ŚwiatWiatr to pieniądz

Wiatr to pieniądz

Wiatraki to przyszłość energetyki w Europie i żyła złota dla odważnych inwestorów. Kto nie wierzy, niech spojrzy za zachodnią granicę.

11.04.2007 | aktual.: 19.04.2007 12:24

Powoli wyłaniają się z porannej brandenburskiej mgły i straszą Polaków śpieszących na lot z berlińskiego lotniska Schönefeld. Z autobusu widać najczęściej tylko dolną część masztu i małe drzwiczki jak w nadmorskich latarniach. Łopaty pojawiają się i znikają, przecinając mgłę z dokładnością metronomu. W samolocie zachwyceni tym widokiem spierają się z oburzonymi, którzy nie mogą zrozumieć, jak można było tak oszpecić krajobraz.

W Niemczech stoi już prawie 20 tysięcy elektrowni wiatrowych. To najwięcej na świecie – druga w kolejności Hiszpania ma ich o połowę mniej, Amerykanie są dopiero na trzecim miejscu. Niemcy czerpią dziś z wiatru 6 procent energii elektrycznej, do 2020 roku ma to być 20 procent. I sądząc po tempie, w jakim budują nowe wiatraki, zapewne im się uda. Zwłaszcza że nasi sąsiedzi zrobili z ich produkcji nową i bardzo dochodową gałąź przemysłu.

Państwo tworzy nowy sektor

Największy stoi w Brunsbüttel, małej miejscowości niedaleko ujścia Elby do Morza Północnego. Pierwszy na świecie wiatrak o mocy pięciu megawatów przy dobrym wietrze może zasilać jednocześnie nawet 4500 domostw. Ale największe wrażenie robią jego rozmiary. Wysokością dorównuje Pałacowi Kultury i Nauki bez iglicy, a jego łopaty, obracając się, zakreślają obszar dwóch boisk piłkarskich. Na szczycie znalazło się miejsce nawet na lądowisko dla helikopterów.

Przed 1990 rokiem w Niemczech właściwie nie było elektrowni wiatrowych. Po kryzysie paliwowym w 1973 roku i katastrofie w Czarnobylu ludzie zdali sobie sprawę, że musimy szukać nowych pomysłów na produkowanie energii. Dlatego na początku lat 90. postawiliśmy na wiatr – mówi „Przekrojowi” Hermann Scheer, socjaldemokratyczny deputowany i autor niemieckiej ustawy o energii odnawialnej.

Na mocy ustawy Scheera, która weszła w życie w kwietniu 2004 roku, każdy właściciel elektrowni wiatrowej ma zagwarantowany zbyt – niemieckie sieci energetyczne muszą od niego kupić prąd. Równie ważna jest cena. Właścicielom wiatraków sieci płacą średnio 40 procent więcej za każdą kilowatogodzinę niż klasycznym elektrowniom węglowym. Różnicę w cenie pokrywa rząd.

Na tym pomoc się nie kończy. „Wiatrakowi” inwestorzy mogą liczyć na długoterminowe i tanie kredyty, również gwarantowane przez państwo. Inwestorzy mają także zapewnione niezmienne warunki działalności w zasadzie przez 20 lat.

Od momentu wejścia w życie tej ustawy liczba wiatraków w Niemczech wzrosła dwukrotnie. A na giełdzie są już nie tylko producenci wiatraków i energii wiatrowej, ale nawet specjalistyczne fundusze, które inwestują wyłącznie w energetykę wiatrową.

80 tysięcy Niemców korzysta z wiatraków w sposób bezpośredni. Wewnętrzny popyt na nowe elektrownie wiatrowe w Niemczech w ciągu ostatnich 10 lat był tak duży, że Niemcy są dziś największym producentem wiatraków na świecie. W przemyśle wiatrakowym znalazło zatrudnienie niemal 70 tysięcy osób. Dalsze kilkanaście tysięcy pracuje przy obsłudze już działających wiatraków.

Powinniście skorzystać z naszych doświadczeń. Na początku trzeba zainwestować trochę państwowych pieniędzy, ale to się wkrótce zwróci – opowiada „Przekrojowi” doktor Matthias Hochstatter z Niemieckiego Stowarzyszenia Energii Wiatrowej. Słabe strony wiatraków

Ponieważ transport wiatraka jest bardzo drogi, niemieckie koncerny zakładają już swoje fabryki na całym świecie. 60 procent produkcji trafia na eksport. Do Niemiec przychodzi z kolei obcy kapitał – by zarobić na boomie i poprzez udziały w niemieckich firmach zdobyć dojście do najnowszych technologii. Ponad 30 procent wszystkich wiatraków kręcących się na świecie powstało w niemieckich zakładach.

To nie koniec niemieckich korzyści płynących z nowego sektora. W marcu bieżącego roku przywódcy Unii Europejskiej postanowili, że do 2020 roku państwa członkowskie 20 procent zużywanej energii będą czerpać ze źródeł odnawialnych. Niemcy są pod tym względem w awangardzie zarówno technicznej, jak i biznesowej. Dlaczego? Bo sprzęgli rozwój energetyki wiatrowej z europejskim systemem handlu emisjami dwutlenku węgla. Dzięki elektrowniom wiatrowym tylko w 2004 roku ograniczyli łączną emisję CO2 o 21 milionów ton. Tym sposobem Niemcy nie tylko zeszli poniżej przyznanych im limitów, ale jeszcze zarobili, sprzedając niewykorzystaną nadwyżkę limitów za granicę.

Mogłoby się wydawać, że promujący elektrownie wiatrowe rząd niemiecki jest ulubieńcem ekologów. Partia Zielonych od początku swojego istnienia domagała się zamknięcia 20 niemieckich elektrowni jądrowych i postawienia na odnawialne źródła energii. Dziś program energetyczny Zielonych popierają niemal wszystkie siły polityczne, ale pojawiły się obawy, że tak liczne wiatraki, szczególnie w północnych landach, mogą być niebezpieczne dla ptaków i nietoperzy.

Ptaki nie widzą szybko obracających się łopat wirnika i na nie wpadają. Poza tym szum wytwarzany przez elektrownie wiatrową jest uciążliwy również dla ludzi mieszkających w pobliżu – mówi ornitolog Przemysław Chylarecki.

Przeciw wiatrakom występują również sieci energetyczne. Prawo zobowiązuje je do podłączenia do sieci każdej elektrowni wiatrowej. W wielu przypadkach jest to po prostu nieopłacalne, gdyż wiatraki stoją często w miejscach słabo zaludnionych i odległych od głównych sieci przesyłowych. Żeby sprostać wymogom ustawy, Niemcy do 2015 roku będą musieli położyć ponad tysiąc kilometrów nowej sieci energetycznej. Zapłaci za to odbiorca – w sumie ponad miliard euro. Podłączenie powstających właśnie „morskich” wiatraków będzie kilkakrotnie droższe.

Wichry wolnego rynku

Choć wiatraki kręcą się dziś w całej Europie, nie wszędzie są tak prężną gałęzią gospodarki. Przed 1990 rokiem pionierami w tej dziedzinie byli Duńczycy i Amerykanie. Do dziś 23 procent wytwarzanej w Danii energii elektrycznej pochodzi z wiatraków, ale energetyka wiatrowa jest w stagnacji. W okresie największego rozwoju tego sektora rząd Danii wprowadził system, który miał urynkowić handel energią wiatrową i w ten sposób ograniczyć koszty ponoszone przez państwo. Pomysł był prosty: każdy duński dostawca energii musiał wykazać się odpowiednią liczbą „zielonych certyfikatów” potwierdzających, że kupił prąd z wiatraków. Zgodnie z oczekiwaniami rządu powstał rynek certyfikatów, ale ich ceny okazały się tak niestabilne, że wielu producentów energii wiatrowej wycofało się z ryzykownego biznesu. Na wolnorynkowy model postawiła także Wielka Brytania. I choć ma najlepsze warunki wiatrowe w Europie, produkuje 10 razy mniej energii z wiatru niż Niemcy. System „zielonych certyfikatów” zamiast masowych subwencji wybrała
również Polska.

Niemcy zainwestowali już prawie 20 miliardów euro z budżetu, ale skuteczność ustawy o odnawialnych źródłach energii okazała się tak duża, że w 2003 roku w nadmorskich landach, gdzie wieje najsilniej, zaczęło brakować miejsca na kolejne wiatraki.

Ale znalazł się na to sposób. Niemcy wymieniają istniejące wiatraki na bardziej wydajne, a stare sprzedają za granicę. Wiatrak o jeden metr wyższy daje o jeden procent więcej energii. Dlatego takich olbrzymów jak w Brunsbüttel będzie przybywało – wyjaśnia Hochstatter.

Znalazło się również nowe miejsce na wiatraki. Od kilku lat Niemcy testują ogromne elektrownie wiatrowe stojące w morzu. Zasada jest prosta – im bardziej płaski teren, tym więcej wiatru. Nad morzem jest on silniejszy o jakieś 40 procent. Poza tym nie ma problemu z działkami i nikomu nie przeszkadza widok wielkich maszyn, bo czasem stoją one 40 kilometrów od brzegu.

Ale nawet na lądzie ich widok nie stanowi większego problemu. Ponad 90 procent wiatraków w Niemczech jest w rękach prywatnych. Ponad 200 tysięcy Niemców ma udziały w elektrowniach wiatrowych. Nie są one własnością jakichś anonimowych międzynarodowych korporacji, ale przynoszą korzyści miejscowej społeczności – kończy Hochstatter.

Coraz mniej wiatru

Pozostaje jeszcze problem wiatru, który z niewyjaśnionych przyczyn po prostu słabnie. Według pomiarów średniej wydajności wszystkich niemieckich wiatraków w ubiegłym roku wiał on o prawie 20 procent słabiej niż rok wcześniej. W tym roku ma być jeszcze gorzej.

Na to już nic nie poradzimy. To nas tylko mobilizuje do szukania bardziej efektywnych rozwiązań technicznych – mówi Hermann Scheer. Według Scheera sektor wiatrowy jest już na tyle silny, że poradzi sobie bez pomocy państwa._ Są dziedziny, które bez państwowych pieniędzy nie mają szans na rozwój. Nie zostawiajcie wszystkiego na głowie wolnego rynku i „zielonych certyfikatów”_ – przekonuje Scheer.

Na razie wiatraki kojarzą się Polakom tylko z samotnym olbrzymem na trasie E-7 między Warszawą a Grójcem, który służy bardziej za reklamę pewnych miętowych dropsów niż za źródło energii. Ale już wkrótce wszystko może się zmienić. Niestety, rozwój energetyki wiatrowej będzie w Polsce raczej powolny, bo zależny od europejskich funduszy. Polski rząd nie pali się do stworzenia nowego sektora nowoczesnego przemysłu i energetyki.

Łukasz Wójcik

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)