Wiktor Świetlik: Może ty, może ty, a może jednak ja – kto zastąpi Jarosława Kaczyńskiego (Opinie)
Do niedzieli o wsi Kuczki-Kolonia nie słyszałem. W niedzielę usłyszała cała Polska, bo Jarosław Kaczyński właśnie tam zapowiedział, że "za cztery lata ktoś inny będzie stał na jego miejscu”. Gdybym był bukmacherem, to jednak wyżej bym obstawiał, że na miejscu Jarosława Kaczyńskiego będzie wtedy stał Jarosław Kaczyński niż to, że ktoś inny.
Oczywiście były premier ma siedemdziesiąt lat, a więc jest w wieku emerytalnym. Nie przyjętoby go do policji, klubu piłkarskiego i do robót budowlanych, ale polityka to jednak trochę inna historia. Prezes PiS miał jakieś kłopoty ze zdrowiem – w jego wieku rzecz dość powszechna. Jego kondycja w gruncie rzeczy znana jest tylko z plotek rozpowszechnianych zazwyczaj przez ludzi, o których wiadomo, że kompletnie nie mają możliwości mieć jakiejkolwiek prawdziwej wiedzy na ten temat.
Kolejne końce Jarosława Kaczyńskiego
Za to mamy całkiem twarde dane z przeszłości dotyczące zniknięć, odejść i końców Kaczyńskiego. W drugiej połowie lat 90. kiedy odrzucił możliwości angażu do Akcji Wyborczej Solidarność, uważając ją za ekipę "nagrzaną” wyłącznie na władzę i pieniądze, zapowiadał w wywiadach swoje odejście z polityki. Nie widział możliwości działania i miejsca na swoje koncepcje polityczne.
Miał być skończony po klęsce wyborczej 2007 roku, miał się nie podnieść po śmierci najbliższych w 2010 roku i po kolejnej porażce w 2011 roku. Przecież wówczas opuściła go (a częściowo została wygnana) cała gromadka niedawnych podwładnych diagnozując, że "z PiS Kaczyńskiego nic nie będzie”. Jeden z nich, Michał Kamiński, napisał nawet książkę o końcu PiS – uwzględniając jego i PiS-u losy to osiągnięcie politologiczne brzmi dziś bardzo groteskowo.
Ale przecież, PiS grzebały i dużo tęższe, przynajmniej jeśli chodzi o zawartość, głowy. Ludwik Dorn, który pożegnał się w bojowo-sądowej atmosferze ze swoim dawnym przyjacielem, mówił wszem i wobec, że Prawo i Sprawiedliwość z Kaczyńskim na czele nigdy nie zdoła już zdobyć większości niezbędnej do rządzenia i nie ma szans na koalicję.
Poczet delfinów
Oczywiście, Jarosław Kaczyński wieczny nie będzie. Gdyby był pięć, sześć lat starszy, szybciej bym mu uwierzył. I biedni mogą być ci, którzy dziś uwierzą, bądź nadmiernie się pospieszą. W tym momencie postaci, które mogłyby stanąć lub mają ochotę stanąć na miejscu byłego premiera, stać się politycznymi liderami prawicy, jest co najmniej kilka.
Dziś najmocniejszą z nich jest niewątpliwie premier obecny. Bardzo wzmocniony po wyborach, popularny, będący autorem sukcesu ekonomicznego, do tego zdolny do tego z czym polska prawica miała kłopot największy – przenoszenia skutecznej gry na dużą europejską szachownicę. Potrafiący mówić do młodych ludzi, poruszający się sprawnie między językiem współczesnej ekonomii, technologii, a tożsamością. Jego słabością może być brak zakotwiczenia w partyjnych strukturach.
Za 4 lata w Kuczkach-Kolonii
Kolejnymi są Joachim Brudziński – zapewne obdarzany od wielu lat wielkim zaufaniem przez szefa PiS, i Beata Szydło, bardzo popularna i mająca niebagatelny wpływ na zwycięstwo PiS w 2015 roku. Oboje mają odpowiadać za jesienną kampanię, ale oboje są europarlamentarzystami, co nie wydaje się ich żywiołem. Dochodzi Zbigniew Ziobro, doświadczony, tworzący zamkniętą, ale mocną grupę lojalnych politycznych żołnierzy, zarazem wciąż pamiętany z umiarkowanej lojalności sprzed niespełna dekady.
- Może ty, może ty, może jednak ja – to zabawa ogłoszona w niedzielę przez Jarosława Kaczyńskiego. Na miejscu nikogo z wyżej wymienionych nadmiernie bym się jednak nie spieszył. Kilka lat temu prezes PiS ogłaszał, że "Marek Migalski będzie przyszłym prezydentem Polski”. Rzeczony, chyba nawet w ten żart na chwilę uwierzył. Dlatego jak za cztery lata były premier zawita do wsi Kuczki-Kolonia i powie, że "teraz to już naprawdę”, ja bym także wówczas zachował sceptycyzm.
Wiktor Świetlik dla WP Opinie
Autor jest dziennikarzem i redaktorem naczelnym Programu Trzeciego Polskiego Radia