Wielka Brytania ograniczy prawo do strajków?
Brytyjscy konserwatyści zapowiadają ograniczenie prawa do strajku w kluczowych dziedzinach usług publicznych. Rząd wskazuje, że wiele strajków w przeszłości przegłosowano przy frekwencji dużo niższej niż połowa uprawnionych związkowców i nalega na zaostrzenie kryteriów podjęcia akcji strajkowej.
Londynowi grozi strajk kierowców autobusów, za którym zagłosowało tylko 16 procent uprawnionych. Mimo bardzo niskiej frekwencji wystarczyło to by zwołać strajk. Dlatego minister transportu, konserwatysta Patrick McLoughlin powiedział w BBC, że chce daleko idących zmian.
- Strajk w sektorze publicznym odbija się na wielu ludziach, którzy nie mają w tej sprawie nic do powiedzenia. A więc zanim do niego dojdzie, powinien mieć poparcie co najmniej 40 procent członków danego związku - wyjaśnił.
Gdyby zastosować propozycję McLoughlin do wszystkich strajków, jakie miały miejsce od 2010 roku, czyli od początku rządów koalicji konserwatywno-liberalnej, prawie trzy czwarte byłoby nielegalnych.
- Mamy jedną z najbardziej restrykcyjnych ram prawnych sporów pracowniczych w krajach demokratycznych, a ten rząd chce wręcz uniemożliwić pracownikom odwołanie się do ich fundamentalnego prawa odmowy pracy - powiedziała sekretarz generalna brytyjskiej centrali związkowej TUC, Frances O'Grady.
Związkowcy z kolei mają za złe posłom, że gdyby przyłożyć tę samą 40-procentową miarę poparcia elektoratu w wyborach do Izby Gmin, w parlamencie pozostałoby ich tylko 16 procent.