Wiesław Dębski: księża zaglądają nam pod kołdry, dla nich referendum w Irlandii to zdrada
"Ksiądz proboszcz już się zbliża, już puka do mych drzwi. Pobiegnę go przywitać, w mym ręku wino drży. O, szczęście niepojęte, ksiądz sam odwiedza mnie. Sąsiedzie wspomóż rentą,
bym mógł pokazać się". Tę piosenkę napisał i śpiewał ponad 20 lat temu Paweł Kukiz, dzisiejsze odkrycie polskiej polityki. Piosenka okazała się prorocza - pisze Wiesław Dębski w felietonie WP.
Księża bowiem nie tylko coraz częściej pukają do naszych drzwi, ale wręcz zaglądają nam pod kołdry, chcą decydować, jak się będziemy kochać i czy będziemy się zabezpieczać przed niepożądaną ciążą. Chcą wpływać na to, jakie treści będą wykładane w szkołach, jakie sztuki wystawiane w teatrach i dzieła pokazywane w galeriach. Przy czym nie tylko pukają do naszych drzwi, ale próbują decydować o tym, jakie prawo uchwali (bądź nie) polski parlament. Przesadzam? Ejże! A związki partnerskie? A in vitro? A zakaz aborcji? Mało? Proszę bardzo: a konwencja antyprzemocowa, a wychowanie seksualne w szkołach?
Co więcej do naszych mieszkań pakują się nie tylko zwykli księżą, ale także sami biskupi, arcybiskupi i kardynałowie. Wykorzystując nowoczesne środki komunikacji pojawiają się każdego dnia na ekranach naszych telewizorów. Ot, na przykład w ostatni czwartek… Pełno było biskupiego słowa… I to nie po to, by wyjaśnić mi, zatwardziałemu ateuszowi, czymże jest to ich święto Bożego Ciała. Nie, nie… Słowa biskupie dotyczyły spraw jak najbardziej świeckich, powiedział bym nawet więcej – dotyczących spraw w pewnym sensie intymnych - związków kobiety i mężczyzny; kobiety i kobiety; mężczyzny i mężczyzny. A w tle pojawiało się potworne słowo gender…
Ale by nie gadać po próżnicy sięgnijmy do przykładów (korzystam z tekstu Katarzyny Wiśniewskiej – „Gazeta Wyborcza”): zdaniem kardynała Stanisława Dziwisza metoda in vitro - dzięki której urodziło się w Polsce kilkadziesiąt tysięcy dzieci, przynosząc radość i ulgę wielu nieszczęśliwym rodzinom – jest niemoralna, nie do przyjęcia przez chrześcijan… O konwencji antyprzemocowej kardynał powiedział tak: przemocy trzeba przeciwdziałać, ale nie przez przyjęcie założeń bazujących na fałszywej ideologii gender…
Gdy czytam słowa kardynała Stanisława, to zastanawiam się, dlaczego hierarchowie tak mało się uczą, dlaczego tak kategorycznie wypowiadają się o sprawach, których nie rozumieją? Ale prawdziwą bohaterką Bożego Ciała była Irlandia. Tak, tak, ten jeszcze niedawno równie katolicki kraj, jak Polska. A nawet bardziej, jeśli to możliwe. Irlandzki rząd przeprowadził właśnie referendum, pytając obywateli, czy chcą aby w ich kraju dopuszczalne były MAŁŻEŃSTWA osób tej samej płci!!! Tak, tak, małżeństwa (a nie związki partnerskie, bo te już tam wprowadzono). I 62 proc. Irlandczyków odpowiedziało: TAK!!!
Strasznie to zabolało naszych biskupów! Jakże to? Taka zdrada? Jak oni śmieli? Ano, śmieli… Nawet warszawski kardynał Kazimierz Nycz się oburzył, „to poważne ostrzeżenie dla Europy i Polski” – straszył. W decyzji Irlandczyków kardynał dostrzega zagrożenie dla… polskiej rodziny. Irlandii swoją uwagę poświęcili tego dnia i inni duchowni. Czyniąc z niej niemal kraj wyklęty.
Polscy duchowni nie próbują jednak odpowiedzieć na pytanie, które w tygodniku „Polityka” postawił Adam Szostkiewicz: Jak to się stało, że jeden z najbardziej katolickich krajów Europy stał się pionierem rewolucji kulturowej pod tęczową flagą? Szostkiewicz odpowiedzi udziela: mądrej i uczciwej. Warto, aby przedstawiciele polskiego Kościoła te odpowiedzi przeczytali…
I na koniec jeszcze jedna uwaga: nie mam nic przeciwko kościelnym przemarszom po ulicach polskich miast i miasteczek. Nie przeszkadzało mi nawet, gdy w ubiegły czwartek procesja weszła na teren naszego osiedla, że śpiewano pieśni religijne. Ich sprawa… Tak, jak środowiska LGBT i ich sympatycy mają prawo organizować w przestrzeni publicznej Parady Równości, tak i katolicy mają prawo do własnych procesji.
Oburzony jednak jestem, że na uliczkach mojego małego, cichego, pełnego ptaków i wiewiórek osiedla na warszawskim Bemowie księża używali aparatury nagłaśniającej o potężnej mocy. Czyżby, bez tego uczestnicy procesji nie słyszeli swojego śpiewu? A może chodziło o to, by mnie – i moich sąsiadów – przymusić do choćby biernego udziału w tej imprezie?
Więc Szanownym z parafii odpowiadam: siedziałem wtedy w ogródku i czytałem bardzo ciekawą książkę o Marii Skłodowskiej, a hałaśliwi uczestnicy profesji bardzo mi w tym zbożnym dziele przeszkadzali…
Wiesław Dębski