"Witamy w Guantanamo". Jak wygląda pomoc w polskich ośrodkach dla cudzoziemców?
Brutalne rewizje, rażenie prądem, prześladowania, brak dostępu do profesjonalnej opieki medycznej - to tylko niektóre z sytuacji, z którymi zmagają się migranci w ośrodkach dla cudzoziemców. Skandaliczne warunki opisuje najnowszy raport Amnesty International. "Są sytuacje, w których 20-24 mężczyzn musi dzielić jeden pokój o powierzchni ośmiu metrów kwadratowych" - czytamy w dokumencie.
Od początku wojny w Ukrainie temat kryzysu na granicy z Białorusią ucichł. Polscy politycy chętnie przerzucają się natomiast innymi statystykami - od początku rosyjskiej inwazji do Polski wjechały z Ukrainy niemal trzy mln osób. - Nie stworzyliśmy żadnych obozów, a ci ludzie mają gdzie mieszkać. (...) Jak ktoś chce tu zostać, to zostaje, a jak chce wyjechać, to wyjeżdża - mówił wicepremier Jarosław Kaczyński w marcowym wywiadzie dla "Polska Times".
Polacy chcą pomagać. Wsparcie widać na każdym kroku. Uchodźcy z Ukrainy na własnej skórze przekonują się, co w praktyce oznacza "polska gościnność". - Udało nam się zorganizować sytuację tak, aby tysiące ukraińskich kobiet i dzieci przyjęto godnie. Nikt nie pyta, jakiej są narodowości, jakiej wiary, ile mają pieniędzy. Tak naprawdę nie mamy już granicy z przyjazną Polską. Razem jesteśmy po stronie dobra - mówił kilka dni po wybuchu wojny prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.
Kilkanaście miesięcy temu wielu ogłosiło ostateczny upadek polskiej dyplomacji. Wojna w Ukrainie pokazała, że rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. "Serdecznie dziękuję Mateuszowi Morawieckiemu za stanowcze wsparcie Ukrainy podczas Szczytu w Wersalu. Wkład Polski jest nie do przecenienia: przyjmuje Ukraińców, niesie pomoc humanitarną, organizuje korytarze na granicy" - przekazał szef ukraińskiego rządu Denys Szmyhal w mediach społecznościowych. Wpisów podobnej treści można odnaleźć całe mnóstwo.
Pomagamy, ale nie wszędzie. "Żołnierze wycelowali w nas broń"
Mając w pamięci powyższe słowa, trudno czyta się opublikowany w połowie kwietnia raport Amnesty International o katastrofalnej sytuacji na granicy polsko-białoruskiej i w ośrodkach dla cudzoziemców. Tytuł "Witamy w Guantanamo" doskonale obrazuje to, co znajduje się na kolejnych kartach 35-stronicowego dokumentu.
- To był kompletny chaos. Gdy kule przelatywały nad naszymi głowami, ludzie biegali we wszystkich kierunkach. Nie wiedzieliśmy, czy mamy się cofać, czy iść do przodu. Wpadłem na drut kolczasty i moja noga krwawiła. Gdy upadłem, ludzie przechodzili po mnie. Wtedy polscy żołnierze kazali nam usiąść i wycelowali w nas broń. W tym samym czasie obie strony świeciły na nas światłami i filmowały nas. Czułem się zupełnie bezsilny, będąc w samym środku tego wszystkiego - opowiada Faisal, 32-letni Palestyńczyk ze Strefy Gazy, który w grudniu 2021 roku znalazł się w kotle pomiędzy białoruskimi i polskimi pogranicznikami.
"Mówili: 'Witamy w Guantanamo'"
Najgorsze mogło dopiero nadejść. Część migrantów, którym udało się znaleźć na polskiej ziemi, trafiło m.in. do ośrodka w Wędrzynie. - To był zdecydowanie najgorszy obóz. Strażnicy nie traktowali nas jak ludzi. Nawet nie jak zwierzęta. Sprawiali, że czuliśmy się bezwartościowi, jak insekty. Niektórzy z nich wydawali się dumni, że porównaliśmy go do Guantanamo. Kiedy wchodziłeś, mówili: "Witamy w Guantanamo" - wspominał w rozmowie z Amnesty Safir z Syrii.
Ośrodek dla cudzoziemców w Wędrzynie zlokalizowany jest na terenie koszar. Placówkę otoczono drutem kolczastym. W środku budynku nie było lepiej - pomieszczenia były brudne, toalety i prysznice nie nadawały się do użytku. - Nawet woda pitna w Wędrzynie była żółta od osadów piasku. Ludzie często skarżyli się strażnikom, ale nic nie robiono w tej sprawie - wspomina Mahir z Gazy.
Relacje zawarte w raporcie Amnesty International potwierdza biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, którego pracownicy wizytowali placówki dla migrantów. "Strzeżony ośrodek dla cudzoziemców w Wędrzynie nie spełnia podstawowych gwarancji przeciwdziałania nieludzkiemu i poniżającemu traktowaniu osób pozbawionych wolności. Warunki w nim panujące nie są do zaakceptowania w świetle minimalnych standardów ochrony praw cudzoziemców w detencji" - czytamy we wnioskach po trzeciej wizytacji RPO.
Biuro RPO w rekomendacjach zachęcało m.in. do usunięcia "drutu ostrzowego concertina z wewnętrznych części placów spacerowych". Po trzech miesiącach od kontroli zasieki nadal jednak wisiały.
- Nigdzie nie widzieliśmy takiego drylu więzienno-wojskowego. Migranci wzywani są według numerów. Błagali nas o pomoc medyczną - wspominała w rozmowie z "Wyborczą" dr Hanna Machińska, zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich.
Ośrodki dla cudzoziemców są przeludnione. "24 mężczyzn na ośmiu metrach kwadratowych"
Amnesty International w swoim raporcie bazowała na relacjach ponad 100 osób, które znajdowały się na granicy polsko-białoruskiej lub mieszkało w polskich ośrodkach dla cudzoziemców. Jedną z osób, która z ramienia organizacji przeprowadzała wywiady, był Sarian Jarosz.
- Oczywiście ośrodki dla cudzoziemców między sobą się różnią. W Polsce mamy do czynienia z miejscami otwartymi i zamkniętymi. W momencie, gdy kryzys na granicy polsko-białoruskiej się zaostrzył, bardzo trudno było ustalić, kto w tych ośrodkach przebywa, jakiej narodowości były to osoby. Organizacje pozarządowe wymieniały się informacjami i starały się tę sytuację monitorować - mówi Jarosz w rozmowie z WP.
Jak dodaje, Straż Graniczna kilkukrotnie nie wydała zgody na wejście wolontariuszy Amnesty International do ośrodków dla cudzoziemców. - Naszym celem było ocena sytuacji prawno-człowieczej i potencjalnych naruszeń procedury azylowej osób, które tam się znajdowały. Rzeczniczka Straży Granicznej ostatnio nazwała nasz raport "stekiem bzdur" i przekonywała, że zapraszano nas na spotkania. W rzeczywistości za pierwszym razem odmówiono nam wstępu pod pretekstem przepisów covidowych. Gdy obostrzenia zostały zniesione, ponowiliśmy naszą prośbę. Wówczas otrzymaliśmy informację, która sprowadzała się do tego, że Straż Graniczna nie ma obowiązku udzielić nam wstępu, więc tego nie zrobi - wspomina wolontariusz.
W raporcie szczególny nacisk położony jest na przeludnienie ośrodków. Są sytuacje, w których 20-24 mężczyzn musi dzielić jeden pokój o powierzchni ośmiu metrów kwadratowych. "Khafiz, który spędził dwa miesiące w Wędrzynie i cierpi na astmę, przebywał w pokoju, w którym wiele osób paliło. Wspomina, że on i inni niepalący 'nie mogli oddychać'" - czytamy w dokumencie.
Na przeludnienie ośrodków zwracał też uwagę Rzecznik Praw Obywatelskich, który podkreślał, że bardziej komfortowe warunki zapewnia się w polskich więzieniach. "Nieakceptowalna jest wprowadzona norma powierzchniowa umożliwiająca zakwaterowanie cudzoziemców w ośrodkach strzeżonych na powierzchni dwa metry kw. na jedną osobę. Jest ona niższa nawet niż przypadająca na jednego osadzonego w jednostkach penitencjarnych - w Polsce to trzy metry kw., europejskim standardem są cztery metry kw." - przekazało biuro RPO.
- Zapadła mi w pamięć historia 16-letniej dziewczyny. Lekarz opowiadał nam o jej ciąży. Kobieta trzykrotnie opuszczała strzeżony ośrodek dla cudzoziemców, bo z powodu powikłań wymagała natychmiastowej pomocy medycznej. Na jej prośbę prawnicy z organizacji pozarządowych próbowały wnioskować o przeniesienie jej do otwartego ośrodka. W takim stanie nigdy nie powinna znaleźć się w zamkniętej placówce. Mimo to trzykrotnie jej odmówiono - przekazał w rozmowie z WP Sarian Jarosz, specjalista ds. badań z Amnesty International.
Jak mówi, "przedstawiciele służb medycznych z organizacji pozarządowych wielokrotnie zgłaszali chęć pomocy w ośrodkach, w których brakuje wsparcia medycznego lub psychologicznego". Im na wejście również nie pozwolono.
- Warto pamiętać, że to na państwie spoczywa odpowiedzialność, żeby zapewnić cudzoziemcom dostęp do procedury uchodźczej. Osoby, które ubiegają się objęcie ochroną międzynarodową w Polsce, mają prawo do godnych warunków - przypomina Jarosz.
Zobacz także
Wolontariusze z zarzutami. "Komisarz była świadkiem nękania"
Gdy państwo zawodzi, część aktywistów postanowiło o niesieniu pomocy na własną rękę. - Jeżeli nie przywieziemy takiemu człowiekowi kroplówki, on po prostu umrze. Rozmawiałem z rodziną, która od kilku dni je wyłącznie ser w plastrach. Nie mają dostępu do wody, piją roztopiony śnieg - mówił na początku kwietnia w rozmowie z WP aktywista Mariusz Kurnyta.
Wolontariusze muszą się liczyć przy tym z przykrymi konsekwencjami. Pod koniec marca czworo aktywistów usłyszało zarzuty pomocnictwa w nielegalnym przekroczeniu granicy. Prokuratura wnioskowała o areszt. Sąd nie wyraził na to zgody.
Na trudną sytuację aktywistów zwracała także uwagę komisarz praw człowieka Rady Europy Dunja Mijatović, która od wielu miesięcy monitorowała sytuację w Polsce. "Niektórzy wolontariusze poinformowali komisarz, że wszczęto przeciwko nim postępowanie karne w związku z pomocą, jakiej udzielali migrantom i osobom ubiegającym się o azyl. (...). Podczas swojej misji komisarz sama była świadkiem słownego nękania wolontariuszy przez funkcjonariuszy Straży Granicznej" - czytamy w jednym z dokumentów pokontrolnych.
Mijatović zwróciła również uwagę na różnicę w podejściu do traktowania cudzoziemców. "Ciepłe i przyjazne przyjęcie Ukraińców stoi w ostrym kontraście z powszechnymi naruszeniami prawami człowieka wobec uchodźców, osób ubiegających się o azyl i migrantów pochodzącymi z innych części świata" - przekazała komisarz, zwracając uwagę na wykorzystywaną przez służby metodę push-back. Z jej stosowaniem mamy do czynienia także w Polsce.
Od początku rosyjskiej inwazji ukraińsko-polską granicę przekroczyło ponad 2,92 mln osób. Przez cały okres trwania kryzysu na granicy z Białorusią do Polski próbowało przedostać się ok. 44 tys. cudzoziemców.
Cały raport Amnesty International dostępny jest tutaj.
Marek Mikołajczyk, dziennikarz Wirtualnej Polski