Wielka Brytania nie nauczyła się niczego po morderstwie Jo Cox. Czego nauczy się Polska?
To, co przeżywamy dziś w Polsce po zabójstwie Pawła Adamowicza, przeżywała Wielka Brytania po morderstwie posłanki Partii Pracy Jo Cox. Wnioski z Wysp nie napawają optymizmem. Hejtu jest więcej, a politycy są coraz częściej zastraszani.
15.01.2019 14:36
"To dla Brytanii" - miał krzyczeć Thomas Alexander Mair po tym, jak w czerwcu 2016 roku zastrzelił i zadał dwa ciosy nożem Jo Cox, lewicowej posłance znanej z poparcia dla Unii Europejskiej i migrantów. Morderstwo z brytyjskiego Birstall różniło się od tego z Gdańska: w tamtym przypadku polityczny motyw morderstwa - mimo psychicznych problemów Maira - był bezdyskusyjny, bo związany ze skrajną prawicą zabójca otwarcie o nim mówił. Podobny był jednak szok oraz dyskusje, jakie zbrodnia tu wywołała.
- Morderstwo Jo Cox było otwarcie ideologiczne i polityczne, podczas gdy w tym przypadku nie jest to jasne. Ale tym co potencjalnie może łączyć obie sprawy, to kwestia tego, jak agresywna i napięta atmosfera polityczna może wpływać na niezrównoważonych ludzi. Dyskusja o agresji w dyskursie publicznym, którą przechodziliśmy w Wielkiej Brytanii, zaczyna się teraz w Polsce - mówi WP Christian Davies, korespondent dziennika "Guardian" w Polsce.
Na podobieństwa między dwoma przypadkami zwracało uwagę wielu komentatorów światowych mediów. Specjalne oświadczenie wydała też fundacja Jo Cox założona po śmierci posłanki.
"Jesteśmy głęboko zasmuceni wieścią tragicznej śmierci Pawła Adamowicza, prezydenta Gdańska i zdeklarowanego orędownika praw uchodźców. Kierujemy nasze myśli do wszystkich, którzy go kochali - oklaskujemy jego poświęcenie dla życzliwej wspólnoty. Jego dziedzictwo będzie trwać dalej" - napisała fundacja.
Przeczytaj również: Paweł Adamowicz nie żyje. Oto, co zeznał Stefan W.
Jest jeszcze gorzej
Celem fundacji jest budowanie wspólnoty i zasypywanie podziałów wśród Brytyjczyków. Jednym z projektów jest coroczne spotkanie ludzi o przeciwnych poglądach, podczas których w cywilizowany sposób rozmawiają na temat swoich różnic.
Ale mimo tych starań, wnioski z brytyjskich dyskusji po zbrodni i jej rezultatów nie są jednak zbyt optymistyczne. Zdaniem Lance'a Price'a, rzecznika fundacji Cox, dyskurs publiczny się co prawda zmienił - ale na gorsze.
- Po morderstwie Jo Cox ludzie ze wszystkich stron mówili o potrzebie stworzenia bardziej łagodnej polityki. Niestety dziś jest gorzej, niż było. Widzimy coraz więcej przypadków gróźb i zastraszania polityków. W popularnych mediach rutynowo używa się języka mówiącego o "zdrajcach", czy "wrogach" - mówi WP Price. - To wynik napiętej sytuacji w sprawie brexitu, ale też innych czynników. Odpowiedzialność nie spoczywa tylko na mediach czy politykach. Spoczywa na każdym z nas. Każdy musi głośno sprzeciwiać się skrajnemu językowi - mówi Price.
Ale apele nie podziałały. Tabloidy takie jak "Daily Mail" i "The Sun" nawoływały z okładek do "zmiażdżenia sabotażystów" brexitu i nazywały sędziów "wrogami ludu". W ubiegłym tygodniu grupa aktywistów skrajnej prawicy osaczyła konserwatywną proeuropejską posłankę Anne Soubry nazywając ją "nazistką". Jak mówi Price, politycy regularnie otrzymują też pogróżki. Jeden z polityków Partii Pracy otrzymał wiadomość mówiącą wprost, że zostanie "skoksowany".
Zdaniem Christiana Daviesa, w Polsce o poprawę sytuacji może być jeszcze trudniej.
- Tradycyjnie dyskurs w Wielkiej Brytanii był bardziej stonowany. I tam ta brutalność jest czymś nowym. Kiedy "Daily Mail" nazwał sędziów "wrogami ludu", to było dość szokujące. W Polsce takie okładki widzi się co tydzień. Ten sam poziom agresji języka trwa od lat - uważa dziennikarz. - Przygnębiająca prawda jest taka, że te rzeczy niewiele zmieniają. Być może są ludzie, którzy zmienili pod tym wpływem swój język. Ale tego rodzaju ludzi, który mówią o wieszaniu polityków czy wystawiają polityczne akty zgonu, zwykle to nie dotyczy. A od polityków powinniśmy oczekiwać nie tego, że będą wygłaszać kondolencje po tym, jak ktoś zginie. Trzeba oczekiwać, że się zamkną, zanim ktoś zginie - dodaje.
Jak dodaje, zbrodnia w Gdańsku powinna jednak wywołać nie tylko dyskusje na temat języka nienawiści. Poważnym problemem jest też bezpieczeństwo.
- Mam wrażenie, że w Polsce podchodzi się do tego poważnie. Widać to nie tylko po wydarzeniach takich jak w niedzielę, ale choćby w wypadkach rządowych limuzyn. Wszystko wydaje się robione tylko na pokaz, w mało profesjonalny sposób - mówi Davies. - Potrzeba jest nieemocjonalnej dyskusji, ale szczególnie teraz, każdy temat jest spolityzowany i ciężko będzie wyciągnąć jakieś lekcje z tego doświadczenia - podsumowuje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl