Wiejas: "Jasny sygnał Kościoła – wara od lekcji religii" (Opinia)
Dyskusja o przeniesieniu lekcji religii na pierwszą lub ostatnią godzinę na dobre się nie rozpoczęła, a już się zakończyła. Przynajmniej ze strony przedstawicieli Kościoła – ma być, jak było. Szczęść Boże.
"Nie ma podstaw do organizowania zajęć z religii wyłącznie na pierwszych bądź tylko ostatnich godzinach lekcyjnych. Uczniom, którzy nie uczęszczają na lekcje religii, szkoła ma zapewnić opiekę na czas trwania tych zajęć" – napisał w oświadczeniu bp Marek Mendyk.
Duchowny to przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski, więc w kwestiach związanych z nauką religii jego głosu nie można zbagatelizować.
Dzieci są okradane z czasu
Nauczanie religii w szkołach publicznych i przedszkolach zostało uregulowane w rozporządzeniu MEN z 1992 roku. W dokumencie nie określono precyzyjnie, kiedy te lekcje mogą się odbywać. A skoro nie określono, to umieszczane są na ogół w środku zajęć szkolnych. Przyjęte zasady nie są więc na pierwszy rzut oka łamane.
Czy jednak na pewno nie są łamane? W rozporządzeniu stwierdzono, że uczniowie nie mogą być dyskryminowani ze względu na udział/absencję w lekcjach religii. A czym innym, jak nie dyskryminacją jest "poniewieranie się" dzieci niechodzących na religię na świetlicy? Dostają przymusowe okienko, bo lekcji etyki, na którą mogłyby chodzić, w większości szkół po prostu nie ma.
Bp Mendyk nie widzi w tym nic złego, wszak "jego przedmiot" na tym nie traci, a płacą – jak to w przypadku Kościoła – inni. Nie mówię już o opłacaniu przez wszystkich – wierzących i niewierzących – pensji dla katechetów. Mówię o traconym czasie, którym płacą niechodzące na religie dzieci. Są z tego czasu najzwyczajniej okradane.
Co złego stałoby się w przypadku przeniesienia religii na pierwszą lub ostatnią godzinę? Tego od biskupa się nie dowiemy. Czyżby chodziło o obawy, że dzieciaki nie są w ciemię bite i wybrałyby wolne, zamiast dłuższego siedzenia w szkole?
Kościół nie odda nawet guzika
Skąd w ogóle oświadczenie przewodniczącego bp Mendyka? Zaczęło się od inicjatywy władz stolicy, które od nowego roku szkolnego chcą powiedzieć okienkom "stop".
Wiceprezydent Warszawy Renata Kaznowska zapowiedziała, że zwróci się do dyrektorów szkół, aby "tworząc plany tygodniowych zajęć, zwracali uwagę na umieszczanie zajęć nieobowiązkowych [a takimi są lekcje religii – red.] ‘po' lub 'przed' zajęciami obowiązkowymi".
Pomysł władz Warszawy szybko został poddany obróbce medialnej. Z badań, m.in. dla Wirtualnej Polski, jasno wynika, że większość ankietowanych popiera takie rozwiązanie.
Stanowisko, które zajął Kościół, wyraźnie pokazuje, że pójdzie pod prąd, że z płaszczyka wyszarpanych przywilejów nie odda ani guzika. A kto zamachnie się na nie, ten jakby na wiarę się zamachnął, co oczywiście nie ma nic wspólnego z prawdą.
Kościół nie zgodzi się więc nie tylko na przesunięcie godzin, ale również na ograniczenie godzin religii do jednej tygodniowo (chyba że czasowo, np. z powodu nałożenia się roczników). Dyrektorzy szkół, jeśli przyszedłby im taki pomysł do głowy, muszą złożyć pisemną prośbę do biskupa diecezjalnego.
Żeby nie było wątpliwości, kto tu rządzi, bp Mendyk przypomina: "Prawo wyraźnie rozgranicza odpowiedzialność za działalność szkoły pomiędzy władzą samorządową a władzami państwowymi. Jakiekolwiek próby podważania przez organ prowadzący zapisów zawartych w ww. rozporządzeniu wykraczają poza jego kompetencje".
W ostatnich dniach – po zaangażowaniu się w walkę z wyimaginowaną "seksualizacją” (hierarchowie robią to ręka w rękę z Jarosławem Kaczyńskim i PiS)
– słyszymy więc od Kościoła kolejny raz: "Wara od naszych dzieci".
Tyle że żadna szkoła, żadne dzieci nie są wasze, księża biskupi.