Wietnam jest bliżej niż myślisz, za rogiem
W weekend obchodziliśmy dni kultury wietnamskiej. W stolicy są największą z mniejszości. Codziennie spotykamy ich w barach i przy straganach z odzieżą. Ale niewiele o nich wiemy - ubolewa "Życie Warszawy".
W sobotę na Polu Mokotowskim wystąpiły wietnamskie zespoły ludowe, pokazywano zdjęcia i obrazy wykonane przez wietnamskich artystów, podawano dania mistrzów kuchni. Żaden z wykonawców nie przyjechał jednak na występy z dalekiego Hanoi. Wszyscy są warszawiakami o azjatyckich korzeniach. Skąd się tu wzięli?
Pierwsi na zaproszenie komunistycznych władz przyjechali do Polski studenci - jeszcze w latach 70. w czasie trwania wojny amerykańsko-wietnamskiej. Uczyli się na trudnych kierunkach: fizyce jądrowej, medycynie, w szkołach ekonomicznych. Nie wszyscy wrócili do ojczyzny. Po upadku PRL-u na początku lat 90. wietnamscy naukowcy zaczęli mieć problemy. Nowe władze przestały otaczać ich jakąkolwiek opieką. Emigranci szybko musieli odnaleźć się w nowej rynkowej rzeczywistości.
- Jak widać, ich status od lat 90. pozostaje nieokreślony. Mimo to podjęli ryzyko i zainwestowali w Polsce. Do Wietnamu nie mieli przecież po co wracać - mówi ksiądz Edward Osiecki duchowy opiekun mniejszości wietnamskiej mieszkającej w Warszawie.
Naukowcy w pośpiechu zakładali swoje pierwsze firmy. Pomysł mieli prosty. Sprowadzić tanie produkty z Azji i sprzedać je w Polsce. Ale nie chcieli robić interesów z Polakami, na których raz się już zawiedli. Dlatego partnerów szukali w swojej ojczyźnie.
Tak, wraz z towarami, do Polski przybyła druga fala wietnamskiej emigracji. Byli to operatywni ludzie z dużym kapitałem. To właśnie dzięki nim kwitnie dziś handel na Stadionie Dziesięciolecia. - Do Polski przyjechałem pięć lat temu. Bogatsza część mojej rodziny, która już wcześniej mieszkała i pracowała w Polsce, zaproponowała mi tu pracę - opowiada "Życiu Warszawy" Woo Khanh sprzedawca ze Stadionu Dziesięciolecia. - Po roku dołączyła do mnie moja żona An. Wraz z żoną pracujemy od godz. 2 w nocy do godz. 14 po południu. Potem idziemy spać. A wieczorem... czeka nas kolejne wyjście do pracy. Wynajmujemy małe mieszkanie na Pradze.
Woo Khanh jest jednym z wielu podopiecznych księdza Osieckiego. - Wszystkim ksenofobom pragnę przypomnieć, że Wietnamczycy są naszymi braćmi w wierze. I są w podobne sytuacji - Polacy też potrzebowali wsparcia i inne kraje nam go udzieliły. Pomagając Wietnamczykom, możemy udowodnić, że Polska rzeczywiście może być ojczyzną wielu narodów - mówi ksiądz Edward Osiecki. (IAR)