PolitykaWidmo rosyjskiej interwencji straszy Białoruś. "Niczego nie można wykluczyć"

Widmo rosyjskiej interwencji straszy Białoruś. "Niczego nie można wykluczyć"

Coraz bardziej napięte są stosunki Moskwy z Mińskiem. Podczas gdy Alaksandr Łukaszenka stara się wybić na większą niezależność od swojego sąsiada, Rosja wysyła sygnały ostrzegawcze. Coraz częściej spekuluje się o krymskim scenariuszu dla Białorusi.

Widmo rosyjskiej interwencji straszy Białoruś. "Niczego nie można wykluczyć"
Źródło zdjęć: © AFP

03.02.2017 | aktual.: 03.02.2017 16:43

O tym, jak nerwowa atmosfera panuje w Mińsku, świadczyła piątkowa konferencja białoruskiego dyktatora. Podczas trwającej siedem godzin "Wielkiej rozmowy z prezydentem" Łukaszenka wygłosił tyradę, w której wymienił całą litanię pretensji wobec Moskwy: oskarżył ją o złamanie porozumień w sprawie cen gazu i ropy, blokowanie importu białoruskiej żywności oraz nielegalne przywrócenie kontroli na wspólnej granicy, co było dla władz w Mińsku dużym zaskoczeniem. Zdaniem Łukaszenki, Białoruś "może przeżyć bez rosyjskiej ropy", bo jest niezależnym państwem. Wezwał też do aresztowania Siergieja Dankwerta, szefa rosyjskiej Służby Nadzoru Weterynaryjnego i Fitosanitarnego (Rossiełchoznadzoru), którego obwinił o szkodzenie białoruskiej gospodarce poprzez blokowanie importu żywności. I choć, jak powiedział Łukaszenka, Rosjanie "nie widzą takiego państwa jak Białoruś", to podkreślił, że przewodzi niepodległemu i niezależnemu krajowi, który "pozycjonuje się w środku Europy i Eurazji".

Próby retorycznego dystansowania się Łukaszenki od Rosji nie są niczym nowym: to stały element białoruskiej dyplomacji i jego prób balansowania między Wschodem i Zachodem. Ale obecna sytuacja wydaje się wyjątkowa ze względu na siłę jego słów i stopień napięć między krajami pozostającymi w formalnym Związku Rosji i Białorusi. Od czasu aneksji Krymu przez Rosję, Mińsk znajduje się w delikatnej pozycji zależności gospodarczej od Rosji, potęgowanej pogarszającą się sytuacją gospodarczą oraz obaw przed imperialnymi zakusami wielkiego sojusznika. W ostatnim czasie Łukaszenka coraz wyraźniej próbuje podkreślić swoją niezależność: pod koniec grudnia Białorusin nie wziął udziału w szczycie Unii Eurazjatyckiej w Sankt-Petersburgu. Tydzień temu zaś określił wojnę w Donbasie jako walkę o niezależność "bratniej Ukrainy", dodając że "nie możemy dopuścić do tego, abyśmy teraz musieli walczyć o niepodległość". Od dłuższego czasu białoruski dyktator stara się też ułożyć lepsze warunki z Zachodem i stawia opór rosyjskim
planom rozmieszczenia bazy sił powietrznych na Białorusi.

Taka postawa zdecydowanie nie podoba się Moskwie, co budzi obawy o jej przyszłe plany wobec Białorusi. Kiedy w Mińsku zdecydowano o zniesieniu obowiązku wizowego dla obywateli 80 państw, Rosja odpowiedziała przywróceniem kontroli granicznej między krajami, co wzbudziło oburzenie i alarm po stronie białoruskiej. Ale niepokój odczuwany na Białorusi jest znacznie większy. Na początku stycznia analityk Arsen Siwicki z Centrum Studiów Strategicznych i Polityki Zagranicznej, ośrodka uważanego za mający powiązania z białoruskim rządem, opublikował raport mówiący o rosyjskich planach interwencji na Białorusi. Przyczynkiem do takiego wniosku miała być informacja o zapowiadanym przez rosyjskie ministerstwo obrony 83-krotnym wzroście transportu kolejowego z Rosji na Białoruś w tym roku, który ma związek z planowanymi na jesień wielkimi ćwiczeniami wojskowymi "Zapad-17". Według niektórych ekspertów - związanych zarówno z reżimem, jak i opozycją - może to posłużyć jako pretekst do rosyjskiej interwencji. Coraz częściej i
otwarciej zadawane pytanie brzmi: co jeśli rosyjskie wojska nie opuszczą Białorusi po ćwiczeniach?

- Wtedy opcje Łukaszenki byłyby bardzo ograniczone - mówi WP Aleks Kokczarow, białoruski analityk ośrodka IHS Jane's w Londynie.

Temperaturę w Mińsku dodatkowo podniosła informacja podana w środę przez prokremlowską i nacjonalistyczną agencję informacyjną Regnum, znaną z informacyjnych wrzutek i prowokacji. Agencja podała, że Białoruś przygotowuje się do opuszczenia Unii Eurazjatyckiej i Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ). Jak mówi w rozmowie z WP Ryhor Astapenia, ekspert Centrum Ostrogorskiego, taki ruch prawdopodobnie stanowiłby dla Rosji przekroczenie "czerwonej linii" i spowodował interwencję.

- Łukaszenka oczywiście nie zamierza opuszczać tych organizacji czy Państwa Związkowego. Nie chce jednak tej integracji, czy to w wymiarze wojskowym czy politycznym pogłębiać. Białorusi zależy tylko na tym, by poszerzać stosunki gospodarcze i - w skrócie mówiąc - otrzymywać z Moskwy więcej pieniędzy - mówi analityk. Jak jednak dodaje, te oczekiwania stoją w sprzeczności z chęciami Kremla, który jest coraz mniej skory do subsydiowania białoruskiej gospodarki - tym bardziej, że rozwój infrastruktury wojskowej na zachodzie Rosji zmniejsza konieczność polegania na wojsku białoruskim.

Podczas piątkowej konferencji Łukaszenka wyśmiał teorie mówiące o rosyjskiej interwencji. - Czy naprawdę wierzycie że Rosja zwariowała i nie wie jak prowadzić wojnę? Tak, jej wojska będą tu podczas ćwiczeń, ale potem sobie stąd pójdą! - przekonywał dyktator.

Według większości analityków zbrojna interwencja jest rzeczywiście mało prawdopodobna ze względu na rachunek zysków i strat takiej decyzji z perspektywy Moskwy. Działania Rosji są interpretowane jako próba wywarcia nacisku, by "przywołać do porządku" niepokornego sojusznika.

- Chodzi o to, by pokazać Łukaszence miejsce w szeregu. Plan minimum to osłabić go do tego stopnia, by ponownie był uległy. Plan maksimum to aneksja lub wymiana kierownictwa - mówi Aleh Barcewicz, białoruski dziennikarz i aktywista.

Jednak zdaniem Kokczarowa ta ostatnia opcja jest mało realna.

- Owszem, Putin może być niezadowolony z ostatnich działań Łukaszenki, który chce bardziej wyważyć obecne relacje, ale prawda jest taka że nie ma żadnego alternatywnego kandydata, który mógłby go zastąpić. Rosja będzie używać handlu, informacji i energii jako broni mającej "zmiękczyć" Łukaszenkę i zmusić go do ustępstw, np. w sprawie baz wojskowych - uważa analityk. Jak dodaje, bezpośrednia interwencja ściągnęłaby na Rosję ryzyko dodatkowych sankcji w czasie, kiedy pojawiają się coraz większe szanse na zniesienie dotychczasowych. - Zresztą wystarczy wyobrazić sobie, jak na takie działania zareagowałyby państwa bałtyckie, jeśli miałyby rosyjskie czołgi niedaleko Wilna czy Dyneburga - mówi ekspert.

Podobnego zdania jest Astapenia. Ale, jak zastrzega, od czasu rosyjskiej agresji na Ukrainę analitycy powinni znacznie ostrożniej wypowiadać definitywne sądy na temat rosyjskich zamiarów.

- Wydaje się, że Rosja nie ma interesu, by podjąć interwencję. Ale po aneksji Krymu nie jesteśmy w stanie tego wykluczyć - mówi Białorusin. - Rosyjska machina propagandowa została zbudowana w taki sposób, że w każdym momencie może zostać uruchomiona. Cała narracja już jest gotowa, wojska są gotowe i na tym polega cały problem - dodaje.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (204)