Wirtualne życie staruszki
Taki młodziutki z klatki obok, bardzo zdolny chłopak – zwłaszcza zna się na tych komputerach – nastawił jej na początku kody. To znaczy zrobił tak, żeby mogła za darmo wybudować sobie cały dom i ładnie go urządzić. Kiedy gra się uczciwie, trzeba chodzić do pracy. Pod domek podjeżdża autobus, klika się i simek, którym się aktualnie jest, wsiada i jedzie. Zarabia się pieniądze i wtedy można sobie wytapetować ściany, kupić drogi sprzęt, albo wybudować basen. Można też zrobić sobie więcej dzieci.
Często ma tam ochotę zamordować jakiegoś domownika – (ich dobór w jej przypadku był niespecjalnie zaskakujący, bo postanowiła zacząć od męża i dwójki dzieci,) albo zdemolować jakiś drogi sprzęt uzyskany dzięki pracy lub też nieco starszy, w jej wypadku uzyskany dzięki kodom. Cechy domownikom wybrała również nieszczególne. Mąż jest wysokim brunetem, ona nieco niższa, blondynka, krótko ścięta, z idealną, co oczywiste, figurą i – jak chciałaby - kilkoma kreacjami, wśród których najważniejsze są wieczorowe, bo w nich wyglądałaby świetnie oraz dresowe, bo pewnie dla niej wygodne. Postać jest zdrowa, zapewne w realnym świecie jadłaby dużo owoców, albo odnalazła jakąś cudowną dietę. Takich domów jak ten, w którym simsy mieszkają, też przecież nigdzie nie budują. Żadne prawdziwe okno nie daje tyle światła.
A przecież komputer kupili jej tak niedawno. Nawet nie kupili, tylko odziedziczyła go po córce, która kupiła jakiś lepszy. W każdym razie ten był używany, ale przecież babci zupełnie wystarczy. Im, znaczy córce i zięciowi, na pewno nie wystarczy używany komputer, bo oni na nim pracują. A ona bardzo ich prosiła, bo sama ledwie chodzi, a chciała się tego wszystkiego koniecznie nauczyć. Dlaczego? Bo w tym wieku, to ona może sobie już pozwolić na czystą ciekawość.
Często w grze robi się agresywna. Przewraca mebelkami, morduje domowników, albo przestaje spełniać jakieś tam obowiązki. Kiedyś wyrzucili ja z pracy, bo zaspała. Powiedziała sobie po prostu - dzisiaj zaśpię i zobaczymy. Wyrzucili ją z pracy, ale poszła zaraz do innej. Jeszcze tego samego dnia. Zaspała około dwunastej, a następnego dnia już było po sprawie. Może nie powinna wszystkiego opowiadać? Ktoś mógłby pomyśleć, że w takiej grze, niby głupiej, jednak człowiek pokazuje swoje właściwe oblicze. Bo co ona zrobiła, kiedy dano jej całkowitą swobodę, łatwość i lekkość, polegającą m.in. na tym, że nic a nic ją nie boli?
Zamordowała męża w basenie i zaspała do pracy
Przepracowała czterdzieści lat i nigdy nie zaspała (dopiero w The Sims, jako młoda, krótko ścięta). W tym wieku – uświadomiła to sobie niedawno – człowiek prawie nie sypia. Na pewno to nie jest sen taki, jak kiedyś. Ten jest płytki, podszyty czymś w rodzaju strachu. I nie przynosi odpoczynku. Cała ta starość jest takim jednym wielkim ogłupiającym letargiem. Chciałoby się obudzić i strząsnąć z siebie całą niemoc.
Próbowała innych rodzajów gier, ale wszystko toczyło się w nich za szybko. Nie umiała jeszcze dobrze skoordynować ruchów myszką. W innych grach to ona musiałaby dostosować się do tempa i reguł. Tutaj nie istnieją podobne wymogi. The Sims pochłaniają podobno każdego, kto się do nich zbliży. Przynajmniej na dwa miesiące. Może właśnie dlatego, że to takie głupie. To był na początku taki jej mały idiotyzm. Nic groźnego. Teraz The Sims wymagają od niej każdej wolnej chwili, a jest ich w tym wieku sporo, choć człowiek jeszcze usiłuje się oszukiwać, że ma jakieś szalenie ważne obowiązki.
Więc najpierw wymyśliła sobie samą siebie w idealnym domu. Nie wie, czemu akurat krótko ścięta blond. Wcale jej się takie nie podobają. Co do mężczyzny, uznała, że dobierze go do wymyślonej już partnerki. Choć modelowa rodzina okazała się nudna, nadal jest tam jakiś dreszczyk. Na ogół wiąże się on z tym, że może tam robić wszystko. Jeżeli człowiek na starość dziecinnieje, to ona czuje się tam jak dziecko spuszczone z łańcucha. Przez całe czterdzieści lat pracy w zawodzie nauczyciela nie mogła ani przez chwilę czuć się podobnie.
Męża zamurowała w basenie. Kazała mu pływać, po czym włączyła pauzę i wybudowała wokół basenu mur. Mąż pływał i był szczęśliwy (rąbek nad głową był prawie całkiem zielony – znaczy mąż był szczęśliwy, że może popływać). Potem w basenie był trup, a potem po domu krążył duch, który straszył.
Dawne życie
Może sobie na to wszystko pozwolić w wolnych chwilach, których jest za dużo, a których z wiekiem nieznośnie staje się jeszcze więcej. Przez całe życie miała ich bardzo niewiele i bardzo to sobie ceniła. Wstawała wcześnie, bo lekcje polskiego w technikum (wydawać by się mogło, że to degradacja zawodowa, ale ci, którzy tak mówią, chcą jedynie wyrazić pogardę dla uczniów, a to bardzo ją boli), rozpoczynały się o 8.00 przez cztery dni w tygodniu.
To co robiła, było o tyle ważne, że dla chłopców istniały tylko samochody, warsztat, rysunek techniczny, ewentualnie zawody sportowe (szkoła miała znakomite wyniki we wszystkich tych dziedzinach), a ona tym chłopcom chciała przekazać, że powinni być wrażliwi i czytać, bo bez tego nawet ten rysunek techniczny, czy piłka nożna będą jakieś uboższe. Nie musiała im tego tłumaczyć, bo to byli bardzo dobrzy chłopcy, choć z różnymi problemami, jak każdy z nas. Często przychodzili do niej, zwłaszcza ci chłopcy ze wsi, albo z pierwszych klas, żeby poprawiła im jakiś list. Jak oni pięknie potrafili pisać! Nie potrafiła później wstawiać im dwój, albo jakoś szczególnie karcić. Wiedziała, jacy to byli dobrzy chłopcy. Teraz, kiedy słucha, że młodzież jest rozwydrzona, na ogół nie wierzy tym, którzy to mówią. Młodzież nie jest rozwydrzona, tylko brakuje im na starcie tego i owego. Zwłaszcza teraz, kiedy wymaga się od nich nie wiadomo czego, a zazwyczaj tego, żeby w każdej sytuacji byli niewzruszeni i potrafili sobie
poradzić. A przecież to nie jest takie proste.
Ona wie, jak to jest stawać przed wygórowanymi wymaganiami otoczenia, bo codziennie rano musi podnieść się z łóżka i sięgnąć po kule. Chodzi już coraz słabiej właściwie bez powodu. Ciało nie może ustać w pionie tak po prostu, jak kiedyś. To przyszło tak samo z siebie, nawet nie pamięta kiedy. Nie przeżyła żadnego wypadku, czy choroby. Właściwie nigdy specjalnie nie chorowała. Na słabość i odrętwienie nigdy nie była stosownie przygotowana. Objawy łagodzi jedynie fakt, że przychodziły stopniowo. Można by nawet powiedzieć, że podstępnie, bo małymi krokami. Zupełnie, jakby objawy usiłowały ją do siebie przekonać.
Byli uczniowie nadal o niej pamiętają. To teraz dorośli ludzie. W kształtowaniu ich dorosłości widzi swój spory udział, tym przyjemniej jest patrzeć na nich, kiedy idą skwerkiem tacy szczęśliwi i zadbani, albo kłaniają jej się w sklepowej kolejce. Z tamtego czasu zachowała dwa grube albumy zdjęć. Na tym wyszła bardzo ładnie. Nie widać wprawdzie warkocza – fryzura musiała być odświętna. Takie zdjęcia powieszone na ścianie na zawsze zmieniały przeznaczenie zaszczyconego nimi pomieszczenia, a nawet, zdarzało się, całego domu. Warkocz był długi, prawie do samej ziemi. Teraz do takiego warkocza nikt nie miałby cierpliwości, bo trzeba te włosy długo pielęgnować. Nie wystarczy zapuścić. Dawno nie oglądała tych zdjęć. A takie ładne wtedy wyszły. Wyciąga je tylko na specjalne okazje. Tu rzadko teraz ktoś przychodzi, bo córka wyprowadziła się do Warszawy, a koleżanki na ogół tak samo ledwie chodzą. Wszyscy jej przyjaciele zamknęli się w starości. Każdy w swojej, zupełnie osobnej.
W nowej pracy (w tej, którą musiała znaleźć po tym, jak zaspała do starej) dostała awans, bo okazało się, że długo tam pracuje. Dostała też stosowną do awansu podwyżkę. Zrobiła się cała zielona. To znaczy zielony zrobił się rąbek nad głową. Zielony znaczy szczęście, czerwony to smutek.
Michał Radziechowski