Wielka Brytania o "hipotetycznych" uwagach Rumsfelda

Jako "wyłącznie hipotetyczną" określił brytyjski rząd wypowiedź ministra obrony USA Donalda Rumsfelda na temat możliwości prowadzenia wojny w Iraku bez udziału Wielkiej Brytanii. W Londynie minister obrony Geoff Hoon oświadczył, że Rumsfeld rozważał jedynie "teoretyczną możliwość". Dodał, że Waszyngton "ma
wszelkie powody, by być pewnym znacznego wsparcia wojskowego
Wielkiej Brytanii w razie wojny".

12.03.2003 | aktual.: 12.03.2003 12:28

Rumsfeld we wtorek wywołał burzę, gdy w czasie konferencji prasowej w Pentagonie, pytany, co się stanie w razie ewentualnego braku zgody parlamentu w Londynie na udział Brytyjczyków w wojnie z Irakiem, oświadczył: "Jeśli (Brytyjczycy) będą mogli wziąć udział, będą mile widziani, jeśli nie - (...) nie wezmą udziału, przynajmniej w tej fazie" możliwej interwencji. Na pytanie, czy Waszyngton ruszy na wojnę bez swego najbliższego sojusznika, Rumsfeld odrzekł, że jest to kwestia, którą zapewne zajmie się w najbliższych dniach prezydent Bush.

Już w godzinę później (jak pisze agencja Associated Press - zapewne w wyniku interwencji Londynu ) Rumsfeld usiłował osłabić skutki swej wypowiedzi, deklarując, iż "nie wątpi" w liczące się wsparcie brytyjskie w razie akcji wojskowej.

W Londynie jednak podchwycono już jego wcześniejszą deklarację i premier Tony Blair stał się celem gwałtownych ataków ze strony zarówno opozycji, jak i działaczy jego własnej partii, zarzucającej mu, iż pozwala na minimalizowanie przez Waszyngton roli Wielkiej Brytanii.

Deputowany z Partii Pracy Graham Allen - reprezentujący w partii Blaira grupę przeciwników wojny - oświadczył, że deklaracja Rumsfelda może stanowić doskonałą okazję do dokonania ponownej analizy stanowiska brytyjskiego.

"Kot został wypuszczony z worka. Amerykanie powiedzieli wprost, iż mogą działać bez nas i tym samym dali Blairowi szansę wyjścia z trudnej sytuacji, jeśli sobie będzie tego życzył" - powiedział Allen.

Działaczka Partii Pracy, znana aktorka Glenda Jackson, dodała: "Mamy nadzieję, że Blair posłucha w tej sytuacji uważniej tego, co mają mu do powiedzenia ludzie, którzy wybrali go na urząd".

Z informacji prasy brytyjskiej, podawanych w ostatnich dniach wynika, że ok. 150-200 laburzystowskich posłów w Izbie Gmin (na 412) gotowych jest sprzeciwić się stanowisku Blaira w sprawie Iraku. Paradoksalnie jednak usunięcie Blaira w wyniku parlamentarnej wewnątrzpartyjnej rewolty jest mało prawdopodobne, ponieważ konserwatywna opozycja popiera jego twardą linię wobec Bagdadu.

Sprawa Iraku wywołuje jednak także wątpliwości wśród samych konserwatystów. Jeden z wpływowych działaczy opozycji, konserwatysta Kenneth Clarke, odnotował w środę, iż szanse uchwalenia w Radzie bezpieczeństwa ONZ nowej rezolucji irackiej stopniały niemal do zera, podczas gdy misja inspektorów rozbrojeniowych ONZ oraz naciski międzynarodowe, wywierane na Irak, najwyraźniej zaczynają spełniać swą rolę.

"Dlaczego więc mamy iść na wojnę w przyszłym tygodniu? Idziemy na wojnę w przyszłym tygodniu dlatego, że Donald Rumsfeld ma 300 tysięcy ludzi na miejscu i ludzie ci muszą zacząć strzelać, ponieważ jeśli dalej będą czekać, w rejonie zrobi się za gorąco. To jednak nie ma nic wspólnego z tym, co Blair przedstawił parlamentowi, któremu musi odpowiedzieć na konkretne pytanie: dlaczego właściwie brytyjska armia znalazła się na miejscu, gotowa do wspólnych działań?" - powiedział Clarke.

Urząd brytyjskiego premiera w środę zareagował na deklarację Rumsfelda ponownym zapewnieniem, że Blair niezmiennie pracuje nad pozyskaniem zwolenników dla nowej rezolucji RB ONZ w sprawie Iraku.

Rzecznik brytyjskiej misji w ONZ wprost kategorycznie zaprzeczył istnieniu jakichkolwiek nieporozumień na linii Waszyngton-Londyn i zapewnił, że oba kraje ściśle ze sobą współpracują. (aka)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)