Witold Repetowicz: Nieudany pucz to prawodpodobnie dzieło samego Erdogana
• Próba wojskowego zamachu stanu mogła być prowokacją prezydenta Erdogana - uważa Witold Repetowicz
• Zdaniem znawcy Bliskiego Wschodu w ten sposób Erdogan chce zdobyć pełnię władzy
• Takiego scenariusza nie wykluczają niektórzy eksperci oraz - nieoficjalnie - zachodni dyplomaci
• Repetowicz wskazuje na nieudolność puczystów i ich dziwne zachowanie
16.07.2016 14:05
Piątkowa noc, podczas której doszło do udaremnionej próby wojskowego zamachu w Turcji, była jedną z najbardziej dramatycznych i najdziwniejszych w nowoczesnej historii kraju. Zdaniem Witolda Repetowicza, dziennikarza zajmującego się Turcją i Bliskim Wschodem, na tyle dziwna, by budzić bardzo poważne podejrzenia o to, czy nieudany pucz nie był zainspirowany przez samego prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana. W ten sposób mógłby chcieć umocnić swoją władzę i ostatecznie rozprawić się z przeciwnikami w armii i reszcie aparatu państwowego. Teorie o ukartowaniu próby zamachu pojawiły się błyskawicznie, już w początkowej jego fazie.
- Od samego początku dostawałem sygnały od dziennikarzy w Turcji, którzy uważali, że to wszystko jest wyreżyserowane przez prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana - mówi Repetowicz.
Nie były to głosy odosobnione. Tezy nie wykluczają niektórzy eksperci, a nawet - w nieoficjalnych rozmowach - zagraniczni dyplomaci. Wątpliwości nie rozwiał też sam prezydent Turcji, który po wylądowaniu w Stambule powiedział, że pucz był "darem od Boga", aby oczyścić armię ze zdrajców.
Co wskazuje na to, że pucz mógł być prowokacją? - W całej tej sytuacji jest wiele bardzo dziwnych, trudnych do wyjaśnienia rzeczy. Przede wszystkim zastanawiająca jest indolencja wojskowych, w odróżnieniu od poprzednich zamachów stanu. Mimo czystek, wojsko tureckie ma doświadczenie w takich operacjach, a poza tym nie zraża się tak łatwo oporem cywilów, co widać w operacjach przeciw tureckim Kurdom. Musieli się przecież liczyć z oporem - mówi Repetowicz.
- Ponadto, każdy dotychczasowy zamach stanu zaczynał się od aresztowania głównych władz. Tymczasem w tym przypadku zarówno premier, jak i prezydent Turcji pozostali na wolności i byli w stanie skomunikować się ze społeczeństwem. Nawet jeśli w oczach zagranicznych obserwatorów wyglądało to mało poważnie, jak w przypadku transmisji orędzia Erdogana z użyciem smartfona, to okazało się skuteczne - dodaje.
Wątpliwości budzi też fakt, że podczas próby zamachu nie ujawnili się liderzy puczu, a nazwisko głównego architekta (według nieoficjalnych informacji rządowej agencji prasowej Anadolu miał nim być alawicki pułkownik Muharrem Kose) wyszło na jaw dopiero po odzyskaniu kontroli przez tureckie władze. Według Erdogana spiskowcy mieli działać na polecenie charyzmatycznego kleryka Fethullaha Gulena. Gulen, niegdyś sojusznik Partii Sprawiedliwości i Rozwoju i lider największego w Turcji ruchu społecznego zwanego Hizmet ("Służba"), skonfliktował się z tureckim władcą i obecnie przebywa w Pensylwanii w USA. Od tego czasu jest uważany za wroga numer jeden obecnej władzy i oskarżany o nieustanne próby obalenia jego reżimu. Według narracji władz, Gulen zbudował w Turcji "równoległe państwo" i ma swoich ludzi w strukturach państwowych, m.in. w sądownictwie i armii. Te dwie instytucje to zresztą jedne z niewielu elementów tureckiego państwa, które nie zostały do końca sprowadzone pod kontrolę partii rządzącej. Wszystko
wskazuje na to, że po puczu to się to skończy. Obok zapowiadanych czystek w armii, już w sobotę rozpoczęta została czystka w systemie sprawiedliwości. Ogłoszono zawieszenie 2745 sędziów.
Jak wskazuje Repetowicz problemów z tezą o winie gulenistów jest kilka. Od prób zamachu w trakcie jego trwania odciął się sam Gulen, a także związane z jego ruchem opozycyjne media. - Poza tym guleniści stanowią naprawdę potężny i głęboko sięgający ruch. Gdyby to rzeczywiście było ich dzieło, można by się spodziewać, że próba okazałaby się znacznie lepiej przeprowadzona i cieszyła się dużo większym wsparciem - mówi dziennikarz.
Jak dodaje, w tureckiej armii od dłuższego czasu narastała frustracja i sprzeciw wobec władzy Erdogana, szczególnie ze względu na jego posunięcia wobec Syrii, Rosji, a także stopniowego odchodzenia od laickich zasad tureckiej republiki. Piątkowa prowokacja mogła być zatem uderzeniem wyprzedzającym prawdziwy bunt oraz pretekstem do wprowadzenia masowych czystek w armii.
Największym argumentem przeciw tezie o prowokacji jest jednak liczba ofiar piątkowej nocy. Według najnowszych danych, śmierć poniosły 194 osoby, w tym aż 104 żołnierzy będących częścią spisku. Co więcej, podczas wydarzeń dochodziło do otwartych starć między grupami sił bezpieczeństwa - ścierały się różne części tureckiej armii, siły specjalne i policja, a przynajmniej w jednym przypadku, turecki F-16 strącił należący do puczystów śmigłowiec. Zdaniem Repetowicza, nie musi to jednak obalać "spiskowej" teorii.
- Taka liczba ofiar nie robi wrażenia na tureckich władzach, tak jak nie robi wrażenia pięć tysięcy zabitych w wojnie przeciw kurdyjskiej partyzantce na wschodzie kraju - mówi znawca Bilskiego Wschodu. - Oczywiście, nie da się na 100 procent przesądzić, co tak naprawdę stało się w nocy z piątku na sobotę - zastrzega.
Jak podkreśla, można być pewnym, kto najbardziej skorzystał na nieudanym puczu. - Jedno nie ulega wątpliwości: Erdogan wychodzi z całej sytuacji jako zwycięzca i obrońca demokracji, który w dodatku został obroniony przez lud. Ma w tej chwili całkowitą kontrolę i będzie uważał, że ma mandat do tego, by umocnić swoją władzę i zaprowadzenia w Turcji pełnej dyktatury - podsumowuje.