Wieczny wygnaniec

Miłosz jako "przechodzień świata" próbuje pokonać sprzeczności własnego istnienia i dojrzeć odbicie sensu niepodlegającego zatarciu - pisze w tygodniku "Newsweek" Jerzy Jarzębski.

16.08.2004 07:40

Ta śmierć symboliczna, teraz już na dobre zamykająca XX wiek, bardziej niż kiedykolwiek wiąże się dla mnie z przekonaniem, że nic już odtąd nie będzie takie samo jak wprzódy. Aby zrozumieć w pełni, co się w kulturze polskiej wraz z odejściem Miłosza zmieniło i kim był ten poeta dla świadomości Polaków, trzeba znacznie więcej czasu i więcej dystansu. Mówię to pod adresem tych, którzy w ostatnich latach lubili obkładać go pospiesznymi i całkowicie doraźnymi osądami-kopniakami, opartymi czy to na kryteriach politycznych, czy to wyznaniowych, czy nawet, znów doraźnie, estetycznych. Bo Miłosz jest taką górą, której nie można zobaczyć, stojąc u podnóża.

Kim był zatem Miłosz jako człowiek? Miał z pewnością niezwykły życiorys, na który składały się wielokrotne wygnania i porzucenia miejsc ukochanych: z terenów przedwojennej Litwy do polskiego Wilna, z Wilna do Warszawy, z Warszawy zburzonej do Krakowa, stamtąd znów na Zachód - najpierw w charakterze dyplomaty do Waszyngtonu, potem już jako uciekiniera do Paryża. Na koniec z Europy do Ameryki. Czy wracając do Krakowa, powrócił Miłosz z wygnania? I tak, i nie - bo przecie, jak mówił, Kraków wybrał dlatego, że z miast polskich najmocniej przypominał mu Wilno jego młodości. Bycie uciekinierem-wygnańcem jest bez wątpienia losem symbolicznym człowieka dwudziestego wieku, ofiary totalitaryzmów, czystek etnicznych czy wojen.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)