Wiesław Dębski: nasza klasa polityczna szykuje się do emigracji
Cicho, sza, powolutku, krok za krokiem, nasza klasa polityczna (sorry, ale tak się ją nazywa) szykuje się do emigracji. Walizki kupuje już kilka tysięcy chętnych do wyjazdu. Nowiutkie koszule, nowe spodnie, nowe poglądy. Wszyscy razem, wespół w zespół nie mogą się doczekać, by minął wreszcie ten miesiąc z ogonkiem. Wtedy bowiem okaże się, komu daliśmy prawo do owej emigracji.. Nie, nie… Nie na zmywak, czy sprzątanie u "państwa". Oni - Szanowni Czytelnicy - jadą do Parlamentu Europejskiego.
Tak się szczęśliwie dla nich złożyło, że za naszą wschodnią granicą płoną stepy i miasta. Można więc się popisać kilkoma banałami, zażądać, wymagać, oskarżać. Nic to nie kosztuje, niczym nie grozi. I nie trzeba specjalnego wysiłku, by odpowiadać na durne pytania wyborców i dziennikarzy. Na przykład: po co, wy - kurna - do tej Brukseli jedziecie?
No właśnie? Ktoś wie? Cóż takiego może tam osiągnąć europoseł Ziobro, którego dzień w dzień widywaliśmy w Polsce? I nie tylko jego. W dodatku chce się tam też wybrać posłanka Kempa. A europoseł Protasiewicz, który początek miał tam, jak mówią, bardzo dobry. Ale później zajął się grami i zabawami na podwórku Wrocławskiej Platformy. I europosłowanie szlag trafił.
Przy układaniu partyjnych list wyborczych toczyły się prawdziwe wojny, tylu było chętnych do emigracji. Co więcej nagłą miłością do Unii Europejskiej zapałali nawet polscy (i nie tylko polscy) narodowcy. Nagle wybierają się rozkładać Unię od wewnątrz, jakby z Warszawy czy Wrocławia nie mogli tego czynić.
W Unii nagle zakochał się Kościół katolicki. Po kasiorkę unijną także biskupi rączki wyciągali. Nawet z programu - O Boże, Boże - "Gender mainstreaming". Słyszeli to Państwo? Nie dosyć, że gender, to jeszcze mainstreaming!!! I kto to się kasy domaga? Biskupi dostrzegający w gender zagrożenie dla cywilizacji. Szatana, piekło! Cóż, skoro pieniądze leżą niemal na ulicy, to grzech (!) się po nie nie schylić. Ale my, skromne owieczki, pamiętamy przecież, jak cesarz Wespazjan tłumaczył swojemu synowi, dlaczego opodatkował publiczne latryny. Mówił do syna: Pecunia non olet! Tak, tak, pieniądze nie śmierdzą. Także na przykład wodzowi brytyjskich eurosceptyków, oskarżanemu o defraudację pieniędzy z… Unii Europejskiej.
Nie o Unię więc chyba tutaj chodzi. Samo hasło wyborcze (akurat PiS-u) tego dowodzi: "Służyć Polsce, słuchać Polaków". Właśnie, Polska, Polacy… To zostańcie do cholery w domu!!!
Ale, jak się powiedziało: Pecunia non olet! I tu jest chyba pies pogrzebany. Kasa, Misiu, Kasa. Europejscy politycy uwili sobie w Brukseli całkiem przyjemne gniazdka. Wysoka pensja (ok. 30 tys. zł miesięcznie). Jeszcze więcej na prowadzenie biur (można zatrudnić kilku krewnych i znajomych królika). Po zakończeniu kadencji i nie wygraniu kolejnej, dostaje się przez dwa lata pełną pensję. A po 10 latach wysoką emeryturę. Wkurzyliście się? No to jeszcze dietki: 200 euro za każdy dzień pobytu w Parlamencie Europejskim. A jak się nie chce jechać do Brukseli, to wystarczy podpisać listę w polskim Sejmie. I dietka nie przepadnie…
Uff… Wystarczy… Oto, co napędza europarlamentarną kampanię. Kasa, kasa, kasa… Oczywiście, jest też część posłów, którzy jadą tam do ciężkiej pracy, i robią dobrą robotę. Ale, jak mi niedawno powiedział jeden z deputowanych, to są naprawdę wyjątki…
Zdrowia, szczęścia i słodyczy, wasz wyborca wam życzy…
PS. A może - dla zwykłej przyzwoitości - nasi DRODZY europosłowie założą wspólnie jakąś fundację, na konto której będą przekazywać część swoich dochodów (Połowę? Ćwierć? Może chociaż 15 proc.?). I zapiszmy w odpowiednich ustawach, że raz do roku przed którąś z komisji sejmowych złożą sprawozdanie z wydawanych pieniędzy i z tego, co w Brukseli osiągnęli. Aha, i niech nie rżną głupa. Niech podatki płacą w Polsce…