy, a nie wyprzedza kryzysów nadciągających. To jest dramatyczny błąd.

Dyskutujmy o przyszłości Europy pełniej. Nie da się zapobiec nadmiernej imigracji do Europy bez wspólnej polityki zagranicznej. A nie będzie jej bez zredefiniowania roli państw narodowych.

A co z tysiącami ludzi, którzy już teraz koczują na dworcach i portach we Włoszech, Grecji, na Węgrzech?

- Nie ma innego wyjścia niż rozproszenie ich po całej Europie, nie mówię, że równomiernie, ale tak, by było poczucie, że w tej kwestii działamy w Europie wspólnie i nikt nie próbuje nikogo ogrywać.

Powinniśmy mieć świadomość, że jeżeli my czy Węgrzy będziemy się bawili tak jak do tej pory - w sposób wywołujący bardzo silne wrażenie zarówno wśród elit politycznych, jak i zwykłych obywateli Włoch, Francji, Niemiec, że, jak to często się podkreśla, chcemy brać pieniądze z Brukseli, ale nie chcemy pomagać w rozwiązywaniu kłopotów, gdy one się pojawiają - to w dłuższej perspektywie będziemy za to płacili. Rosnąca niechęć wobec naszego kraju będzie miała swoje konsekwencje polityczne.

Kraje tzw. starej Unii mogą jednak też próbować grać. Mogą na przykład zadeklarować wsparcie dla zwiększenia gwarancji bezpieczeństwa NATO w naszym regionie w zamian za większe otwarcie na imigrantów z naszej strony.

- Moim zdaniem to też jest niestosowne. Te kwestie należy traktować niezależnie od siebie. Nikt nam z kolei łaski nie robi, że będzie w sposób należyty reagować na bezprawie czynione na przykład przez Rosję. Agresja na Ukrainie to nie jest sprawa tylko polska. Mamy największe powody do niepokoju, bo jesteśmy najbliżej, ale to jest bezprawie, które powinno wywoływać identyczny sprzeciw w całej Europie. Nie godzę się na uzależnianie jednego od drugiego. Imigranci nie mogą stać się zakładnikami polityki wobec Rosji. Jaki oni mają związek z agresywną polityką Kremla?

Z Europy płyną sygnały o możliwym zagrożeniu dla strefy Schengen.

- W to także nie wierzę. Przywrócenie kontroli na wewnętrznych granicach w strefie Schengen byłoby niewiarygodnie kosztowne i koszmarne pod względem organizacyjnym. Kraje takie jak Niemcy są do tego zupełnie nieprzygotowane. Na granicy z Francją od lat nie stoi ani jedna budka straży granicznej. Niemcy musieliby wpakować w to miliardy i jeszcze wytłumaczyć obywatelom, że od tej pory mają poddawać się bezsensownym kontrolom. To są strachy na lachy.

To jakie są możliwe scenariusze dla Europy?

- Tak to już jest w życiu, również w funkcjonowaniu państw i struktur międzynarodowych, że albo coś się umie zrobić na czas, właściwie, albo nie. Nic nie jest gwarantowane. UE jest wspaniałym przedsięwzięciem, którego mogą zazdrościć inne grupy państw na świecie, ale nie ma zagwarantowanego z góry sukcesu. Ona też może ponieść klęskę, jeśli nie będzie prawidłowo prowadzona. Czy tak się stanie - to zależy od klasy i wyobraźni przywódców.

Coraz większa jest presja reszty świata, rośnie konkurencja ekonomiczna, technologiczna. Europa nie jest już kontynentem najbardziej zasobnym w innowację i wiedzę. Wydatki na edukację i naukę w krajach rozwijających się, tak zwanego trzeciego świata, rosną bardzo szybko, już dziś wiele z nich przeznacza większy procent PKB od nas. Dzisiaj przeciętny poziom wykształcenia w krajach europejskich wciąż jest zdecydowanie wyższy niż w Indiach czy Chinach, ale za pokolenie to się może zmienić. Te społeczeństwa będą gotowe rzucać nam wyzwania na różnych polach.

Czasy, w których Europa była centrum świata, już są passe. Teraz pozostaje właściwie jedna kwestia: czy Europa obroni przyzwoitą pozycję w globalnych stosunkach, czy będzie martwym przyrostkiem na krańcach świata.

Rozmawiała Magdalena Cedro (PAP)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (495)