Wielkie nocne zrywanie plakatów
W nocy Polskę ogarnęło wielkie sprzątanie. Do północy komitety wyborcze miały czas na usunięcie plakatów wyborczych. Minęło bowiem 30 dni od wyborów parlamentarnych. Część plakatów - tych dotyczących wyborów prezydenckich - ma prawo jeszcze ozdabiać nasze ulice prawie do końca listopada.
Warszawiak - pan Jerzy, jak sam mówi, nie może już na nie patrzeć. Nie może patrzeć też na bałagan na przystankach czy ogrodzeniach. Ubolewa, że najpierw wiesza się plakaty byle gdzie, a później nie ma kto tego zbierać.
Do północy część plakatów już zniknęła. Liga Polskich Rodzin o pomoc w ich usuwaniu poprosiła Młodzież Wszechpolską. Konrad Bonisławski poinformował, że w samej Warszawie sprzątało kilkadziesiąt osób.
Poseł Prawa i Sprawiedliwości Roman Czepe w Białymstoku sam zrywał plakaty ze swoja podobizną. Bo jak tłumaczył, już nie mógł na nie patrzeć. Bo ile można? - żartował.
Bohdan Szcześniak z Państwowej Komisji Wyborczej wyjaśnił, że kary za nieusunięcie plakatów rzadko są wymierzane. Najczęściej miasto sprząta za komitety wyborcze, a później wysyła rachunek.
Marek Rybnik z delegatury PKW powiedział, że są takie miejsca w Polsce, gdzie miastu na pieniądzach nie zależy. W Białymstoku na przykład niektóre plakaty wiszą od czterech lat. A to oznacza, że ktoś nie skorzystał z przysługującego mu prawa - podsumował Rybnik.
Na białostocki łut szczęścia nie ma co jednak liczyć. Warto pamiętać, że rachunek wystawiony przez miasto może przyprawić o zawrót głowy.